- Tak, możemy już iść.- powiedziałam w zamyśleniu. Nadal myślałam nad jej słowami. Żoną? Nie widzę siebie w tej roli. Nie nadaję się na wybrankę życiową, nie zdołałabym spełnić oczekiwań. Ale z drugiej strony... Skoro Rona, czyli najbardziej wiarygodna suczka jaką znam, tak twierdzi. Nie, pewnie jej się tak tylko powiedziało. I jeszcze jest pełna negatywnych emocji, mogło jej się coś pomylić. Szłyśmy powoli, nie wznawiając dialogu. Chyba nie chciałyśmy przerywać sobie przemyśleń. Choć w sumie... Ja już skończyłam myśleć.
- Gdzie się kierujemy? Chyba nie tak szło się do Twojej jaskini...- przypomniałam sobie z nutą wątpliwości w głosie. Suczka uśmiechnęła się tajemniczo. Nie zraziło mnie to. Nawet podsyciło emocje.
- Masz dobrą pamięć.- pochwaliła mnie. Poczułam się dziwnie i niezręcznie. Jak szczeniak który jest chwalony przez matkę. No ale cóż... Może potrzebowała mieć takiego kogoś kto mógłby słuchać takich pochwał? Postanowiłam więc zachować tą uwagę ta dla siebie.
- Taak... To gdzie idziemy?- zapytałam ją, jeszcze bardziej podekscytowana. Nie wiem co mi się stało, zazwyczaj nie byłam tak ciekawska. A tu proszę. Czyżbym się zmieniła od dołączenia do sfory? Słyszałam, że miejsce może zmienić, ale żeby aż dodać nową cechę? Dziwne, naprawdę dziwne.
- Po prostu inną drogą. Przy okazji droga nie będzie się nam nudzić.- odparła wesoło. Pomyślałam, że to całkiem dobry pomysł. W końcu to lepsze niż zwykłe włóczenie się po tym samym szlaku.
- Dobrze. To prowadź.- przyśpieszyłyśmy kroku, bo zaczęło naprawdę mocno padać i nic nie wskazywało na to, że niedługo to przejdzie. Zauważyłam jakąś jaskinię. Niby mogła być zajęta, ale trudno. Mnie nie koniecznie, ale Alphę to muszą już przyjąć. A ja mogę moknąć, znajdę jakiś kąt. Wolę żebym to ja chorowała, niż gdyby nasza przywódczyni nie była potem zdolna do pracy. Wskazałam jej łbem kierunek, nic nie mówiąc. Ta skinęła cicho głową i już po chwili wbiegłyśmy do sporej jaskini. Było w niej całkiem przyjemnie. Co prawda trochę mchu i za duża wilgoć, ale gdyby się to potraktowało jakąś chropowata korą... Mogłoby to wyglądać naprawdę znośnie. Zauważyłam kilka ładnych roślin, które wspinały się po jednej ze ścian. Stalaktytów ni stalagmitów nie było tu praktycznie wcale, ewentualnie jakieś do złamania łapą, jak sople. Za to na jednej ze ścian było dużo półek skalnych, idealnych na półki i łóżka. Zauważyłam nawet wgłębienie w skale wypełnione wodą. Mogłabym się zmieścić ja i jakiś pies. Jaskinia po prostu idealna. Może nie najładniejsza, ale za to jaka praktyczna. Jak ja.
- Ciekawe co za szczęśliwiec tu mieszka...- to powiedziałam już głośno. Rona uśmiechnęła się i przycupnęła w jakimś kącie.
- Właściwie to tego szczęśliwca nie ma.- rozejrzałam się raz jeszcze po jaskini. Naprawdę mi się tu podobało i czułam się przyjemnie. Można powiedzieć, że utożsamiałam się z tym miejscem. Wzięłam głęboki wdech i zadałam to pytanie.
- W takim razie może ja bym nim została?- zapytałam nieśmiało. Przyjaciółka skinęła łbem z radością. Może cieszyła się, że nie będzie musiała już mnie kwaterować...? Miałam jednak dziwne wrażenie, że to jednak nie to. Aż dziwne, bo przecież nie jest niczym przyjemnym mieć kogoś pod swoim dachem. Tym bardziej gdy "tym kimś" jestem ja. Czyżbym złapała falę niskiego samopoczucia? Ale w sumie każdemu czasem przyda się trochę skromności. Zapomniałam, że przez to całe zastanawianie się zapomniałam o tym by rozmawiać. Spojrzałam na Ronę. O dziwo ta zasnęła. Uśmiechnęłam się. Spała tak łagodnie i cicho. Pewnie była niemiłosiernie zmęczona. Znalazłam jakieś listowie i wyściełałam nim dwie półki skalne. Najpierw delikatnie położyłam tam Ronę (na szczęście się nie obudziła) a potem sama weszłam na swoją. Chwilę się jeszcze zastanawiałam nad różnymi rzeczami, a potem spojrzałam na moja towarzyszkę i... zasnęłam.
<Rona? No to niech nastanie nowy dzień...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz