czwartek, 28 sierpnia 2014

Od Rony C.D Timona

Przybysz zaczął się budzić, a mnie ogarnęła jakby nagła fala zażenowania i wstydu, kiedy ten zaczął lustrować mnie swoim wzrokiem. Nie przepadałam być w centrum uwagi, sytuacja jednak sprawiła, że w takowym epicentrum właśnie się znajdywałam. Pies, jak to pies? Nie. Było w nim coś innego, widać było, że nie oczekiwał ode mnie litości, bądź czegoś na jej wzór.
Odwróciłam łeb, chrząkając, kiedy usłyszałam pytanie. Zażenowanie przerodziło się w coś na wzór irytacji, bo nie sądziłam, że ktoś, zamiast mi podziękować za uratowane życie po prostu zada mi tak idiotyczne pytanie. Czy nie wystarczyłoby powiedzieć, że taka jestem i właśnie dlatego postanowiłam go uratować? Nie. On oczekiwał wyczerpującej odpowiedzi, której ja zechciałam w tamtym momencie udzielić.
Spojrzałam dumnie na towarzysza i burknęłam coś niechętnie pod nosem. Z tego wszystkiego nie jestem nawet w stanie powiedzieć co tak naprawdę wydobyło się z mojego gardła. Jakby po części melancholia, po części radość, które w tak niesforny sposób zaczęły burzyć się w moim umyśle. Podeszłam bliżej, widząc jak pies chce się podnieść. Ciche syknięcia na pewno sygnalizowały przeszywający go ból, nie chciał się jednak przyznać do tego otwarcie. Nie przed Roną - suczką, którą On zna zaledwie od pięciu minut.
- Mam przez to rozumieć, że wcale nie oczekiwałeś pomocy? - powiedziałam, delikatnie, wręcz niedostrzegalnie się uśmiechając. - Wypij to. - podałam psu fiolkę, aby ten mógł ją sobie bez przeszkód obejrzeć. Mruknął coś niezadowolony, oddalając tym samym lekarstwo od swojego nosa. To fakt, jego zapach nie należał do najprzyjemniejszych, ale nie ważny smak, czy zapach. Ważne, że te kilka kropel mogło uratować mu życie, organizm tak wyczerpany w tym momencie podtruty tlenkiem węgla.
- Nie mam zamiaru tego pić. - usłyszałam po chwili, a pies opuścił tylko swój łeb, kładąc uszy po sobie. Czułam jakby kumulowała się we mnie złość. Nie była bowiem to już irytacja, a czysty gniew, chcący w charakterystyczny sposób wydostać się na zewnątrz.
- Co Ty powiedziałeś? - zmierzyłam go ponownie wzrokiem, zbliżając się tym samym. Wzięłam głęboki oddech, a na moim pysku znowu pojawił się szeroki uśmiech. Próbowałam stłamsić w sobie to głupie uczucie gniewu, wiedząc tym samym, że gdyby nie oddech, to zapewne bym go uderzyła. Nie dawałam łatwo ponieść się emocją, w psie jednak było coś, co doszczętnie mnie irytowało.
- Nie słyszałaś? - powiedział spokojnie, patrząc na mnie swoimi przejrzystymi niczym tafla wody oczami. - Nie mam zamiaru tego pić. - chrząknął znacząco, podchodząc nieco do mnie i wręczył mi fiolkę.
- Słuchaj. Możesz sobie mówić co chcesz, nie wiem, czemu miałeś do czynienia z ludźmi, nie wiem co tutaj robisz, bądź po co przybyłeś. Może zabłądziłeś, a może po prostu uciekłeś od dawnego życia. - chyba trafiłam w czuły punkt. Pies bowiem popatrzył się na mnie i postawił nieco ubrudzone krwią uszy. - Wiem tylko jedno. Z jakiegoś powodu wtargnąłeś tutaj, do Geliebte Verloren i jesteś podtruty tlenkiem węgla. Nie obchodzi mnie, co zrobisz później, kiedy już wyzdrowiejesz, ale wiedz, że do tego czasu zostaniesz tutaj. Następnie droga wolna. - burknęłam cicho i odwróciłam wzrok. - To, że Ci pomogłam nie było oznaką miłosierdzia, bądź litości. Uwielbiam pomagać, a innych nigdy nie zostawiam na pastwę losu.

<Timonie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz