niedziela, 31 sierpnia 2014

Nowa członkini - Crystal!

Ilekroć budzimy się, przez chwilę jesteśmy jakby zwieszeni między światem realnym, a światem marzeń. Sen nie jest już tym, co w pełni Nas pochłania, a przyziemne sprawy czekają na każdego i ponownie przyciągając do ziemi, sprawiają, że musimy twardo stąpać po gruncie. Niektórzy powiadają, że: „Życie ma tyle kolorów, ile potrafisz w nim dostrzec.”, inni wolą jednak dalej popadać w niewypowiedzianą depresję, zatracając samych siebie. Tak rozbierze pojmowanie świata może prowadzić nie tyle do tragicznych skutków, a dziwnych zbiegów okoliczności. Jakim prawem więc niepoprawny optymista, istota która wszędzie potrafi odnaleźć pozytywy, spotkał na swej drodze waderę, tak pochłoniętą przez smutek, że wręcz momentalnie uległ nie tyle jej wdziękowi, elokwencji, czy manierom, a po prostu tej malującej się coraz wyraźniej rozpaczy, uczuciu, z którym do momentu jej ujrzenia nie miał nawet styczności? Emocje, które okazały mu się nieznane tylko coraz bardziej Go przyciągały, aż w pewnym momencie owa wadera stała się obiektem pożądania, nie tyle fizycznego, a psychicznego, bowiem Olaf całkowicie zatracił się w uczuciach żywionych do swej towarzyszki, przyjaciółki, miłości. Czas płynął im wręcz nieubłaganie szybko, a Ci z dnia na dzień coraz lepiej się poznawali, spędzając ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę, a duma, z jaką ta odpychała swego adoratora i starania młodego basiora po czasie przerodziły się w głębokie uczucie, uczucie, któremu oboje powoli nie mogli się oprzeć. Można by powiedzieć, że nie było siły, która mogłaby rozdzielić tych dwojga. Tak różne charaktery ich obojga sprawiały, że zakochiwali się w sobie nawzajem codziennie od nowa, do tego jeszcze bardziej. Pobrali się szybko, bez świadków, tak, żeby mogli cieszyć się jedynie swoją obecnością. Czy byli szczęśliwi? Pomimo odmiennych zdań na pewne tematy, tak różnych poglądów i temperamentów osiągnęli jednak wszystko, co chcieli osiągnąć. Dopełniali się wzajemnie, nie szukając wymówek, nie okłamując się wzajemnie. Miłość wręcz idealna, jakby z bajki, gdzie wszystko układa się po myśli księcia i księżnej. Wszystko to przypieczętowane zostało poprzez narodzenie Gustave’a – pierworodnego i jedynego syna Olafa oraz Hortense. Zwyczajny, jakby niczym nie wyróżniający się młodziak nie posiadał właściwie żadnych mocy. Jedyną jego magiczną umiejętnością stało się jedynie niewidzialne pole, które nie pozwalało zbliżać się do niego innym, mającym złe zamiary. Była to jedyna jego ochrona, którą zyskał jedynie dzięki swym oddanym rodzicom. Miłość, którą para obdarzyła swoje jedynie szczenię nie trwała jednak zbyt długo, a odnajdując tragiczny koniec odcisnęła gorzkie piętno na sercu młodego basiora. "Kocham życie, przyjacielu, i nawet wtedy, kiedy zraniło mnie tak bardzo, że przez krótką chwilę zapragnęłam umrzeć, nawet wtedy nie popełniłam zdrady.", a wszystko to można wytłumaczyć tylko jednym, prostym słowem – wojna. Nie byle potyczka, nie porachunki między klanami, a prawdziwa, krwawa i zażarta wojna pochłonęła nie jedno istnienie. Gustave, który podczas całego zamieszania miał zaledwie osiem miesięcy, nie zdawał sobie nawet sprawy co się dzieje, dlaczego trzeba uciekać, zostawić wszystko, co tak bardzo się kocha. Matka tłumaczyła mu, że taka kolej rzeczy, a ojciec niejednokrotnie próbował rozbawić swego syna. Z początku wszystko układało się dobrze, do momentu, kiedy młodziak nie został naocznym świadkiem śmierci swoich rodziców. Hortense spojrzała na niego jedynie spojrzeniem, zawsze co prawda smutnym, jednak teraz wypełnionym szczególną goryczą, natomiast Olaf posłał mu ostatni uśmiech. Oboje zginęli, osierocając wilczka, jednak ich wiara w syna przyczyniła się do tego, że pomimo tak okropnego, ostatniego obrazu rodziców, wilk nie stracił woli walki i chęci życia. Stwierdzić można, że Gustave jakby zapadł w śpiączkę, nie kontaktując przez pewien moment ze światem zewnętrznym, był za bardzo skołowany i zszokowany, aby myśleć . "Śpiączka to miły stan. Dobrze w niego zapaść, kiedy nie można się zdecydować: żyć czy umierać." – młody basior pogrążony w nostalgii i żałobie wybrał jednak życie.
Minęły cztery, ciągnące się niczym nieskończoność, miesiące, gdzie Gustave został sam. Można powiedzieć, że z początku na wszystko patrzył niezmiernie optymistycznie, niczym ojciec, czasami jednak górę brał smutek, charakterystyczny dla jego matki i żałował tego, że nie zginął razem z rodzicami. Zdarzało się, że nie pragnął niczego innego niż tylko śmierci, chciał zasnąć i się nie obudzić. Życie bez bliskich okazało się jednak niezmiernie bezwartościowe i pomimo szczerych chęci tak młodej istocie nie zawsze udało się przezwyciężyć perspektywę samotności, a perspektywa ta sprawiała, że po czasie młodziak zaczął popadać w głęboką depresję. Pech chciał, że nastała zima. Sroga, okazała się Jego największą zmorą. Całą krainę spowił biały śnieg – z jednej strony  niezmiernie piękny, z drugiej jednak okropnie wręcz niebezpieczny. Skazany na własne umiejętności, na to, czego zdołał nauczyć się od matki i ojca nie potrafił poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Wszystko traciło sens, życie stawało się ponure i z każdym dniem malowało się w coraz to ciemniejszych barwach. Wszystko mogłoby okazać się stracone, gdyby nie pojawienie się Anity – wadery z pewnej watahy,  która to postanowiła przyjąć młodego basiora do zgromadzenia. Z osieroconego szczenięcia Gustave zmienił się jednocześnie w członka watahy, syna, brata, towarzysza podróży, kuzyna – z nikogo znowu zamienił w wartościowego, młodego wilka, do którego należy jakby cały świat. Odnalazł drugi dom, ostoję, gdzie mógł się zatrzymać, jakby cofnąć czas, sięgając pamięcią do wydarzeń sprzed śmierci swych rodziców. Miał teraz nową rodzinę. Przybraną matkę, siostry i braci. Nabierał doświadczenia życiowego, gotów był oddać życie za swych przyjaciół, którzy to przecież wcale nie musieli Go przygarnąć, a po prostu pozostawić na pastę losu. Mężniał, dojrzewał, uczył się od najlepszych – czy to sztuk walki, czy władania ostrzem. Jedyne, z czym nie mógł sobie poradzić to głęboko zakorzeniony w sercu smutek i żal. Ból zadany przez śmierć bliskich nie został nigdy wyleczony, czas nie zagoił ran, a blizny pozostaną już do końca jego życia. Tak mijały kolejne dni, miesiące, tym razem niezmiernie prędko, jakby rzeczywistość przeplatała się z marzeniami o lepsze jutro i snem. Snem, bo Gustave, zarówno jak jego ojciec i matka, doświadczył pierwszego zainteresowania, okazywanego przez waderę – Claire. Nie należała Ona ani do mądrych, ani do dobrych. Była jednak wręcz nieziemsko piękna i zdając sobie z tego sprawę potrafiła to doskonale wykorzystać. Niektórzy powiadali, że ukazał się anioł pod postacią wilka, który to na obiekt swoich westchnień wybrał właśnie Gustave’a. Można powiedzieć, że dojrzały już basior stał się obiektem fizycznego pożądania, a jego temperament, tak trudny, pełen wielu sprzeczności nie umknął uwadze wader. On, dumny, nieprzystępny nie dał jednak się jej zwieźć, a raczej zakochał się w niej, nie tyle nie chcąc brać udziału w jej gierkach, a raczej wiedząc, że piękne słowa, uwodzicielskie gesty i sama wadera to jedynie pusta fasada. Dlaczego więc postanowił ją poślubić? Smutek, żal, nostalgia, tak głęboko schowane sprawiły, że nie cieszył się życiem jak kiedyś, a widok innych, kiedy przechadzał się ze swoją partnerką napawały Go jakby optymizmem. Wykorzystał ją, był egoistą, jednakże z drugiej strony te spojrzenia, które kierowali członkowie watahy sprawiały, że chociaż na chwilę odzyskiwał radość, potrafił się przez chwilę śmiać. Claire okazała się bezmyślną i naiwną istotą, a On, jako inteligentny, obdarzony niezwykłym sprytem zdawał sobie sprawę z tej przewagi. "Żonie nie zawdzięczał nic prócz radości, jaką czerpał z jej głupoty i ignorancji. Nie jest to jednak ten rodzaj szczęścia, jaki na ogół mężczyźni pragnęliby zawdzięczać żonom, ale tam, gdzie brak innych źródeł zadowolenia, prawdziwy filozof potrafi wykorzystać i te, które mu są dane." Romans. Tylko tym słowem można określić to, co łączyło tych dwojga. Nie było to głębokie uczucie, trudno byłoby nazwać to uczuciem, była to jedynie fascynacja, nie miłość, nawet nie zakochanie, czy zauroczenie. Po prostu wspólna egzystencja, bez przyszłości, wspólnie spędzone noce  i rozwód równie szybki, co sam ślub. Ona wyszła za mąż po raz kolejny, zyskując tytuł łatwowiernej wariatki, On natomiast zyskał coś, co niezmiernie Go uszczęśliwiało – reputację. Niektórzy powiadają: „Reputacja jest rzeczą równie kruchą, jak piękną.”, dla Gustave’a jednak nie była to rzecz krucha, przynajmniej do czasu.
Męstwo i odwaga to dwie cnoty, które połączyły Gustave’a oraz Arnaud’a. Nie znali się praktycznie wcale, nie byli w jakikolwiek sposób spokrewnieni, o swoim istnieniu zdołali dowiedzieć się dopiero po przybyciu pierwszego z Nich do watahy. Nie przepadali za sobą. Z początku oboje pałali do siebie niewypowiedzianą nienawiścią, która jednak z biegiem czasu, dzięki licznym treningom, wspólnych łowach i walkach, przerodziła się wręcz w braterską więź. Traktowali się wzajemnie jak najlepszych przyjaciół: „Przyjaciel szlachetny, z dawna doświadczony, nie mniejszej bywa ceny jak brat rodzony.", nie raz pomagając sobie wzajemnie. Mogli liczyć na siebie praktycznie w każdym momencie wspólnego życia. Dzielili się nie tylko dobrymi chwilami, przebłyskami optymizmu, a przede wszystkim momentami smutku, gdzie doznawali nie tylko głębokiej trwogi. Można powiedzieć miłość. Czysta, niczym diament, jednak nie fizyczna, czy psychiczna, a miłość do bliźniego. Przeżyli razem czas pokoju, dopóki nie nadeszła krwawa oraz zażarta wojna – dla Arnaud’a tylko kolejna bitwa z przeciwną watahą, jednak Gustave ponownie odczuł, jak grunt osuwa się, a On ponownie zaczyna pogrążać się w odmętach cierpienia i bólu. Momentalnie wróciło do Niego wszystko – od widoku śmierci rodziców, po samotną tułaczkę, prawie zakończoną śmiercią. Szalę goryczy przelała śmierć Arnaud’a, który oddał swoje życie za przybranego brata. Uhonorowany Arn został pochowany, a po raz kolejny przygnębiony Gustave pomyślał tylko: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.”, po czym opuścił swój drugi dom. Złożyło się tak, że data jego odejścia pokryła się z datą jego trzecich urodzin. Postanawiając odejść stracił reputację, a inni zaczęli traktować Go jak tchórza, uciekającego od życiowych problemów. Basior jednak wiedział swoje i nie zamierzał ulegać nieinteligentnym obelgom.
Ponownie stracił wszystko. Rodzinę, dom, przyjaciół. Tym razem jednak potrafił sobie poradzić o wiele lepiej niż wcześniej. Pobierając lekcje nabrał wręcz niewiarygodnej wprawy, a polowanie nie były już utrapieniem, a tylko rutynową częścią każdego dnia. Nie miał niczego, żadnej żywej duszy, z którą mógłby spokojnie porozmawiać, zwierzyć się ze swoich problemów, których ilość z każdym dnie przybierała na sile. Rutyna powoli zaczęła zamieniać się w depresję, a ta z kolei prowadziła już tylko do myśli samobójczych. Gdyby nie pojawienie się pewnej wadera, która znowu tchnęła w Niego iskierkę nadziei, zapewne już dawno by się stoczył. Stoczył, zmarł, a wszelki słuch by po Nim zaginął. Na imię było jej Margaux, a zjawiając się w odpowiednim momencie uratował Gustave’a. Z dumnego i zagorzałego basiora stał się teraz radosnym osobnikiem swego gatunku, który nie tylko się zakochał, ale i był gotowy oddać życie za swoją wybrankę. Dlaczego Ona znalazła się akurat w tym miejscu, co On? Jak to się stało, że taka istota jak Ona, była sama, bez rodziny? Nie wiadomo. Sama nigdy nie postanowiła się zwierzyć, opowiedzieć o swojej przeszłości i umartwieniach. Gustave jednak wcale nie nalegał. Uznał bowiem, że jeżeli zechce, to zwierzu mu się ze swoich problemów. Z dnia na dzień zakochiwał się w Niej coraz bardziej, a jego oddanie sprawiło, że i Ona Go pokochała. „Miłość uskrzydla, uczy latać.”, czego idealnym wręcz przykładem może być Gustave i Margaux. Darzyli się wręcz nieziemskim uczuciem, pomimo tego, że mieli tylko siebie, żyjąc na pustkowi, bez żadnych perspektyw. To jednak nie sprawiło, że czuli się mniej szczęśliwi, a wręcz przeciwnie, wszystkie drobnostki sprawiały, że czuli się jeszcze bardziej beztrosko, a nic, ani nikt im w tym nie przeszkadzało. Minął kolejny, tym razem piękny rok, a czteroletni w tym czasie Gustave zdołał wychować dwójkę uroczych wilcząt. Stało się to jakby błogosławieństwem losu. Sielanka jednak i w tym przypadku nie trwała za długo. Nadeszła kolejna, tym razem jeszcze sroższa zima. Pożywienia zniknęło już całkowicie, a polowanie nie przynosiło oczekiwanych przez wszystkich rezultatów. Huk, a później wręcz niewypowiedziany ból. Tylko tyle zdołał poczuć Gustave, przed tym, jak zemdlał. Stracił przytomność, pozostawał przez pewien czas w stanie głębokiego otępienia, aby później jak gdyby nigdy nic ponownie powrócić do świata żywych. Coś jednak się zmieniło. Rodziny już dłużej przy nim nie było, tak, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cały czar prysł. Bez zbędnych wiadomości, bez żadnego powiadomienia zarówno jego partnerka, jak i dzieci po prostu zniknęli. Nie zostawili mu nic, no może poza przeszywającym bólem i rozciętą raną brzuchu, z której teraz sączyła się czerwona krew. Znowu stracił wszystko – być może to Oni nie chcieli mieć z Nim nic wspólnego, być może dlatego, że znudziła im się Jego obecność, a może po prostu Margaux potrzebowała Go jedynie do spłodzenia potomka. Okoliczności zajścia nigdy nie wyjaśniono, a Gustave ponownie został sierotą, bez domu, bez rodziny, bez perspektyw na przyszłość. On już nie cierpiał. Nie bolało Go to, że ponownie wszystko stracił. Dla Niego stało się to częścią jego codzienności i pomimo tego, że urazy fizyczne dopiero zaczynały się goić, to rany psychiczne zostały już całkowicie zagojone. Pozostały po nich jedynie blizny, blizny na duszy, wspomnienia, często najgorsze, jednak jakże prawdziwe. Życie jest tylko ulotnym kochankiem, chwilą nadziei, która pcha Nas do przodu, tylko po to, aby następnie strącić w przepaść.
Podróżował rok. Właściwie dlaczego by nie, skoro nic już nie trzymało Go w tamtej jaskini, wśród wspomnień o rodzinie, która mogła po prostu o Nim zapomnieć. Nie liczyło się już dla Niego nic. Wyniosłość i duma ponownie zaczęły brać nad Nim górę, a dystans, którym obrażał każdego, kogo spotkał na swojej drodze stawał się tym większy, kiedy spotkał na swojej drodze waderę, przynajmniej podobną do jego Margaux. Żal i tęsknota tylko na początku dawały o sobie znać, później nie przerodziły się jednak w głęboką nienawiść, a jakby wyparowały, po prostu. Nie można powiedzieć, że Gustave już nie czuł. Jego temperament i sposób bycia właściwie nie zmieniły się od momentu śmierci jego rodziców, a wszystkie chwile radości okazały się jedynie chwilą ekstazy, niemającą wpływu na jego temperament. Nie było nic. Owe nic nie oznaczało jednak całkowitej pustki, depresji, czy samobójstwa. Lepszym określeniem byłoby „nikogo”, bo Gustave został po prostu sam. Ku jego zdziwieniu okazało się, że samotność nie jest taka zła, a biorąc po uwagę obowiązki, które miał, czy to w watasze, czy rodzinie, te wydawały się naprawdę ciężkie, porównaniu do tych, które miał obecnie. Wystarczyło zaspokoić głód oraz pragnienie. Wszystko układało się jak najbardziej po jego myśli, czuł się sam wręcz doskonale. Przynajmniej z początku, bo w końcu górę zaczęła brać bezczynność oraz wszechogarniające Go znudzenie. Znudzenie życiem, tym wszystkim co miał. Chciał czegoś innego, kolejnej watahy, kolejnych obowiązków, chciał odzyskać swoje życie, a nie z każdą sekundą zatracać siebie. Na horyzoncie pojawiła się niejaka Solliah – Alpha pewnej, nowo powstałej watahy. Gdy tylko zdał sobie sprawę, że może na nowo należeć do pewnego zgromadzenia, pieścić jakieś stanowisko obudziła się z Nim wola walki, walki o lepsze jutro. Zdecydował się dołączyć, zacząć żyć od nowa, pozostawiając za sobą przeszłość, a martwiąc się teraz o przyszłość. To już wszystko. Poznaliście historię Gustave’a, który teraz należy do Memento ut Mortem. Karty jego historii zostały już dawno zapisane, reszta powieści jednak zaczyna się tutaj i zależy jedynie od Niego.

Mam zaszczyt powitać kolejną członkinię Geliebte Verloren - tym razem to Crystal! Owczarek szwajcarski o pięknym wyglądzie i super charakterze! Mam nadzieję moja droga, że spodoba Ci się tutaj u nas i będziesz się w naszym gronie doskonale bawiła!
Crystal
Aktorka
autor: kinia 800

sobota, 30 sierpnia 2014

100 POST & DAWKA OGŁOSZEŃ!

Witajcie.
Jako, że jest już tutaj na Geliebte Verloren sto postów, chciałabym wam serdecznie (po raz drugi) podziękować. Nie sądziłam, że blog odniesie taki sukces i to właśnie wasza zasługa! Jako, że chcę wam w jakiś tam sposób zrekompensować trud włożony w pisanie opowiadań i formularzy to moja lista, która w najbliższym czasie zostanie zrealizowana przedstawia się następująco:
  • Każdy członek sfory - zarówno ten, który dołączył przed chwilą, jak i ten, który dołączył jako pierwszy bądź drugi po Alphie - otrzymuje ode mnie pochwałę, oficjalnie i niezaprzeczalnie wpisaną w swój formularz. To taka informacja dla mnie, jak wiele Wam zawdzięczam.
    Jako, że jestem hojną osobą to postanowiłam również każdemu dodać po 50$ do Waszych funduszy. Możecie tam sobie zaszaleć i pokupować potrzebne rzeczy, a tutaj plusik bo do 30 sierpnia, a konkretnie do godziny 17:00 za darmo! Uzupełnioną listę z zakupami (jeżeli ktoś jest zainteresowany) proszę przesłać na moją prywatną pocztę na howrse.
  • Szykuję właśnie loterię, a raczej zacznę ją przygotowywać od jutra lub od poniedziałku, bo najpierw trzeba zgromadzić te wszystkie rzeczy w jednym miejscu, później zrobić losy i na końcu Wam te wszystkie nagrody porozdawać. Sądzę więc, że trochę to potrwa. Nie potrzebuję darczyńców, aby nie było, ze wyłudzam rzeczy z CR od innych. Sama nie gram na howrse, więc wszystko jest mi po prostu zbędne - rzeczy z CR, konie, jakieś bonusiki. Wszystko to powędruje do Was, ale nie jestem w stanie powiedzieć po ile losów będzie dla każdego.
  • Pierwszy numer gazetki zacznę robić już niebawem, więc jeżeli ktokolwiek ma pomysły na ciekawe artykuły to wiedzcie, że moja skrzynka otwarta jest na różnego rodzaju propozycje lub linki do felietonów, bądź stron z informacjami o psach. Oczywiście nie zapomnę o takiej osóbce wypisując imię jej psa w numerze gazetki. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć, czy na 100% wykorzystam informacje od danego użytkownika. Psa, z którym zostanie przeprowadzony wybiorę sobie sama, chyba na zasadzie losowania - jeżeli jednak ktoś będzie chciał, aby przeprowadzić z nim wywiad i pisał mi o tym na howrse to niestety na pewno go nie wybiorę.
Piszcie opowiadania, dołączajcie nowymi psami, a jeżeli dalej tak pójdzie to otwieram zapisy na autorów bloga, którzy zajmować się będą głównie wklejaniem opowiadań. Każdy ma szansę wygrać i osobiście zaświadczam, że będą to wybory bezstronne i każdy chętny będzie mógł brać w nim udział. Osobiście rozpatrzę każde podanie, no może z małą pomocą bardzo dobrze znanej i zaufanej mi osoby. O wyborach zadecydujecie Wy sami poprzez czynny udział w życiu sfory. Jeżeli zauważę, że naprawdę jest dużo roboty to wybory otworzę. Wybrany autor za dobre sprawowanie ma szansę awansu na administratora bloga!
z pozdrowieniami - administrator główny
une.brigitte@gmail.com

Nowy członek - Marvel!

A oto kolejny członek krainy - Marvel! Pieska masz ślicznego, bo naprawdę nic więcej powiedzieć nie mogę. Cudowny, cudowny, cudowny. Jego imię od razu kojarzy mi się z wydawnictwem komiksowym "Marvel" i tymi wszyskimi "Iron Man'ami" czy "Hulk'ami". Prawdę mówiąc uwielbiam i komiksy i filmy! Baw się dobrze i śmiej dużo.

Marvel
Zabójca
autor: Nala452

"wysokość w kłębie" ZNIKA Z FORMULARZA

Witajcie.
Jak mówi sam tytuł posta "wysokość w kłębie" oficjalnie uznaję za usuniętą z formularza.
POWÓD
  • Pewne osoby, nie wymieniając tutaj całej zgrai innych zaczęły wysyłać mi wiadomości na howrse oraz pisać na chacie. Wielce oburzeni postanowili wyrazić swoje zdanie na ten temat w nieco niekulturalny sposób. Chcąc sprzeczać się o dwie cyfry wpisane w formularzu postanowiły nawet odejść.
Dlatego sądzę, że będzie to dobre wyjście z całej sytuacji.
za zrozumienie dziękuję - administrator główny
une.brigitte@gmail.com

piątek, 29 sierpnia 2014

Nowa członkini - Czuna!

Mam zaszczyt powitać kolejną członkinię sfory - Czunę! Suczkę masz śliczną i oto kolejny piękny Husky do kolekcji! Mam nadzieję, że w naszym Geliebte'owskim towarzystwie będziesz się wyśmienicie bawiła, bo prawda jest taka, że zabawa przy nas jest gwarantowana! Zostań tutaj na blogu jak najdłużej i śmiej się dużo.
Czuna
Kucharka
autor: witto59

Od Alex'a C.D Victorii

Uśmiechnąłem się patrząc na suczkę. Była pełna radości.
- To może idziemy gdzie indziej? - zapytałem. - Ale gdzie?
- No... Sama nie wiem... - Victoria zamyśliła się na dłuższą chwilę.
- Victoria? Może przejdziemy się na łąkę? - spytałem. Suczka potrząsnęła głową i spojrzała na mnie.
- Na łąkę?
- Tak. - uśmiechnąłem się.
- No to na co czekamy? Idziemy! - w drodze na łąkę panowała grobowa cisza. Co chwilę jednak spoglądaliśmy na siebie z uśmiechem. W końcu doszliśmy. Weszliśmy na małe wzgórze, które znajdowało się przed nami. Położyłem się. Wiatr nie był zbyt mocny, ale wysuszył mi sierść, która przez drogę ani trochę się nie wysuszyła. Ziewnąłem mimo iż było południe.
- A ty co? Śpiący? - zaśmiała się Victoria siadając obok mnie.
- Nie żebym był śpiący, ale zazwyczaj robię sobie o tej godzinie krótkie drzemki. - znów ziewnąłem.
- To się zdrzemnij. - uśmiechnęła się.
- No nie wiem... - byłem przeciwny temu pomysłowi.
- Ja się przejdę po łące. Niedługo wrócę. - wstała i zaczęła krążyć po łączce. Zrobiłem się senny i w końcu zasnąłem. Gdy się obudziłem w zasięgu mojego wzroku nie było widać Victorii. Chcąc wstać uderzyłem w coś głową. Patrząc w górę zauważyłem suczkę.
- I co wyspałeś się? - zapytała.
- Tak. - uśmiechnąłem się. Zacząłem wstawać, bo Victoria się odsunęła.
- Ale ty jesteś śpiochem.
- Jak to? - zapytałem.
- No tak to. Stałam nad tobą jakieś pół godziny zanim się wreszcie obudziłeś. - zaśmiała się.
- Acha... - uśmiechnąłem się. - A jeśli już tak wędrujemy to zostajemy tutaj czy idziemy gdzie indziej?
- Chwilę się przespałeś i masz ochotę na chodzenie?
- Żebyś wiedziała. To gdzie idziemy? - spytałem.
- Nie wiem. Sam coś wymyśl...
- To chodź na plażę. - uśmiechnąłem się i zacząłem iść.
- Ale plaża to w drugą stronę. - zaśmiała się.
- Tak, tak wiedziałem. - rzekłem i zaczęliśmy iść w stronę plaży. Stanęliśmy na jakimś wzgórzu. Rozciągał się stamtąd piękny widok na plażę i morze.
- To kto pierwszy koło morza? - zaśmiała się Victoria i zaczęła biec w stronę wody, a ja za nią. Suczka wbiegła w morze, a ja zatrzymałem się tuż przed nim. Victoria podeszła do mnie?
- Nie mów mi, że boisz się wody. Przecież wszedłeś do Górskiego Jeziorka.
- Tak. Do jeziorka, a to... To jest morze. Wielkie morze, które nie ma początku ani końca! - rzekłem robiąc krok w tył.
- Alex... Właź do wody. - powiedziała chcąc wciągnąć mnie do morza, ja jednak zapierałem się łapami.
- Ze mną nie jest tak łatwo. - zaśmiałem się. Gdy po chwili moje przednie łapy dotknęły wody odskoczyłem jak oparzony.
- No, ale... Nie można się przecież wiecznie bać. - rzekła siadając obok mnie.
- Ale ja jestem inny. - powiedziałem siadając.
- Alex. No proszę zrób to dla mnie. - uśmiechnęła się.
- No dobra, ale tylko przednie łapy. - rzekłem.
- Nie.
- Tylne też?
- Tak. - uśmiechnęła się. No i dobra. Zrobiłem tak jak mówiła. Wszedłem, ale nie za daleko. Po chwili suczka stanęła obok mnie.
- I co? Nie jest tak źle. - rzekła wchodząc głębiej.
- No nie. - uśmiechnąłem się i szedłem za Victorią wchodząc głębiej.

Victoria?

czwartek, 28 sierpnia 2014

Od Nevity C.D Rony

Rona. Dotychczas interpretowałam to słowo tak: "Optymistyczna Alpha o pozytywnym patrzeniu na świat". Ale teraz... jaka radość mnie przepełniła, gdy to sformułowanie mogłam zastąpić jednym słowem. Przyjaciółka.
- Tak, możemy już iść.- powiedziałam w zamyśleniu. Nadal myślałam nad jej słowami. Żoną? Nie widzę siebie w tej roli. Nie nadaję się na wybrankę życiową, nie zdołałabym spełnić oczekiwań. Ale z drugiej strony... Skoro Rona, czyli najbardziej wiarygodna suczka jaką znam, tak twierdzi. Nie, pewnie jej się tak tylko powiedziało. I jeszcze jest pełna negatywnych emocji, mogło jej się coś pomylić. Szłyśmy powoli, nie wznawiając dialogu. Chyba nie chciałyśmy przerywać sobie przemyśleń. Choć w sumie... Ja już skończyłam myśleć.
- Gdzie się kierujemy? Chyba nie tak szło się do Twojej jaskini...- przypomniałam sobie z nutą wątpliwości w głosie. Suczka uśmiechnęła się tajemniczo. Nie zraziło mnie to. Nawet podsyciło emocje.
- Masz dobrą pamięć.- pochwaliła mnie. Poczułam się dziwnie i niezręcznie. Jak szczeniak który jest chwalony przez matkę. No ale cóż... Może potrzebowała mieć takiego kogoś kto mógłby słuchać takich pochwał? Postanowiłam więc zachować tą uwagę ta dla siebie.
- Taak... To gdzie idziemy?- zapytałam ją, jeszcze bardziej podekscytowana. Nie wiem co mi się stało, zazwyczaj nie byłam tak ciekawska. A tu proszę. Czyżbym się zmieniła od dołączenia do sfory? Słyszałam, że miejsce może zmienić, ale żeby aż dodać nową cechę? Dziwne, naprawdę dziwne.
- Po prostu inną drogą. Przy okazji droga nie będzie się nam nudzić.- odparła wesoło. Pomyślałam, że to całkiem dobry pomysł. W końcu to lepsze niż zwykłe włóczenie się po tym samym szlaku.
- Dobrze. To prowadź.- przyśpieszyłyśmy kroku, bo zaczęło naprawdę mocno padać i nic nie wskazywało na to, że niedługo to przejdzie. Zauważyłam jakąś jaskinię. Niby mogła być zajęta, ale trudno. Mnie nie koniecznie, ale Alphę to muszą już przyjąć. A ja mogę moknąć, znajdę jakiś kąt. Wolę żebym to ja chorowała, niż gdyby nasza przywódczyni nie była potem zdolna do pracy. Wskazałam jej łbem kierunek, nic nie mówiąc. Ta skinęła cicho głową i już po chwili wbiegłyśmy do sporej jaskini. Było w niej całkiem przyjemnie. Co prawda trochę mchu i za duża wilgoć, ale gdyby się to potraktowało jakąś chropowata korą... Mogłoby to wyglądać naprawdę znośnie. Zauważyłam kilka ładnych roślin, które wspinały się po jednej ze ścian. Stalaktytów ni stalagmitów nie było tu praktycznie wcale, ewentualnie jakieś do złamania łapą, jak sople. Za to na jednej ze ścian było dużo półek skalnych, idealnych na półki i łóżka. Zauważyłam nawet wgłębienie w skale wypełnione wodą. Mogłabym się zmieścić ja i jakiś pies. Jaskinia po prostu idealna. Może nie najładniejsza, ale za to jaka praktyczna. Jak ja. 
- Ciekawe co za szczęśliwiec tu mieszka...- to powiedziałam już głośno. Rona uśmiechnęła się i przycupnęła w jakimś kącie.
- Właściwie to tego szczęśliwca nie ma.- rozejrzałam się raz jeszcze po jaskini. Naprawdę mi się tu podobało i czułam się przyjemnie. Można powiedzieć, że utożsamiałam się z tym miejscem. Wzięłam głęboki wdech i zadałam to pytanie.
- W takim razie może ja bym nim została?- zapytałam nieśmiało. Przyjaciółka skinęła łbem z radością. Może cieszyła się, że nie będzie musiała już mnie kwaterować...? Miałam jednak dziwne wrażenie, że to jednak nie to. Aż dziwne, bo przecież nie jest niczym przyjemnym mieć kogoś pod swoim dachem. Tym bardziej gdy "tym kimś" jestem ja. Czyżbym złapała falę niskiego samopoczucia? Ale w sumie każdemu czasem przyda się trochę skromności. Zapomniałam, że przez to całe zastanawianie się zapomniałam o tym by rozmawiać. Spojrzałam na Ronę. O dziwo ta zasnęła. Uśmiechnęłam się. Spała tak łagodnie i cicho. Pewnie była niemiłosiernie zmęczona. Znalazłam jakieś listowie i wyściełałam nim dwie półki skalne. Najpierw delikatnie położyłam tam Ronę (na szczęście się nie obudziła) a potem sama weszłam na swoją. Chwilę się jeszcze zastanawiałam nad różnymi rzeczami, a potem spojrzałam na moja towarzyszkę i... zasnęłam.

<Rona? No to niech nastanie nowy dzień...>

Od Victorii C.D Alex'a

-To w takim razie kto to?-spytał podejrzliwie.
-Już mówiłam, że to nie ja!-powedziałam z wyrzutem.-Nie wiem kto to był.
Znowu usłyszeliśmy szelest. Dobiegał z pobliskich krzaków. Zaczęliśmy podchodzić do krzaków gdy nagle wyskoczył z nich wielki rudy lis.
-A!-krzyknełam przerażona, bo lis uderzył mnie łapą w pysk, a później wbił swoje pazurki w mój grzbiet. Zapiszczałam i zrzuciłam go z pleców,a on uciekł.
-Nic ci nie jest?-spytał Alex.
-Nie. Kilka zadrapań to nic strasznego. Wejde do wody i je opłucze-powiedziałam i weszłam do dosyć zimnej wody. Rany strasznie szczypały ale jakoś to przeżyłam. Alex nadal suszył sierść. W końcu wyszłam z wody i usiadłam obok niego. 
-I co z tymi ranami?-spytał.
-Dobrze.Zagoją się-odparłam.


Alex?

Od Alex'a C.D Victorii

Uśmiechnąłem się patrząc na suczkę, która piła wodę. Podszedłem wolnym krokiem w jej stronę. Stanąłem obok niej. Spojrzałem w wodę. Widziałem swoje odbicie, a to rzadko się zdarzało, bo nigdy nie patrzyłem w wodę. Włożyłem jedną łapę do wody, a potem drugą. Po chwili ktoś wepchnął mnie do niej. Zanurzyłem się. Zaraz potem wyskoczyłem z wody na ląd. Spojrzałem na suczkę z zadziornym uśmieszkiem. Zacząłem się delikatnie cofać, a ona szła w moją stroną. Gdy moje tylne łapy były już zanurzone wciągnąłem suczkę do wody, a chwilę później sam znajdowałem się na brzegu. Suczka długo się nie wynurzała więc podszedłem do jeziorka. I nagle coś złapało mnie za łapę. Znów znajdowałem się w wodzie. Teraz już razem wyszliśmy z wody. Położyłem się w cieniu drzewa, a suczka przy brzegu jeziorka.
- Chodź na słońce... Szybciej wyschniesz. - rzekła podchodząc do mnie.
- Wolę leżeć tutaj. - powiedziałem i położyłem głowę na korzeniu drzewa przy którym leżałem.
- Jak wolisz. - uśmiechnęła się i położyła na przeciwko mnie tyle tylko, że na słońcu. Wstałem. Podszedłem do wody by się napić gdy nagle rozległ się szelest. Spojrzałem na Victorię.
- To nie ja. Przysięgam. - powiedziała podchodząc do mnie.

Victoria? Ciąg dalszy należy do ciebie ^.^

Od Alex'a C.D Victorii

Uśmiechnąłem się patrząc na suczkę, która piła wodę. Podszedłem wolnym krokiem w jej stronę. Stanąłem obok niej. Spojrzałem w wodę. Widziałem swoje odbicie, a to rzadko się zdarzało, bo nigdy nie patrzyłem w wodę. Włożyłem jedną łapę do wody, a potem drugą. Po chwili ktoś wepchnął mnie do niej. Zanurzyłem się. Zaraz potem wyskoczyłem z wody na ląd. Spojrzałem na suczkę z zadziornym uśmieszkiem. Zacząłem się delikatnie cofać, a ona szła w moją stroną. Gdy moje tylne łapy były już zanurzone wciągnąłem suczkę do wody, a chwilę później sam znajdowałem się na brzegu. Suczka długo się nie wynurzała więc podszedłem do jeziorka. I nagle coś złapało mnie za łapę. Znów znajdowałem się w wodzie. Teraz już razem wyszliśmy z wody. Położyłem się w cieniu drzewa, a suczka przy brzegu jeziorka.
- Chodź na słońce... Szybciej wyschniesz. - rzekła podchodząc do mnie.
- Wolę leżeć tutaj. - powiedziałem i położyłem głowę na korzeniu drzewa przy którym leżałem.
- Jak wolisz. - uśmiechnęła się i położyła na przeciwko mnie tyle tylko, że na słońcu. Wstałem. Podszedłem do wody by się napić gdy nagle rozległ się szelest. Spojrzałem na Victorię.
- To nie ja. Przysięgam. - powiedziała podchodząc do mnie.

Victoria? Ciąg dalszy należy do ciebie ^.^

Od Rony C.D Timona

Przybysz zaczął się budzić, a mnie ogarnęła jakby nagła fala zażenowania i wstydu, kiedy ten zaczął lustrować mnie swoim wzrokiem. Nie przepadałam być w centrum uwagi, sytuacja jednak sprawiła, że w takowym epicentrum właśnie się znajdywałam. Pies, jak to pies? Nie. Było w nim coś innego, widać było, że nie oczekiwał ode mnie litości, bądź czegoś na jej wzór.
Odwróciłam łeb, chrząkając, kiedy usłyszałam pytanie. Zażenowanie przerodziło się w coś na wzór irytacji, bo nie sądziłam, że ktoś, zamiast mi podziękować za uratowane życie po prostu zada mi tak idiotyczne pytanie. Czy nie wystarczyłoby powiedzieć, że taka jestem i właśnie dlatego postanowiłam go uratować? Nie. On oczekiwał wyczerpującej odpowiedzi, której ja zechciałam w tamtym momencie udzielić.
Spojrzałam dumnie na towarzysza i burknęłam coś niechętnie pod nosem. Z tego wszystkiego nie jestem nawet w stanie powiedzieć co tak naprawdę wydobyło się z mojego gardła. Jakby po części melancholia, po części radość, które w tak niesforny sposób zaczęły burzyć się w moim umyśle. Podeszłam bliżej, widząc jak pies chce się podnieść. Ciche syknięcia na pewno sygnalizowały przeszywający go ból, nie chciał się jednak przyznać do tego otwarcie. Nie przed Roną - suczką, którą On zna zaledwie od pięciu minut.
- Mam przez to rozumieć, że wcale nie oczekiwałeś pomocy? - powiedziałam, delikatnie, wręcz niedostrzegalnie się uśmiechając. - Wypij to. - podałam psu fiolkę, aby ten mógł ją sobie bez przeszkód obejrzeć. Mruknął coś niezadowolony, oddalając tym samym lekarstwo od swojego nosa. To fakt, jego zapach nie należał do najprzyjemniejszych, ale nie ważny smak, czy zapach. Ważne, że te kilka kropel mogło uratować mu życie, organizm tak wyczerpany w tym momencie podtruty tlenkiem węgla.
- Nie mam zamiaru tego pić. - usłyszałam po chwili, a pies opuścił tylko swój łeb, kładąc uszy po sobie. Czułam jakby kumulowała się we mnie złość. Nie była bowiem to już irytacja, a czysty gniew, chcący w charakterystyczny sposób wydostać się na zewnątrz.
- Co Ty powiedziałeś? - zmierzyłam go ponownie wzrokiem, zbliżając się tym samym. Wzięłam głęboki oddech, a na moim pysku znowu pojawił się szeroki uśmiech. Próbowałam stłamsić w sobie to głupie uczucie gniewu, wiedząc tym samym, że gdyby nie oddech, to zapewne bym go uderzyła. Nie dawałam łatwo ponieść się emocją, w psie jednak było coś, co doszczętnie mnie irytowało.
- Nie słyszałaś? - powiedział spokojnie, patrząc na mnie swoimi przejrzystymi niczym tafla wody oczami. - Nie mam zamiaru tego pić. - chrząknął znacząco, podchodząc nieco do mnie i wręczył mi fiolkę.
- Słuchaj. Możesz sobie mówić co chcesz, nie wiem, czemu miałeś do czynienia z ludźmi, nie wiem co tutaj robisz, bądź po co przybyłeś. Może zabłądziłeś, a może po prostu uciekłeś od dawnego życia. - chyba trafiłam w czuły punkt. Pies bowiem popatrzył się na mnie i postawił nieco ubrudzone krwią uszy. - Wiem tylko jedno. Z jakiegoś powodu wtargnąłeś tutaj, do Geliebte Verloren i jesteś podtruty tlenkiem węgla. Nie obchodzi mnie, co zrobisz później, kiedy już wyzdrowiejesz, ale wiedz, że do tego czasu zostaniesz tutaj. Następnie droga wolna. - burknęłam cicho i odwróciłam wzrok. - To, że Ci pomogłam nie było oznaką miłosierdzia, bądź litości. Uwielbiam pomagać, a innych nigdy nie zostawiam na pastwę losu.

<Timonie?>

Nowa członkini - Omega!

Mam zaszczyt powitać kolejną członkinię krainy - Omegę! Bardzo się cieszę, że postanowiłaś tutaj do nas dołączyć tym swoim ślicznym Terrierem. Suczkę masz śliczną - bo prawda jest taka, że jest cudowna. Baw się dobrze moja droga i szybko zdobądź tutaj przyjaciół!
Omega
Tropicielka
autor: Omega.

środa, 27 sierpnia 2014

AVATARY | PODZIĘKOWANIA

Witajcie po raz kolejny!
Tym razem piszę do was z małą informacją. A właściwie to z podziękowaniami i z informacją. Nie sądziłam, że blog tak szybko się rozkręci i że Wy tak licznie zechcecie do niego dołączać. Jestem duma - nie z siebie a z Was, bo prawda jest taka, że to Wy tworzycie Geliebte Verloren!
AVATARY
  • Tak. Czy do końca był to dobry pomysł? Moim zdaniem tak. Jak najbardziej. Wy macie ładny wygląd moich zdjęć, a ja po prostu masę roboty. Do tego dochodzą wysyłane formularze, opowiadania, często również pytania o bloga. Więc tutaj moja prośba do Was - jeżeli ktoś chce, abym koniecznie wykonała mu avatar to błagam niech prześle mi na howrse jeszcze raz wszelkie potrzebne informacje - link do zdjęcia, imię psa oraz ewentualny cytat, ponieważ prawda jest taka, że tonę w wiadomościach i często nie mogę się połapać w skrzynce. Za wszelkie utrudnienia z góry przepraszam.
PODZIĘKOWANIA
  • Chcę podziękować właśnie Wam - drodzy użytkownicy howrse i członkowie Geliebte Verloren. Cieszę się, że mogę Was, właśnie Was tutaj gościć i że postanowiliście w ogóle zainteresować się tym blogiem. Znaczy to tyle, że jestem po prostu z siebie zadowolona. Nie należę do ludzi z wysokim mniemaniem o sobie, a Wy swoim zachowaniem bardzo mnie podbudowujecie. Chcę Wam za to z całego serca podziękować - i tym najmłodszym i tym najstarszym, chłopakom i dziewczynom, ludziom, którzy mnie nie znają i ludziom, którzy się ze mną przyjaźnią. Cieszę się, że mogę razem z wami przesiadywać na chacie, wklejać wasze opowiadania i formularze, których nieco się zbiera. Cóż więcej na ten temat mogę powiedzieć? Chyba tylko bardzo dziękuję!
administrator główny
une.brigitte@gmail.com

Od Victorii C.D Alex'a

-Jasne-powiedziałam radośnie.-Ale gdzie?
-Hmm........To może chodźmy do Górskiego Jeziora?-spytał.
-Dobrze-powiedziałam i ruszyliśmy. Przez całą droge szliśmy w ciszy gdy postanowiłam się odezwać.
-A więc.......Jak podoba ci się w sforze?-spytałam.
-Jest fajnie-odparł.-A ty?Co sądzisz?
-Dla mnie też jest tu fajnie. Są tu miłe psy, piękne tereny i przede wszystkim.......znalazłam tu swój upraginiony dom.-odparłam z uśmiechem.-O patrz już jesteśmy!
Podbiegłam do źródła i napiłam się wody. Była pyszna,świeża i czysta. Fajnie mi się rozmawiało z Alex'em. 


Alex? Brak weny :/

Nowa członkini - Mischance!

Mam zaszczyt powitać kolejną członkinię naszej sfory - Mischance! Mam nadzieję, że będziesz się tutaj z nami doskonale bawiła, wiem, ze jesteś osobą sumienną, więc z opowiadaniami nie będzie problemu. Cóż mogę powiedzieć? Suczką to masz na pewno śliczną. Śmiej się razem z nami i pisz dużo opowiadań. "Bo w tym sens istnienia, żeby umieć żyć."
Mischance
Szpieg
autor: Aszlo

Od Artema C.D Saversan

(…) -Wiysz pan ca...Ja do pana ta nic niy miałem. - wzruszyłem ramionami. Bawiłem się niewątpliwie jego medalionem, obracając go w metalowych pazurach łapy. 
Mała, drewniana kuleczka zawieszona na rzemyku spoczywała na otwartej łapie. 
Plamy krwi na jego czarnej sierść i poobijana morda zdradzała że koleś prawdopodobnie został pobity.
Dobra, nie prawdopodobnie tylko na pewno. I to przeze mnie. 
-Ale, wiysz pan. Czasy siy zmieniają. - usiadłem przed nim, a raczej bardziej położyłem i turlałem kulką po brudnej od krwi ziemi. W moim głosie było słychać współczucie, jakby żal. 
-Ta twój talizman? - uniosłem brew, spoglądając niebieskimi oczyma na oponenta. Ten gwałtownie poruszył głową. Nie był w stanie nic powiedzieć, głównie dlatego że podrażnione struny głosowe po wlewaniu do gardła octu były bezużyteczne. - Zapywne przynasił ci szczyście. - mruknąłem cicho, wpatrując się w wirującą kulkę. - Ale, wiysz pan. Czasy siy zmieniają. - powtórzyłem znów to samo zdanie i podszedłem do psa. Zaczął się rozpaczliwie szarpać, ale kawałki plastiku którymi zakneblowałem mu ręce tylko coraz bardziej wpijały się mu w łapy. Zacmokałem z niezadowoleniem. Z spojrzenia samca z łatwością wyczytałem nienawiść i pogardę do mojej osoby. Zresztą, nie dziwię się. Uśmiechnąłem się sarkastycznie, jakby przypominając sobie zabawną sytuację. Chrząknąłem i spojrzałem sugestywnie na kawałek szkła leżący nieopodal mojej „ofiary”. Przerażony wzrok, Maxa czy jak mu tam było również powędrował na ostry przedmiot. Z jego poturbowanego gardła wydobył się jęk. Uniosłem brwi w niemym zdziwieniu. Pies jakby dostał szału, wiercąc się w węzłach i jęcząc, co przyniosło mi na myśl scenę z zażynania świniaka. 
-Właściwie, ta a tym nie myślałym. Ale, skora tak bardza chcysz. - po raz kolejny wzruszyłem ramionami, zmuszając się do wstania z ziemi. Leniwym krokiem ruszyłem w stronę kawałka stłuczonego szkła. Chciałem jak najbardziej przedłużyć cierpienia tego kundla. Wyrwałem bioniczną łapą zabrudzone szkło i zbliżyłem się do mojego znajomego. Miał bardzo wybujałą wyobraźnie, przyznam że sam nie wpadłem na pomysł pocięcia go i wyprucia wnętrzności. Bystrzak z niego. 
Jednak, po coś mi przeszczepili tą kończynę. A jak się już ma takie szpanerskie cacko, trzeba pokazać że potrafi się go używać. Przegryzłem plastik więziący pana szanownego.
On, nawet gdy by bardzo chciał nie mógł uciec. Zmiażdżone łapy nie nadawały się do wysiłku fizycznego.
Ziemia styknęła się z jego krwią. Uniosłem łapę w teatralnym geście i położyłem ją lekko na czole spaniela.
-Do svidaniya, panie. - na moim pysku zawitał grymas obrzydliwego uśmiechu. Zacisnąłem szczęki łapy na jego stosunkowo małej głowie naparłem na nią całą swoją siłą. - Amen! - wykrzyknąłem, powstrzymując się od spazmatycznego śmiechu. Machnąłem ogonem, wytarłem zakrwawione szpony o jego futro i odszedłem dumnie krocząc przed siebie z łbem uniesionym do nieba. Nie byłem żadnym mordercą, wypraszam sobie. Ale nikt, k*rwa nikt nie będzie mi mówił że mam się j.ebać. Nikt!
Kiedy szedłem do „domu” zaczepił mnie jakiś pies który szedł szczęśliwym krokiem i pełen entuzjazmu zaczął ze mną rozmowę.
-Cześć, eje- przerwałem mu w połowę zdania.
-Spierrrd*laj – i natychmaist, tak jak przyszedł odwrócił się na pięcie i podreptal do swoich „znajomych” którzy rozbawieni całą akcją skubali resztki zająca. Kątem oka zobaczyłem jak koleś co chciał się ze mną zaprzyjaźnić oddaje im część swojego jedzenia. Ach tak, czyli już się zakładają „ Kto porozmawia z Artemem dostanie indyka!”. I tak w koło Macieju. Z jednej strony to jest zabawne, a z drugiej...Nie, właściwie to jest tylko zabawna strona tego całego przedwsiębwzięcia.

Starałem się unikać miast, omijać je szerokim łukiem. Pies z protezą łapy wzbudziłby zainteresowanie wielu ludzi, czy to handlarzy, hodowców albo organizatorom nielegalnych psich walk.
Mijając się więc ze zgiełkiem miast, pewnego „pięknego” dnia dotarłem do lasu. I to był taki prawdziwy, nie sad owocowy czy zagajnik. 
Z jego głębi wydobywał się niesamowity zapach, krwi, choroby, śmierci, jedzenia ale też innych psów. Był wyraźnie bardziej zaznaczony niż w innych miejscach gdzie przyszło mi bytować. Las był jedyny skupiskiem porządnego żarcia, ale też równał się z niebezpieczeństwami ze strony innych psów. Ach, Artem idioto. Masz bioniczną łapę, kto by ci tam podskoczył...Tak, jestem zdecydowanie zbyt pewny siebie. Cóż, siła wyższa.
Wszedłem do lasu, rozglądając się i wodząc wzrokiem po korze drzew. 
~Jest tu jakiś cwaniak, co?~ zapytałem w myślach, obchodząc jeden z większych pni drzewa. 
Z każdym krokiem zapach innych psów się nasilał, a z każdym uderzeniem serca żałowałem że tu się zapuściłem. Nie, nie bałem się. Chodziło o towarzystwo innych psów, o pytania „Jak ci minął dzień? Ładną mamy pogodę, nieprawdaż?” które doprowadzało mnie do szału. Lecz jedna strona duszy pchała mnie wyraźnie w to miejsce, także wieczorem tego samego dnia znalazłem się na skraju lasu, a następnego już po pokonaniu gór. Powiadam wam, ze sztuczną łapą o wiele lepiej się żyje. Może by tak skoczyć pod kosiarke, żeby mi wstawili trzy kolejne? Ach, szalone marzenia.
Niezgrabnie powłócząc łapami skierowałem się do pierwszej lepszej jaskini z zamiarem zamieszkania w niej.
Ze względu na wszechobecność psiego zapachu, nie mogłem sprostować czy rzeczywiście jest zamieszkała czy porzucona. Wejście było delikatnie zarośnięte bluszczem, a przed jaskinią znajdowało się coś na wzór ścieżki z kamieni, przez to było słychać moje kroki i szczęk metalu. Prawie że idealne miejsce na zamieszkanie, tylko obecność psów mi lekko przeszkadzała.
-PUK PUK! - warknąłem i wparowałem do jaskini, zrzucając bluszczową zasłonę. Zakryła mi pysk i dopiero gdy ją zrzuciłem zauważyłem przed sobą białą samicę. Bluszcz całkowicie zasłonił sztuczną łapę. Machinalnie cofnąłem pysk i wbiłem zdziwione oczy w jej pysk. Lustrowałem jej pozycję, budowę ciała, kolor oczu, dosłownie wszystko jak na jakimś prześwietleniu. Potrząsnąłem łbem i lekko się skłoniłem.
-Privet, pani. - nie próbowałem kryć akcentu. Niech wie, kim ma do czynienia. Przez chwilę trwała cisza, a gdy próbowałem się zbliżyć suka się zniżyła i przybrała postawę bojową. - Pani, niech pani nie bydzie problymatyczna. - uśmiechnąłem się współczująco. Nie miałem w zwyczaju zdradzać swojej prawdziwej osobowości. Samica nie chciała jednak współpracować, warknęła obnażając kły. Przewróciłem oczyma i również ukazałem spiłowane zęby. Zrzuciłem zielsko z łapy i warknąłem, chcąc do pełni wykorzystać epickość tej sytuacji. - Panienka, możymy rozmawiać zupyłnie inaczyj. - zarzuciłem.
-Byłam tu pierwsza. - zdziwił mnie jej spokojny ton. Wyprostowałem się. 
-Oboje chcemy odpocząć. - zacmokałem niespokojnie.
-To idź szukać innej jaskini. - prychnęła. Widocznie nie chciała przebywać w moim towarzystwie. 
-Stokrotko, to nie jest takie proste jak myślisz. - powoli kręciłem łbem. Stokrotka, może być. Nie znałem jej imienia a ten kwiatek pasował do jej wyglądu. Uniosła brew, patrząc na mnie dziwnym wzrokiem. - To może zdradzisz mi swoje imię? - uniosłem łapę i zrobiłem krok w bok, potem drugi. Przysiadłem przy ścianie i wpatrywałem się w oblicze suczki.


Saversan?

Od Rony C.D Nevity

Piękne słowa. Słowa pocieszenia płynące prosto z serca nigdy nie zastąpią zwykłej otuchy. Nie oczekiwałam litości, bo nie chciałam, aby się nade mną litowano. Nie potrzebowałam miłosierdzia, jednak słowa Nevity jakby przeszyły mnie na wskroś. Była szczera. Szczera do bólu, jednak w tej szczerości odnajdywałam nieposkromioną odwagę. Ona również wiele przeżyła, a pomimo problemów tak optymistycznie nastawiona do świata potrafiła stawiać kolejne kroki.
Podniosłam słój łeb, aby spojrzeć na towarzyszkę. Była bowiem ode mnie nieznacząco wyższa, ale jednak, musiałam podnieść pysk. Oczy miała zamknięte, a uszy swobodnie okalały brzegi jej łba. Mrugnęłam tylko, a uścisk na mojej szyi jakby nieco się rozluźnił. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Nevita - początkowo niechętna do jakiejkolwiek pomocy teraz sama jej udzielała, nie wspominając tutaj nawet o wsparciu się na moim ramieniu, a tymczasem sama mnie obejmowała. Wiedziałam, że na świecie jest wiele sprzeczności, nie spodziewałam się jednak, że odkryję je tak szybko.
- Jesteś bardzo inteligentna. - powiedziałam, delikatnie się uśmiechając. Chrząknęłam znacząco, a po policzku spłynęła mi kolejna srebrzysta łza. - Cenię to, że zechciałaś mnie pocieszyć. Z drugiej jednak strony zapewne nie chciałaś wysłuchiwać tego wszystkiego. To zrozumiałe. - burknęłam pod nosem. W dziwny sposób poczułam jakby przeszywające wyrzuty sumienia, dalej splecione z rezygnacją w głowie i melancholią, siejącą spustoszenie w moim umyśle.
- Powiem szczerze, że Twoja historia jest bardzo przejmująca. Przeżyłam o wiele mniej, a wojna mnie nie doświadczyła. Podziwiam Cię. Pomimo tego okropnego wydarzenia jesteś tak optymistycznie nastawiona do świata. - powiedziała cicho. Tak jakby nie chciała mnie urazić swoimi słowami. Nie rozumiałam tylko dlaczego tak piękne słowa miałyby mnie w jakikolwiek sposób obrazić.
- Tak sobie przyrzekliśmy z Yann'em. Zawsze będziemy optymistycznie patrzeć na świat. Widzisz. Taka przysięga do czegoś zobowiązuje, a ja nie mam zamiaru jej łamać już nigdy. Słowo dane bratu jest dla mnie rzeczą Świętą. - uśmiechnęłam się szerzej, gdy na moją głowę spadła zimna kropla deszczu. - Wiesz co? - suczka spojrzała na mnie, jakby coś knuła, a ja po prostu chcąc wyrazić swoje zdanie na pewien temat zaczęłam się cicho śmiać. - Byłabyś idealną żoną dla mojego brata i idealną przyjaciółką dla mnie. - powiedziałam głośno. Zapadła momentalna cisza, a ja zastanawiałam się, czy nie palnęłam jakiegoś głupstwa. Moja natura jednak wręcz kazała mi to powiedzieć. - Chodźmy. - syknęłam, tym samym przerywając uporczywą ciszę. - Zaczyna padać. - w jakiś dziwny, należący z pewnością do nienaturalnych sposób wydostałam się z objęć Nevity, a wstając, otrzepałam się jeszcze z ziemi, która zdążyła nasiąknąć i naszymi łzami i kroplami deszczu.

<Nevito?>

Od Saversan

- Wystarczy? - syknęłam przez zaciśnięte zęby. Nie mogłam patrzeć na tę słabą wywłokę. Czym zawiniła, że obdarzono ją tak wątpliwymi umiejętnościami walki? Nie chciałam wiedzieć. Warknęłam głośno w geście dezaprobaty. Patrząc na coś tak marnego odechciało mi się oszczędzać jej cierpień. Niech się podnosi i wraca do właścicieli, póki może. Odwróciłam się hamując stek przekleństw cisnących mi się na usta. Nozdrza nie wyłapywały zapachu innego aniżeli krew porozrzucana po polance. Szlag by to trafił. Kątem oka nie dostrzegłam chuchra. Najwyraźniej wybrała dobrze, chwała jej za to.
Naprężywszy nogi, nieco poszkodowane, ruszyłam przed siebie. Pędziłam w stronę przedzierającego się przez pnie drzew światła. Łapy stawiałam w idealnych miejscach, nie narażałam się na zdradzenie pozycji. Podczas krótkiego biegu nie nadepnęłam na żadną gałązkę. Dotarłam do ogromnej polanki, przesączonej promieniami słonecznymi. Dookoła panowała tak głucha cisza, że własne oddechy zdawały mi się odbijać echem po lesie. Na samym środku łąki, kij z nazwą, wypoczywał ciemny pies. Zatrzymałam się, dokładniej obserwując ruchy i poczynania samca. Przeciągał się leniwie, od zaatakowania go odciągnęła mnie jego masywna budowa. Miałabym z nim prawdziwe problemy, lepiej trzymać się z daleka. Za mną rozległ się ciężki stukot, gniecione liście i gałęzie spowodowały zwrócenie uwagi psa. Spojrzał w moim kierunku, ja łapiąc się ostatniej deski ratunku uskoczyłam w bok zderzając się z jakąś suczką. Zapewne winowajczyni całego hałasu. Po wykonaniu paru kroków w tył przybrałam minę pokerzysty. 
- A ty to kto? - spytał pies nader spokojnym głosem. Mój oddech przyśpieszył, jednak nie chciałam dać satysfakcji dwóm intruzom. Towarzystwo innych, ani nawet rozmowa z nimi nie znajdowały się na samym szczycie moich marzeń. Ja jednak nie miałam wyjścia, byli razem, w walce z nimi nie miałam szans. Niby to od niechcenia rozejrzałam się dookoła. Dostrzegłam prostą drogę, gdyby tylko... Moje nerwowe wzdrygnięcie dostrzegł samiec. Zagrodził mi drogę, odbierając jedyną nadzieję na odzyskanie wolności. Muszę się wycofać, niestety i tam napotkałam opór.
- Saversan. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Po co kłamać? Tutaj nie było sensu, nie wiem co ta dwójka knuła. Czego ode mnie chciała i oczekiwała, co im po łbach chodziło. Każda droga ucieczki - starannie odgrodzona, co począć, mieli mnie w garści.
- Saversan, złotko, znajdujesz się na terenach mojej sfory. - suczka, dotąd trzymająca się z tyłu. Milcząca, obserwująca całą sytuację, uśmiechnęła się promiennie, co wywołało u mnie mdłości. Użyła słodkiego tonu, obdartego ze złości i wrogości. Sorry, nie zostaniemy przyjaciółkami. - Więc chodź z nami, pomożemy ci z twoimi ranami.
Odwróciłam łeb. Unikałam kontaktu wzrokowego jak ognia, naprawdę nie chciałam żadnej interakcji z tymi tu przedstawicielami mojego gatunku. Nie chciałam również, aby zdołali dostrzec rosnący we mnie strach. Bałam się o własne cztery litery. Nieznacznie skinęłam głową. Wlokąc się za nimi, w głowie przewijało mi się tysiące myśli. Niektóre z nich, krwawe i brutalne dotyczyły parki przede mną. Nie ukrywam, odpowiadałoby mi gdyby spotkał ich przykry wypadek i najlepiej oboje zginęliby na miejscu. Szczęście nigdy się do mnie nie uśmiechało więc musiałam porzucić marzenia. Całą drogę 'umilała' opowieść alfy o rozległych terenach, miłej atmosferze, dostatku. Raj na ziemi, sielanka, wszystko to powodowało napady mdłości. Rozpadało się na dobre, deszcz obmył moją sierść z zarówno z krwi mojej i tego ścierwa. Chciałam skryć się w jakiejś norze, zaszyć się tam i nie wychodzić. Z dala od żywych stworzeń.
Parę metrów dalej Rona, albowiem zdążyła mi się przedstawić, uroczyście mnie przywitała, parę psów złożyło puste gratulacje. Puściłam to mimo uszu. Wywinęłam się stamtąd, kierując się do niezamieszkanej jaskini. Zwinęłam się w kłębek przymykając powieki. Z lekkiej drzemki wyrwał mnie odgłos kroków. To tylko spowodowało przewrócenie się na drugi bok, zignorowanie intruza.

<Artem?>

Od Saversan

Kroczyłam prosto przed siebie, typowym dla mnie powolnym obdartym z dostojności krokiem. Brak mi było powabności, czy elegancji. Łapy powłóczyłam leniwie po ziemi. Myśli uciekały mi w kierunku, którego tak bardzo chciałam uniknąć. Przed oczami stanął mi wyraz pyska psa, który to wszystko mi zrobił. Potrząsnęłam głową chcąc uniknąć wracania do wątpliwych wspomnień z mojej przeszłości.
Opuszki łap natrafiały na oblodzone kamienie. Te natknąwszy się na wysunięte pazury wydawały z siebie charakterystyczny metaliczny odgłos, obcierających się o siebie krzemieni. Pozostawiałam za sobą nader głębokie wyżłobienia w błękitnej tafli. Kątem oka obserwowałam stopniową zmianę otoczenia. Iglasty las przeistaczał się w mieszany bór, z mocną przewagą drzew liściastych. Teren zdecydowanie się obniżył, zmuszając mnie do przykładania większej uwagi do tego, gdzie stawiam kolejne kroki. Lód ustępował, jego miejsce zajmowały większe lub mniejsze kałuże. Zaczęło mżyć, najwyraźniej ponownie biorąc pod uwagę błoto dookoła. Podniosłam głowę zachwycając się widokiem nowych terenów. Przyśpieszyłam nieco, zmierzając ku wydeptanej ścieżce usłanej pomarańczowymi i brązowymi liśćmi. Wchodziło się do niej, jakby przez bramę do innego świata. Dwa stare drzewa chyliły się ku sobie, a ich gałęzie tworzyły, chroniący przed deszczem, parasol. Pnie obrośnięte gęstym bluszczem, u swych podnóży wyhodowały coś na kształt dywanu z miękkiego mchu. Do moich nozdrzy dotarł stęchły zapach zgnilizny, doprawiony rozgrzaną trawą i ciepłym wiatrem. Bez dwóch zdań, wiosna. 
Ścieżka, kręta i wąska wiła się dalej, poprzez konary drzew, kolczaste krzaki oraz mniej lub bardziej znane mi rodzaje kwiatów. Ciekawość rosnąca we mnie z każdą chwilą popychała mnie do stawiania kolejnych kroków. Już po chwili korony drzew uniemożliwiły przedostanie się promieni słonecznych. Musiałam zamrugać parę razy, aby moje oczy zdążyły przyzwyczaić się do półmroku. Parę razy potknęłam się, tracąc na moment równowagę. Jakimś cudem udawało mi się ustawać na nogach. Wkrótce jasność dnia zginęła w czeluściach boru, pojedyncze promienie przedostawały się przez gęsto splątane gałęzie i liście, upadając strzeliście w paru miejscach. Te nikłe źródła światła zanikały powoli zmuszając mnie do kroczenia w zupełnej ciemności, na mojej sierści nie czułam już deszczu. Schylone ku ziemi drzewa napawały mnie nieprzyjemną myślą, zwodząc i oszukując. Zdawać by się mogło, że obserwowały mnie, czekając na choćby jeden, śmiertelny w skutkach dla mnie, błąd. Napotkałam strome zbocze, usłane ostrymi kamieniami, pokrytymi zdradzieckim mchem, uniemożliwiającym mi osądzenie stabilności. Wytrącona z uwagi poślizgnęłam się, plując sobie w brodę za to, że moja głupota zaprowadziła mnie do tego miejsca. Upadłam jak długa, bezwładnie ześlizgując się po stromym stoku. Zatrzymałam się dopiero u podnóża pagórka. Szczęście w nieszczęściu, poszkodowana okazała się być moja lewa strona z łopatką na czele. Krwawa szrama piekła niemiłosiernie. Z grymasem podniosłam się, chcąc jak najszybciej wydostać się z piekielnej pułapki. Na mojej drodze ponownie pojawiły się kamienie. Lekko utykając pokonywałam drogę krzywiąc się przy każdym ruchu. Na chwilę podniosłam wzrok ku górze, spoczął na nieboskłonie przykrytym gęstymi koronami drzew. Czym byłam zaślepiona kierując się akurat tu, w głąb nieznanego mi lasu?
Po mojej prawej stronie usłyszałam pęknięcie, odruchowo zwróciłam wzrok w tamtym kierunku. Spoczywały na mnie ślepia jakiejś istoty. Zignorować agresora? Może zostać tu gdzie stoję i zmierzyć się z przeciwnikiem oko w oko. Wertowanie możliwości zabrało mi zbyt wiele czasu, zanim zdążyłam się obejrzeć z gęstwiny wyłoniła się psia postać. Uszy przecięły powietrze, położyłam je po sobie odsłaniając rząd ostrych zębów. Dałam jej do zrozumienia, że jestem w stanie walczyć, ma się bać, będę się bronić. Najlepiej niech nie podchodzi. Krępa budowa i niewinny wyraz pyska przywiodły mi na myśl najzwyklejszego kanapowca. Lecz żadnego wroga nie można lekceważyć, posturą przypominała psa zaprzęgowego, mogła okazać się silna. Zmarszczyłam brwi przystępując do obmyślenia kolejnego ruchu. Postawiłam na 'grzeczne' pożegnanie się z przeciwniczką. Rozstawiłam szeroko łapy, jeżąc sierść na karku. Z głębi gardła wydostał się mroczny pomruk. Suczka, błędem byłoby nazwać ją suką, skuliła się w sobie. Z widocznym wyczekiwaniem lustrowała ścianę lasu, odwracając głowę za siebie. Poważny błąd, moja mała, skrzywiłam się złośliwie podrywając ciało do skoku. Dostała w bok, przewracając się na plecy. Wylądowałam nad nią, łapami zagradzając jej drogę ucieczki. Gdzie tu zaatakować? Suczka była na tyle pulchna, czy to jej sierść odpowiedzialna była za moje chwilowe zawahanie? Olałam sprawę, unosząc się na tylnych łapach, przednimi z mocnym impetem uderzyłam w jej brzuch. Ta zwinęła się z bólu z głośnym pisknięciem. Zostawić ją w takim stanie, czy zostać i dokończyć własne dzieło? Niech zdycha, pomyślałam. Przetrwają najsilniejsi.
Nie wiem jakim cholernym cudem udało jej się dosięgnąć mojej łapy. Jej zęby zacisnęły się na niej, powodując niemiłosierny ból. Więc tak...
Wyrwałam kończynę, odwdzięczając się pięknym za nadobne. Moje szczęki zatrzasnęły się parę centymetrów od jej krtani. Podcięła mnie, umiała się bronić. Podniosła się z ciężkim westchnięciem, wykorzystałam to, nie mogłam dać jej wygrać. Jednym susem znalazłam się pod nią, ruchem ciała uderzyłam nią w drzewo. To powinno nauczyć ją rozumu.

CDN

Nowy członek - Artem!

A oto kolejny członek sfory - Artem! Cieszę się moja droga, że postanowiłaś dołączyć tutaj kolejnym psem. Tym razem również jest to Alaskan, bądź Husky, o pięknych oczach. Nie wiem, skąd bierzesz takie zdjęcia, ale jawnie, przy świadkach oznajmiam, że Ci zazdroszczę! Baw się dobrze!
Artem
Strażnik
autor: AvalonPL

Od Timona C.D Rony

Postać którą widziałem, nim odpłynąłem w krainę snów, definitywnie nie była przywidzeniem. I niewątpliwie to była piękna postać. 
Przez cały czas mojej nie obecności, którą można było nazwać na wpół snem wiedziałem co się ze mną dzieję, wszystko czułem i słyszałem, choć jakby przez mgłę. Czułem, jak ktoś mnie przenosi i zdziwyłbym się gdyby się okazało że to ta suczka postanowiła przenieść takiego bydlaka jak ja. Cóż, widocznie była tak zdesperowana. Czułem, jak ktoś mnie opatruje i dosłyszałem kilka słów. Było to nader dziwne uczucie bezradności. Za wszelką cenę chciałem wyrwać się z szponów tej "śpiączki", ale ona uparcie się mnie trzymała. To nie było przyjemne uczucie, gdy wiesz że ktoś coś z tobą robi, a ty nie masz pojęcia co.
Powoli zacząłem otwierać oczy i rejestrować otoczenie. Fetor wydobywające sie z zielonej fiolki kazał mi wstać. 
Znajdowałem się teraz w obszernej jaskini, w towarzystwie bodajże tej samej suczki co podjęła się zadania "wyleczenia" mnie. Usiadłem na ziemi i tępym wzrokiem lustrowałem ją, próbując uchwycić ostrość obrazu.
-Witam? - rzuciłem, prostując się i wyprężając dumnie pierś. Zaraz tego szczerze pożałowałem kiedy moją szyję przeszył niewyobrażalny ból. Przeciągle syknąłem i zniżyłem łeb do ziemi, kładąc uszy po sobie. Niemalże czułem na sobie wzrok wadery, a po moim kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. 
Ostrożnie się wyprostowałem i po raz kolejny spojrzałem w oczy suczki. Przetarłem łapa pysk, próbując odrzucić resztki zmęczenia i przywrócić wzrok.
Widocznie miałem jakieś problemy bo jedno jej oko było przejrzyście błękitne, jednakowe jak moje a drugie w kolorze kory świerka. Przekrzywiłem lekko łeb, zamrugałem i ledwo co się powstrzymywałem od wypowiedzenia uwagi "Masz coś z oczami."
Obejrzałem jedną łapę, drugą i znów powróciłem do wcześniejszej pozy. Przyznam że nie jestem zagorzałym rozmówcą, a co dopiero słuchaczem. Wyszczerzyłem się, w zamiarze uśmiechu. Zamiast tego zapewne na moim pysku pojawił się odrażający grymas.
Po chwili męczącej ciszy, wydukałem.
-Czemu to zrobiłaś? - skierowałem pysk ku ziemi i spojrzałem po raz kolejny na nią.
Nigdy nie widziałem takiego psa. 
Czułem jednak, że jest nie mała szansa na to, że ją głębiej poznam. I to przekonanie się utrwalało na myśl o tym że mnie "uratowała". 
Chociaż, kto wie czy to był uczynek miłosierdzia? Może po prostu zrobiła to by uniknąć wyrzutów sumienia?


(Rona? Wybacz że tak długo czekałaś, przepraszam że takie krótkie i masakrycznie słabe D: Kompletnie zabrakło mi weny)

Od Victorii C.D Nathaniel'a

-Skoro ty opowiedziałeś mi coś o sobie to ja też coś opowiem. Urodziłam się w hodowli psów. Na wsi. Moja mama była czystym Golden retrieverem, a tata czystym owczarkiem australijskim. Ja natomiast-przerwałam na chwile-byłam zwykłym mieszańcem i właśnie dlatego właściciel chciał się mnie pozbyć. Dla niego byłam bezwartościowym kundlem. Zawiózł mnie do miasta i zostawił mnie przy koszu na śmieci. Następnego dnia znalazła mnie pewna pani imieniem Dominika. Mieszkałam z nią 2 lata a później wypuściła mnie na wolność i trafiłam tutaj. -opowiedziałam.-Nawet mam jeszcze obroże-powiedziałam pokazując obroże na mojej szyi.
-Zdjąć ci ją?-spytał.
-Nie. To pamiątka.-odparłam a na trawe spadła łza.
-Dobrze-powiedział. 
-Czekaj-powiedziałam zatrzymując go.-Gdzie my jesteśmy?-spytałam zaniepokojona. Nie rozpoznawałam tego miejsca.
-Nie wiem-powiedział także zaniepokojony.
-Szliśmy stamtąd więc powinniśmy tam iść-powiedziałam, odwracając się. Nathaniel także sie obrócił i szliśmy równym krokiem przez las. Szliśmy tak dopóki nie zobaczyliśmy znajomych mi terenów. Byłam pewna, że byliśmy na terenach Geliebte Verloren.- Rozpoznaje to miejsce. Musimy już być na terenach sfory.-odparłam pewnie.


Nathaniel?

Od Assy C.D Ivana

Kogo ja chcę oszukać? Mój nowy koleżka zaczynał mnie coraz bardziej intrygować. 
- Co dalej, pytasz? Obiad. Umieram z głodu. - powiedziałam z lekkim przekąsem i ruszyłam w stronę lasu. 
Po chwili Sasha mnie dogonił. Biegliśmy łeb w łeb, ale nie spieszyło się nam. W końcu dotarliśmy do lasu. 
- Rozdzielmy się, a za godzinę spotkajmy się tutaj, dobrze? - powiedział pies.
Co on kombinuje? Czyżby chciał się mnie pozbyć? Nie wiedziałam, ale zgodziłam się.
- Zgadzam się.- odpowiedziałam.
Odbiegłam w lewo, a Sasha w przeciwną stronę. Kiedy przebiegłam jakieś 20 metrów zatrzymałam się i zamknęłam oczy. Wyostrzyłam wszystkie pozostałe zmysły. Po kilku sekundach stania w bezruchu poczułam stukanie kopyt. Niewyraźne i rzadkie, co nie znaczyło, że moja przyszła ofiara jest daleko, to oznaczało, że jest słaba. A to świetna okazja. Zlokalizowałam jej położenie i już miałam odejść, kiedy usłyszałam coś jeszcze. Ciężkie tąpnięcia, głuche oranie pazurów w ziemi. To musiało być coś wielkiego. I niebezpiecznego. Ale chciałam najpierw coś upolować. Pobiegłam w stronę, gdzie zaprowadziły mnie kroki zwierzęcia. Po kilkunastu minutach zobaczyłam starego, ale wielkiego łosia. Jego kroki były słabe, pozbawione energii. Zwierzę bardziej wlokło się niż szło. Nie musiałam się skradać. Nie wyglądał na skłonnego do ucieczki. Wyszłam z krzaków. Zwierz spojrzał na mnie. W jego wypłowiałych oczach niemalże widać było błaganie o śmierć. Chciałam skrócić jego cierpienia. Podeszłam do niego i rozszarpałam mu szyję. Po prostu. Szybko. Trochę boleśnie. Ale mu ulżyło. W ostatniej chwili swojego życia wydał z siebie ciche westchnienie. 
Jednak powtórzyłam czynność, aby namierzyć drugie zwierzę, które tak mnie zaintrygowało. 207 metrów na południowy-zachód. 
Kiedy wreszcie dotaszczyłam łosia w bezpieczne miejsce, gdzie nic nie powinno go ruszyć, byłam już blisko tamtego zwierza. Godzina jeszcze nie minęła. Zostało mi jeszcze jakieś 20 minut. Udałam się przed siebie, dość wolno i spokojnie. Nie chciałam spłoszyć ,,tego czegoś". Wdrapałam się na drzewo i cicho, zgrabnie przeskakując z gałęzi na gałąź, dotarłam do celu. 
Kiedy spojrzałam w dół nie wierzyłam własnym oczom. To było coś w rodzaju wielkiej jaszczurki. Jednak kiedy przyjrzałam się bliżej okazało się, że to jaszczur, o którym opowiadał mi tata. Mówił, że one wyginęły, że nigdy ich nie spotkam. Teraz mina by mu zrzedła! Zwierz miał ok. 6 metrów długości i 1.30 wysokości. Na karku miał wielki kołnierz, a wzdłuż jego ciała przebiegało tysiące kolców, chociaż ich największe skupisko znajdowało się na końcu długiego ogona. Jaszczurka była bordowo-ziemista, a wszystkie kolce pokrywające ją lśniły bielą. Była zwinięta w kłębek, spała. W pewnym momencie otworzyła oczy i ziewnęła ukazując rzędy wielkich kłów. Wstała, rozciągnęła się. Z mojego punktu widzenia zachowywała się trochę, jak kot. Jednak zrobiła się trochę niespokojna. Czyżby wyczuła mój zapach? Chciałam się wycofać, kiedy gałąź, na której stałam pękła. Runęłam w dół, prosto na jaszczura. Cudem ominęłam zabójcze kolce i spadłam na odsłonięte miejsce. Jaszczurka zrzuciła mnie z grzbietu, a potem stanęła nade mną. Powąchała mnie i odsłoniła kły. Co, jak co, ale z paszczy śmierdziało jej niemiłosiernie. Nie chciałam jej zabijać, chciałam, żeby to ona nie zabiła mnie. Ale ona chyba miała inne plany. Lekko zadarła łeb i kłapnęła zębami, jakby na próbę. Nastroszyła kołnierz i wystawiła pazury. Jednak nie zdążyła ich użyć, bo kopnęłam ją w brzuch, wpijając moje pazury w miękką powłokę ciała zwierzęcia. Jaszczur zawył, zamachnął się łapą i rzucił mną o drzewo. Chwiejnie podniosłam się i rzuciłam się na monstrum, odrywając jej przy tym kilka łusek. Z nosa ciekła mi krew, ale to było teraz najmniejsze zmartwienie. Próbowałam zedrzeć łuski z jej grzbietu, ale ona położyła się na plecach i przygniotła mnie.
- Sashaa!! - zdążyłam, tylko krzyknąć, bo potem zaczęło brakować mi powietrza, a mimo to dalej drapałam i gryzłam jaszczura.



Ivan?

Nowe członkinie - Saversan & Amanda!

Mam zaszczyt powitać kolejne członkinie naszej sfory - Saversan & Amandę! Do Sav - przepraszam, że dopiero teraz wstawiłam formularz, ale nie miałam dostępu do komputera. Suczkę masz śliczną, a ja nie mogę zapamiętać, jak pisze się jej imię. Do Amandy - to już Twój drugi pies i mam nadzieję, że i tym razem będziesz się tutaj doskonale czuła. Bawcie się dobrze moje drogie, śmiejcie się dużo, bo jak wiadomo - śmiech to zdrowie!
Saversan
Medyczka
autor: morphine

Amanda
Szpieg
autor: ewela100

Od Raymonda C.D Alaski

Zastanowiłem się chwilkę.
-Nie wiem, jaka jesteś, Alasko. Znam cię bardzo krótko. Natomiast odnoszę wrażenie, że jesteś miła, sympatyczna. Znosisz moje wygłupy, a niewielu to robi. I ładnie się śmiejesz-powiedziałem z całą powagą, na samym końcu lekko się uśmiechając. Alaska skinęła głową i staliśmy na szczycie wzgórza, a atmosfera zrobiła się nieco napięta. Suczka najwyraźniej analizowała moje słowa. Musiało to coś dla niej znaczyć.
-Nie bierz tego do siebie-rzuciłem szybko. Spojrzała na mnie, lekko zdziwiona. -No wiesz, to tylko moje zdanie. Szczera opinia jakiegoś niekoniecznie rozgarniętego psa. Tyle.
Przez chwilę wciąż panowała cisza. Alaska wciąż dumała.
-Ścigamy się?-rzuciłem nagle. Suczka zareagowała po chwili.
-Tak, jasne-odparła. -Od tamtych kamieni do podnóża góry-dodała i wskazała łapą. Skinąłem głową i ustawiliśmy się na linii. Po chwili zabawnego przekomarzania się, byliśmy gotowi.
-Gotowi...
-Do startu...
-START!-ryknęliśmy jednocześnie i pognaliśmy w dół zbocza. Początkowo prowadziłem ja- Alaska nieco gorzej poradziła sobie na pełnej kamieni i zeschniętych gałęzi, wąziutkiej ścieżce. Jednakże kiedy tylko droga zrobiła się gładka, szybko się ze mną zrównała. Przez parę sekund biegliśmy obok siebie, a później zobaczyłem tylko błysk jej białych zębów i pobiegła do przodu. Na mecie była pierwsza.
-Wygrałam!-zaśmiała się natychmiast, kiedy tylko pojawiłem się obok.
-Phi. Co z tego...-burknąłem obrażonym tonem. Alaska spojrzała na mnie nieco zdziwiona, ale dostrzegła mój uśmiech.
-Ty!-pisnęła i skoczyła na mnie. Potoczyliśmy się po ziemi jak szczeniaki, przy tym rycząc ze śmiechu. Kiedy w końcu skończyliśmy się bawić, byliśmy cali w wilgotnej ziemi, ponieważ w międzyczasie zaczęło mżyć.
-Uciekajmy!-krzyknęła suczka, ponieważ deszcz nasilił się. 
-Ale gdzie?!-darłem się.
-Nie wiem, gdziekolwiek!-odparła i znów zaczęliśmy się śmiać. Byliśmy już całkiem mokrzy, ale i tak obiegaliśmy górę dookoła w poszukiwaniu jakiejś jaskini. 
-Tutaj!-krzyknęła nagle Alaska i wpadła do niewielkiej dziury. Nie wziąłem pod uwagę, że może być tam nieco stromo, więc stoczyłem się po ziemi. Suczka wciąż dusiła się ze śmiechu.
-No, to co będziemy robić dopóki nie przestanie padać?-zapytała. 
-Nie ma pojęcia-westchnąłem i otrzepałem się.
-No, to może zarzucisz jakimś tekstem?-zaproponowała. Natychmiast się uśmiechnąłem.
-Na podryw? Żułbym twoje usta jak suszony boczek...-odparłem, starając się udać uwodzicielski głos.

<Alaska? Wybacz, że tak późno i tak krótko ;-; >

Od Ivana C.D Assy

Ze szczerym zaciekawieniem obserwowałem poczynania niedawno poznanej suczki. Poruszała się nader zwinnie do tego nie gubiąc po drodze gracji i wdzięku. W pierwszej chwili sądziłem, że zmierza ku tafli zimnej wody, Assa jednak zmieniła nieco plan lądując na skalnej półce. Otrzepała się niczym gwiazda filmowa występująca w filmie akcji. Wracając posłała mi wyzywające spojrzenie. Oczekiwała wykazania się…? Co miałem jej przez to udowodnić?
- Brawo – zaśmiałem się gorzko odwracając głowę w stronę przepaści.
- To tak dla potwierdzenia, nie lubię słodziutkich łąk. Lepiej to sobie zapamiętaj. – stanęła obok mnie uśmiechając się lekko. Więc to ona chciała coś wykazać. Zdecydowanie nie wyglądała na osobę lubującą w kicaniu po soczyście zielonych łąkach. Te klify o wiele lepiej do niej pasowały. 
- Niech będzie – kiwnąłem głową. Być może nie wszyscy są straceni, bardzo dobrze, nie można zbawić ich wszystkich w zaledwie parę tygodni.
Spuściłem łeb wzdychając cicho. Kto by pomyślał? Stoję na klifie, w dole słyszę rozbijające się fale o wybrzeże, morska bryza orzeźwiająco pobudza moje zmysły. Wszystkiemu towarzyszy ten nieziemski spokój, uczucie, które dawno ode mnie uciekło pozostawiając mnie bez żadnego oparcia, bez nadziei na następne jutro. Zdawało mi się, że nigdy nie zdołam go odzyskać. Na tę myśl serce mi przyśpieszyło, pompując do krwioobiegu paradoksalnie gorącą adrenalinę. To z kolei uświadomiło mi, że jestem wolny. Zupełnie, nie będę musiał walczyć o wolność. W pełni należy do mnie, tak jak ja do niej. Po prostu i zwyczajnie, dziko wolny. Na reszcie, po czterech latach w niewoli zdobyłem pierwotną wolność, poniekąd zapisaną w moich genach.
Wystarczyły dwa kroki. Dwa kroki w tył, taki rozbieg zupełnie mi wystarczał. Odbiłem się od półki skalnej, byłem pewien jak nigdy, czego zapytacie. Ano, tego, że nic mi się nie stanie, świadomość upragnionego bezpieczeństwa wypełniła mnie od nosa po sam koniuszek ogona.
Lot mógł trwać najwyżej parę sekund. Wiatr stawał się coraz mocniejszy, niemiłosiernie gwizdał mi w uszach. Nie docierało do mnie nic, prócz przejrzystej tafli zmąconej chaotycznymi falami. Nieuchronnie się do niej zbliżałem, a im bliżej byłem, tym uśmiech na moim pysku stawał się szerszy. Nigdy nie wątpiłem w swoje pokręcenie. Kochałem się za to.
Przenikliwe zimno najsampierw dotknęło mojej głowy. Błyskawicznie rozeszło się po całym ciele. Po kolejnych sekundach dookoła mnie nie było niczego wykluczając wszechogarniającą mnie czerń. Otwierając pysk wypuściłem trochę powietrza, wzrokiem powiodłem za bąbelkami rozpaczliwie uciekającymi ku górze. Jakie to wszystko zabawne, czemuś tak banalnemu udało się mnie rozśmieszyć. Chodziło o czysty egoizm, dążenie do przetrwania, desperackie łapanie się wszystkiego, byleby przeżyć.
Mój tył uderzył w piaszczyste dno podnosząc chmurę mułu. Piekielne wodorosty oplatały moje łapy, chcąc zabrać mnie na drugą stronę. Ja jednak nie pragnąłem śmierci, nie teraz. Zbyt mało doświadczyłem, moje oczy nie nacieszyły się widokiem świata, płuca wciąż chcą czerpać tlen z powietrza, a moje serce galopuje utrzymując mnie przy życiu. Kości nigdy nie zawiodły, uszy, choć słyszały wiele nie doznały troski i czułości, dusza nadal była niepełna. Czegoś nie doświadczyłem, bez tego się stąd nie ruszę. Dawno to sobie postanowiłem, a ci którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że słowa są dla mnie świętością.
Odbiłem się od dna. Wbrew pozorom nie było głęboko, moje marne umiejętności pływackie świetnie spisywały się w tych warunkach. Zimny prąd pchnął mnie w stronę brzegu, tam wynurzyłem głowę otrzepując się nerwowo. Co jak co, ale świadomość, że nie można zaczerpnąć powietrza, a płuca ściska z bezradności, wywołuje lekką panikę. Głupi strach, którego nijak nie można się pozbyć.
- Jesteś kretynem! – ryknęła z góry śnieżnobiała suczka przywołując mnie do świata żywych. Zanim zdążyłem ją zlokalizować, pędziła do mnie, utwierdzał mnie w tym równomierne echo odbijające się od ścian klifów. Tak, prawdopodobnie za chwilę dostanę siarczysty cios wymierzony prosto w nos. Albo oberwie mi się po uszach. Czasem można dać się pobić.
- Tak, wiem. – mruknąłem kiedy ta zatrzymała się parę centymetrów ode mnie.
- Mogłeś zginąć! Wiesz kto byłby pierwszym podejrzanym? Ja! – obsydianowe oczy płonęły złością.
- Co ty, nikt nawet nie zwróciłby uwagi – prychnąłem kręcąc przy tym głową. – Nie ważne. Co teraz?
W odpowiedzi uzyskałem zdziwioną minę. Czyżby Assa sądziła, że miałem zamiar ją opuścić? Nie, teraz, skoro już ktoś okazał mi choć trochę zainteresowania, należy się odwdzięczyć. Później może robić co chce. Niczego jej nie zabronię.
- Może powinieneś wybrać się do medyka? – wydukała po chwili krępującej ciszy. Parsknąłem sarkastycznym śmiechem.
- Proszę cię, mogę oddychać, wszystko widzę, słyszę, nic mi się nie dzieje. – odrzekłem już pewnie, bez cienia rozbawienia.
- Czyli… Często skaczesz na główkę do zbiorników wodnych, o których nic nie wiesz?
- Nie. Powiem szczerze, że parę minut temu zaprzeczyłbym gdybyś zapytała czy umiem pływać. W razie czego, liczyłem na twoją pomoc. – na moje wargi wpełzł złośliwy grymas.
- Powoli, acz skutecznie mnie do siebie zniechęcasz. – zmrużyła oczy chcąc wyglądać groźniej.
- Do usług – uchyliłem głowę w teatralnym geście.

<Asso? Optymistyczne zakończenie. xd>

Od Nathaniel'a

Byłem już przez kilak dni w sforze, jedyną istotą z jaką na razie rozmawiałem była Rona, Alfa Geliebte Verloren. Cała sfora była według mnie najpiękniejszym miejscem jaki widziałem. Niektóre psy jak ja urodziły się wolne, a niektóre w ludzkich domach, ale coś sprawiło, że musiały odejść lub po prostu tak chciały i z kimś się udały. Ja jednak rozdzieliłem się z siostrami i sam tu dotarłem. Nie miałem z nimi kontaktu przez już długi czas. Musiałem się zebrać w sobie i się z kimś zaprzyjaźnić. Zauważyłem mniejszą ode mnie suczkę. Podszedłem do nie i się uśmiechnąłem.
- Witaj. Jestem Nathaniel, niedawno tu dołączyłem, jeśli byś nie miała nic przeciwko mogłabyś oprowadzić mnie po sforze?
- Victoria, ja też niedawno dołączyłam - uśmiechnęła się nieśmiało
- No to może wspólnie byśmy powędrowali po terenach? Zrozumiem jeśli nie chcesz - dodałem patrząc się w jej czarne oczy
- No możemy - westchnęła
Udaliśmy się na nieznane nam dotąd tereny sfory, w tym czasie zbytnio nie rozmawialiśmy ze sobą.
- No więc - spojrzałem się na niebo, pogoda była dość ładna - jakie masz stanowisko? 
- Nauczycielka taktyki - uśmiechnęła się - A ty?
- Szpieg - uśmiechnąłem się lekko - Można powiedzieć, że jak byłem młodszy szpiegowałem swoje siostry - zaśmiałem się sam do siebie
- A ile miałeś tych sióstr? Może od razu opowiedział byś coś o sobie - nadstawiła uszy czekając jak zaczne
- Na nagrodę na pewno się zasłuży, ale skoro chcesz. A więc urodziłem się koło jednego z domków jednorodzinnych. Oboje moi rodzice byli czystymi owczarkami szwajcarskimi, ale tylko mama miała dom. Właściciel jej chciał mnie i moje siostry utopić - uciąłem w pewnej chwili, gdy zauważyłem, że Victorii trudno jest to pojąć co przed chwilą powiedziałem - Ale jak widać nie utopił nas, gdyż nasza mama w porę uciekła i przeniosła nas w bezpieczne miejsce. Jednak pewnego dnia nie wróciła i zajęła się nami inna suczka, która miał małe wtedy w naszym mniej więcej wieku. Później jednak sami wyruszyliśmy w swoją podróż życiową i rozstałem się z siostrami, a następnie dołączyłem tu i Ciebie poznałem - uśmiechnąłem się do nowo poznanej mi suczki - A czy ty opowiedziałabyś mi coś o sobie?


Victoria?

Od Victorii

Dzisiaj był piękny słoneczny dzień.Pomimo, że była dopiero wiosna było także duszno i gorąco. Postanowiłam iść nad rzeke wykąpać się. Ach, jakie było to wspaniałe uczucie . Gdy wyszłam z wody, otrzepałam się i nagle nabrałam wielką ochote na jakąś małą drzemke. Znalazłam jakieś drzewo i zwinnie wspiełam się na jedną z gałęźi.Wygodnie się na niej ułożyłam. Już po kilku minutach spałam mocnym snem, gdy nagle usłyszałam trzaśnięcie. Jak na zawołanie poderwałam sie na równe nogi, gałąź pode mną przełamała się, a ja z hukiem wpadłam do wody. Cała przemoczona i troche zdezorientowana wyszłam z wody rozglądając sie na boki. "Tajemnicza" istota zaczeła do mnie podchodzić. Zaczęłam sie wycofywać. Gdy postac wyszła z cienia drzew, okazało się, że był to pies. A konkretniej, pies rasy Husky Syberyjski. Miał piękne błękitne oczy, a sierść miał taką jak inne psy tej rasy. Otrzepałam sie z wody. Wyglądałam jak kompletny flejtuch. Na mojej nie gdyś pięknej sierści powstały liczne kołtuny, łapy miałam całe w błocie, a mój cały pyszczek oblepiały różne brudy z rzeki. Wyczyściłam pysk łapą i mój wzrok znów utkwił w psie, który także uważnie mi sie przyglądał. Pewnie wyglądałam dziwnie, gdy byłam taka brudna. Byłam w prawdzie trochę zawstydzona, gdyż jakiś pies widział mnie w takim stanie. Spojrzałam na swoje łapy. Nastała niezręczna cisza. Chciałam z tamtąd jak najszybciej iść, ale nie chciałam być nieuprzejma w stosunku do tego psa. Nie znałam nawet jego imienia. Nie wiedziałam co powiedzieć. Mam powiedzieć "Cześć. Jestem Victoria"?. No nie wiem. Może poczekam aż on sie odezwie.

Timon?

Od Kathleen

Zostałam przyjęta do sfory. Od razu po tym udałam się wykąpać porządnie. Wreszcie gdy cały brud z bagien ze mnie zszedł poszłam dokończyć rozmowę z Ronom. Wybrałam sobie stanowisko medyczki, gdyż co do leczenia troszkę tam się znałam, ale czas się doskonaliłam. Po rozmowie chciałam odszukać Timona i podziękować mu za to, że mnie zaprowadził do Alfy, bo gdyby nie tak się potoczyło i odszedł bez słowa dalej bym chodziła tak, aż po kilku dniach dotarłabym do celu, ale byłabym pewnie tak wykończona, że kolejnych dni bym nie dożyła, więc jakimś sposobem mogłam zawdzięczać mu życie. Jednak przez cały dzień nie mogłam go znaleźć. Wróciłam do swojej jaskini, w której jakoś najmniej spędzałam czasu, nie licząc snu. Zazwyczaj gdzieś z ciekawością ogromną łaziłam i pytałam już starszych psów gdzie co jest, można było naprawdę tu się zgubić, ale żeby pytać każdego gdzie jest dany pies? To już naprawdę byłoby głupie i takie dziwne. Później pojawiłyby się plotki i inne rzeczy. Po południu na nowo zaczęłam szukać Timona i go znalazłam. Podbiegłam do niego. Przy nim czułam się bardzo mała, chociaż w sforze były jeszcze mniejsze ode mnie psy jak i było już kilka szczeniaków. 
- Hej - zaczęłam jakoś - Jestem Kathleen, ta co wczoraj dołączyła do sfory - przerwałam, gdyż zauważyłam że pies jest lekko znudzony ponownym przedstawieniem się - No przechodząc do rzeczy, dzięki że mnie zaprowadziłeś do Rony. Nie wiem ile jeszcze bym po tamtym miejscu łaziła
- Po pewnym czasie znalazłabyś kogoś kto należy do sfory lub chciał też dołączyć i udałabyś się z nim - stwierdził Timon - A i mów, jesteś zadowolona z dołączenia? Czy to w tych plotkach jak to mówiłaś, też Geliebte Verloren było tak opisane?
- Bardzo mi się tu podoba i jestem zadowolona z dołączenia - uśmiechnęłam się, chociaż uśmiechałam się raz na jakiś czas - W plotkach mówiono, że wygląda jak każda inna sfora, ale się mylili. Jest tu super! - niemalże krzyknęłam
Pies przekrzywił lekko głowę i również lekko spojrzał na mnie z góry. Tak to jest fajnie być jedną z niższych ras. Ale czym się tu martwić. Zapoznałam się już jakoś z Alfą no i też z Timon'em. Teraz innych poznać i będę wiodła tu super życie.

Timon? Wybacz, że krótko :/

Od Alex'a C.D Victorii

- To, że nie jesteś rasowa nie znaczy, że nie jesteś wyjątkowa. - uśmiechnąłem się delikatnie.
- Miło mi to słyszeć. - suczka także się uśmiechnęła. - A może powiesz mi jak trafiłeś tutaj...
- To bardzo długa historia. - rzekłem.
- Aha. - Victoria spuściła delikatnie głowę.
- No to powiem ci w skrócie. - rzekłem widząc spuszczony łebek suni.
- Ok. - powiedziała radośnie.
- No więc... Wszystko było okey dopóki nie urodziła się moja młodsza siostra. Anabella. Została oczkiem w głowie mojej matki i ojca no i...
- Uciekłeś i trafiłeś tutaj? - zapytała słuchając mnie uważnie.
- Skąd wiedziałaś?
- Przeczucia. - zaśmiała się. Uśmiechnąłem się.
- Może... Przejdziesz się gdzieś ze mną? - zapytałem.

<Victoria? Brak weny niestety mnie dobija :/>

niedziela, 24 sierpnia 2014

Od Kathleen

Zostałam przyjęta do sfory. Od razu po tym udałam się wykąpać porządnie. Wreszcie gdy cały brud z bagien ze mnie zszedł poszłam dokończyć rozmowę z Ronom. Wybrałam sobie stanowisko medyczki, gdyż co do leczenia troszkę tam się znałam, ale czas się doskonaliłam. Po rozmowie chciałam odszukać Timona i podziękować mu za to, że mnie zaprowadził do Alfy, bo gdyby nie tak się potoczyło i odszedł bez słowa dalej bym chodziła tak, aż po kilku dniach dotarłabym do celu, ale byłabym pewnie tak wykończona, że kolejnych dni bym nie dożyła, więc jakimś sposobem mogłam zawdzięczać mu życie. Jednak przez cały dzień nie mogłam go znaleźć. Wróciłam do swojej jaskini, w której jakoś najmniej spędzałam czasu, nie licząc snu. Zazwyczaj gdzieś z ciekawością ogromną łaziłam i pytałam już starszych psów gdzie co jest, można było naprawdę tu się zgubić, ale żeby pytać każdego gdzie jest dany pies? To już naprawdę byłoby głupie i takie dziwne. Później pojawiłyby się plotki i inne rzeczy. Po południu na nowo zaczęłam szukać Timona i go znalazłam. Podbiegłam do niego. Przy nim czułam się bardzo mała, chociaż w sforze były jeszcze mniejsze ode mnie psy jak i było już kilka szczeniaków.
- Hej - zaczęłam jakoś - Jestem Kathleen, ta co wczoraj dołączyła do sfory - przerwałam, gdyż zauważyłam że pies jest lekko znudzony ponownym przedstawieniem się - No przechodząc do rzeczy, dzięki że mnie zaprowadziłeś do Rony. Nie wiem ile jeszcze bym po tamtym miejscu łaziła
- Po pewnym czasie znalazłabyś kogoś kto należy do sfory lub chciał też dołączyć i udałabyś się z nim - stwierdził Timon - A i mów, jesteś zadowolona z dołączenia? Czy to w tych plotkach jak to mówiłaś, też Geliebte Verloren było tak opisane?
- Bardzo mi się tu podoba i jestem zadowolona z dołączenia - uśmiechnęłam się, chociaż uśmiechałam się raz na jakiś czas - W plotkach mówiono, że wygląda jak każda inna sfora, ale się mylili. Jest tu super! - niemalże krzyknęłam
Pies przekrzywił lekko głowę i również lekko spojrzał na mnie z góry. Tak to jest fajnie być jedną z niższych ras. Ale czym się tu martwić. Zapoznałam się już jakoś z Alfą no i też z Timon'em. Teraz innych poznać i będę wiodła tu super życie.

Timon? Wybacz, że krótko :/