piątek, 22 sierpnia 2014

Nowi członkowie - Minka & Frozent Heart & Kovu!

Mam zaszczyt powitać jedną nową członkinię oraz dwa szczeniaki od osoby, która już aktywnie uczestniczy w życiu sfory. Tym razem to Minka, Frozent Heart i Kovu. Do Minki - pomimo tego, że zgubiłaś avek, który Ci wykonałam zrobię Ci następny, aby pokazać, że jestem dobrą duszyczką. Do Frost & Kovu - gratuluję wykonanego questu i tytułu pierwszych szczeniąt w sforze! Bawcie się dobrze moi drodzy!
Minka
Zielarka
autor: chomik11nobl

Frozent Heart
przyszły Nauczyciel łowiectwa
autor: ranczo2003

Kovu
przyszły Tropiciel
autor: ranczo2003

Od Rony C.D Timona

Słońce wpuszczając swoje radosne promienie do wnętrza mojej jaskini bardzo szybko mnie obudziło. Niby nic takiego, bo przecież wiosna, wydawało mi się jednak, że specjalnie postanowiło wybudzić mnie tak szybko. Tak jakby miało mi coś do przekazania, chciało mnie gdzieś zaprowadzić. Nie miałam ochoty wstawać, zważywszy głównie na wczesną porę.
Po chwili wylegiwania się stwierdziłam jednak, że Ono i tak nie da mi spać, więc powolnie, z wyraźnym grymasem na pysku zsunęłam się z obłożonego mchem posłania. Chrząknęłam pod nosem i jednym zgrabnym ruchem przetarłam nieco ropiejące oczy. Od kilku dni bowiem musiałam nakładać sobie okłady ziołowe. Ostatnie momenty mojego życia nie obfitowały w przespane noce, a tylko ciągłe zajęcia związane ze sforą i niesieniem pomocy innym członkom tej społeczności. Ziewnęłam potężnie i wyłoniłam obolały łeb przez wyjście.
- No i po co ja wstaję? Nie lepiej byłoby dalej wylegiwać się na posłaniu? Eh. Do tego ta głowa tak strasznie boli. - warknęłam, cmokając jednocześnie. Ostatnio coraz częściej myślałam o bracie, a to na pewno nie pomagało mi w usypianiu. Co noc ten sam schemat, ten sam sen. widok odchodzącego brata, a później coś na wzór retrospekcji, czyli razem spędzonych z nim chwil.
Ruszyłam w stronę pobliskiego jeziora. Chłodna woda była idealna do picia, a do tego nawadniała nieco moją puszystą sierść. Nie stawiałam już charakterystycznych dla mnie kroków, a jakby powoli sunęłam po wilgotnej od rosy trawie. Humor tego dnia nie specjalnie mi dopisywał, a przemęczenie w dobitny sposób dawało o sobie znać. Jednak poranny obchód zrobić trzeba. Po dłuższym spacerze znajdowałam się już przy "sercu krainy" i napiłam się nieco wody. Czułam jak przepływa przez mój przełyk, nieco go łaskocząc. Zrezygnowana uderzyłam łapą taflę wody, burząc ją jednocześnie. Po raz kolejny chrząknęłam, odwracając łeb i wtedy moim oczom ukazał się niezbyt przyjemny widok.
Podbiegłam do leżącego psa, który tylko co jakiś czas wydawał z siebie cichy jęk i otwierał oczy. Były to piękne oczy. Takie błękitne. Cudowne. Ważny stał się fakt, że pies żył i była całkiem duża szansa na jego uratowanie.
- Cały jesteś? - mówiąc to spojrzałam na krew dookoła. Wyczułam ludzi, a raczej ludzką krew. Czyli miał z nimi styczność. Ah tak. Może to oni mu to zrobili? Pies nic nie odpowiedział, a żebra jakby chciały wydostać się na zewnątrz przez poranioną skórę. - Halo? - powiedziałam ponownie, czując w sercu ukucie i troskę do psa, którego tak naprawdę wcale nie znałam. Coś jednak kazało mi, abym udzieliła mu pomocy.
Podeszłam bliżej. Nieznajomy próbując podnieść łeb po raz kolejny na mnie spojrzał. Z jego gardła wydobyło się tylko ciche pytanie "Ilu was tutaj właściwie jest?". Jego stan z sekundy z sekundę pogarszał się. Serce zwalniało tempa, a oddech stawał się powolny i ciężki. Klatka piersiowa tylko lekko się unosiła.
- No dobrze. Muszę Cię stąd zabrać. - powiedziałam do siebie, podchodząc bliżej. Nie łatwym zadaniem było wrzucenie na siebie tak potężnego psa. Prawie dwa razy większy, do tego obolały i przemęczony. Nie miał siały wstać, a co dopiero iść. Jedyne, co pomagało w jego transporcie to wręcz krytyczna utrata wagi. Najprawdopodobniej gdyby nie był tak widocznie wychudzony bez pomocy nie przetransportowałabym go do swojej jaskini. Z jakiegoś powodu sama chciałam się nim zaopiekować bez pomocy tutejszego medyka.
- No proszę. Widzisz. Już jesteśmy. - powiedziałam, zsuwając z siebie ogromne, zwisające niczym lalka cielsko. - Tutaj się Tobą zaopiekuję. Jestem Rona. - powiedziałam spoglądając na psa, który jakby w transie odpływał do innej krainy. W rzeczywistości nie wiedziałam, czy mnie słyszy, jednak brat nauczył mnie, że do takich psów powinno się dużo mówić. W jakiś sposób im to bowiem pomaga.
- Sasza... - usłyszałam po chwili jedno, ciche słowo. Sasza. Brat? Ojciec? Właściciel? W mojej głowie zaczęły kłębić się różnego rodzaju pytania. Skąd przybył? Dlaczego jest poobijany? Dlaczego ma na sobie ludzką krew? Co go tutaj sprowadza?
- Spokojnie. - mruknęłam błagalnym tonem i uśmiechnęłam się delikatnie. - Już dobrze. Nic Ci tutaj nie grozi. - pies już nic nie odpowiedział. Odszedł do krainy snów, bądź po prostu zemdlał z przemęczenia.
Przygotowałam nowe opatrunki, które tak uporczywie prosiły o ich wykorzystanie i spojrzałam na psa. Husky, bądź Alaskan. Piękny pies. Pomimo jego głównego stanu, był dostojnym przedstawicielem swojej rasy. Potężny, dobrze zbudowany, umięśniony pies, który teraz potrzebował przede wszystkim pomocy i odpoczynku. Na szczęście miał mnie, a ja zawsze pomagam innym w potrzebie. Zakrwawione futro wyraźnie kontrastowało z pozostałą częścią sierści o odcieniu ciemnego granatu, przeplatanego z białym, przechodzącym w kremowe umaszczeniem. Uszy nie były postawione tak charakterystycznie dla tego psa. Były lekko położone po sobie, jakby pies myślał, bądź śnił o czymś przyjemnym. Ogon tak charakterystycznie zakręcony, teraz opuszczony w dół jakby nie dawał znaku życia.
Wyciągnęłam opatrunki i jedną ze szmatek, sprytnie schowanych gdzieś w skale. Nawilżyłam go w pobliskim źródełku i wróciłam do przybysza. Jednak powolnym ruchem łapy próbowałam zmyć krew, która zdążyła już posklejać jego piękną sierść. Krew na początku wcale nie chciała się poddać, walczyła bowiem, aby jak najdłużej zostać na jego skórze i sierści. Nie powiedziałabym, że cały jest we krwi, a raczej jakieś dwie trzecie powierzchni jego ciała. Osłabienie sprawiło, że jego uroda nieco przyblakła, wierzyłam jednak, że dzięki właściwie opiece od razu powróci do odpowiedniej mu formy.
Rany nie wyglądały na specjalnie głębokie. Pojedyncze zadrapania nie powinny sprawiać kłopotu, a otarcia raz dwa zostaną wyleczone przez opatrunki. Jedynie powbijane szkło, tak umiejętnie i sprytnie powbijane w jego ciało mogło sprawiać kłopoty. Siniaki i krwiaki zobaczyć można było gołym okiem, a jego widok coraz sprawiał, że chciałam się dowiedzieć o nim jak najwięcej. W końcu z jakiegoś powodu znalazł się właśnie tutaj w Geliebte Verloren. Może także jakaś magiczna siła, bądź więź kazały powędrować mu aż tutaj. A może po prostu chciał uciec? Zostawić za sobą troki ostatni dni i zacząć żyć na nowo? Nie. Nie wyglądał na tchórza. Odwaga biła z niego na kilometry, a splamiona ludzką krwią sierść mogła być przyczyną wzięcia w obronę przedstawiciela gatunku dwunożnych.
- Sasza... - po raz kolejny usłyszałam to imię. Troska nieumiejętnie zaczęła przeplatać się z radością. A powód tej radości był jeden, pies żył i w tym momencie tylko to się liczyło. Prawda. Po przebudzeniu może okazać się bezwzględnym tyranem, czyhającym na moje życie, teraz jednak to się nie liczyło.
- Spokojnie. - mówiłam cicho, prosto do jego położonego ucha. - Nic się nie dzieje. Spokojnie. Nic Ci tutaj nie grozi. - odsunęłam się od psa, widząc jak zaczyna kaszleć. Dziwna, szarawa mgła oznaczać mogła podtrucie tlenkiem węgla lub infekcję rozwijającą się w jego organizmie.
- Witaj Rono. - za sobą usłyszałam cichy, radosny głos. Kathleen. Tutejsza medyczka po mojej prośbie postanowiła mnie odwiedzić. I bardzo dobrze się złożyło. W tym momencie potrzebowałam jej pomocy. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem w oczach, przekręcając swój puszysty łeb. - Kto to jest? - zapytała cicho, robiąc jeden krok w przód.
- Prawdę mówiąc nie wiem. - powiedziałam odwracając się w jej stronę. - Znalazłam go dzisiaj w dość nieciekawym stanie. Znasz mnie doskonale i wiesz, że nie mogłam zostawić go tam na pastę losu. No... Musiałam mu pomóc. A teraz to Ty możesz mi pomóc. - powiedziałam drapiąc się po głowie.
- W jaki sposób? - cichy warkot wydobył się z jej gardła. Nie był on jednak oznaką przerażenia bądź słabości, a gotowości do wykonania powierzonego zadania.
- Widzisz. Gdy kasze z pyska wydobywa się jakby szara mgła. Wnioskuję, że może to być jakieś otrucie, podtrucie, bądź infekcja wewnątrz jego organizmu. - spojrzałam na leżącego psa, z politowaniem w oczach.
- Spotkałam się już z tym. Podtruty tlenkiem węgla. To się zdarza. - więc moje przypuszczenia były słuszne. - Wiesz skąd się tutaj wziął? - dodała po chwili, a w jej łapie błysnęła jakby przeźroczysta fiolka, wypełniona zielonym płynem.
- Nie. Niestety nie. Zapewne, kiedy już wydobrzeje coś z niego wyciągnę. Tymczasem jednak potrzebuję lekarstwa na to podtrucie. Masz może coś takiego? - głos załamał mi się w połowie, na myśl, że Kathleen może nie posiadać odpowiedniego specyfiku.
- Właściwie tak. Zawsze noszę to przy sobie. Serafiunium. Dosyć niespotykane lekarstwo, które leczy właściwie każde otrucie. Na pewno Ci się przyda. - powiedziała wręczając mi fiolkę. - Nie mam więcej. Codziennie musisz dawać mu kilka kropel tego specyfiku, a jego stan powinien z minuty na minutę się polepszać. Musisz się nim teraz zaopiekować, aby wyzdrowiał. Będę codziennie przychodziła i sprawdzała jego stan. Wierzę, że sobie poradzisz. Teraz jednak muszę uciekać. Obowiązki wzywają. Do zobaczenia Rono.
- Bardzo Ci dziękuję. - powiedziałam głośno, w stronę suczki zaczynającej już odchodzić. - No dobrze. Kilka kropel codziennie i się polepszy. Zobaczymy. - burknęłam pod nosem i wróciłam do leżącego, najprawdopodobniej nieprzytomnego psa. - Cześć. To znowu ja. Posłuchaj mnie teraz uważnie. Mam coś, co pomoże Ci pomóc, ale musisz ze mną współpracować. - wzięłam pysk psa w łapy i zaaplikowałam do jego gardła kilka kropel antidotum.
- Egh. - usłyszałam wraz z kaszlnięciem. - Co to za okropieństwo? - z jego gardła wydobył się cichy pomruk. Na moje szczęście zaczął powoli odzyskiwać przytomność, a nawet zdołał otworzyć piękne, błękitne oczy i obdarować mnie lekkim, jednak szczerym uśmiechem.

<Timonie?>

Od Raymonda

Zaczęło się zacnie. Do mojej niewielkiej, przytulnej norki u podnóża niezbyt stromego i niskiego wzniesienia, wpadły jasne promienie porannego słońca. Zmrużyłem oczy, ponieważ światło nie powalało zupełnie ich otworzyć. 
Kiedy już zupełnie się wybudziłem, podziwiałem drobinki kurzu, idealnie widoczne w słońcu. Uśmiechnąłem się i powoli wyczołgałem zdecydowanie nieco zbyt ciasnym tunelem. Kiedy wreszcie znalazłem się na zewnątrz, cały byłem umorusany ziemią. Brud w niczym mi nie przeszkadzał, jednak postanowiłem zażyć kąpieli w pobliskim strumyku. Był to jeden z niewielu cieplejszych dni tej wiosny. Duchota sprawiała, że sama myśl o przyjemnie chłodnej wodzie napawała mnie entuzjazmem. Po kilku metrach przebytych piechotą po parnym lesie czułem się nieco kiepsko. Zacząłem odczuwać ciepło utrzymujące się wśród gęstych pni i liści. 
Potok orzeźwił mnie natychmiast. Urządzałem tam sobie wesołe zabawy. Mimo że zwykle unikam tego typu zbiorników, tutaj czułem się bardzo pewnie. Strumyk był płytki, sięgał mi zaledwie do połowy łap. Chociaż był rwący, nie przeszkadzało mi to. Lubiłem stawać na samym środku i przetaczać się kawałeczek w dół po śliskich kamieniach, gdy prąd podcinał mi łapy.
W zdecydowanie lepszym nastroju wyskoczyłem z wody. Dzień zapowiadał się znakomicie.
Słońce było już całkiem wysoko. Wyruszyłem w poszukiwaniu śniadania. Ptaki ćwierkały, woda szumiała, a ja podrygiwałem wesoło w miejscu. Cały aż się paliłem do polowania. Dostrzegłem kilka wron, dziobiących zaciekle podłoże. Przyczaiłem się w krzakach, a następnie wyskoczyłem z głośnym śmiechem. Moje niedoszłe ofiary poleciały we wszystkie strony, W pysku trzymałem jedną, niewielką wronę. Mimo to, byłem bardzo wesoły. Upuściłem ptaka i zacząłem gonić za własnym ogonem, niczym swawolny szczeniak. Wciąż głośno się śmiałem.
-Nie sądzę, byś w ten sposób szybko napełnił żołądek.- Usłyszałem tuż obok siebie. Rozglądnąłem się i za jednym z drzew dostrzegłem srebrnoszarą suczkę rasy husky.
-Zawsze tak mam.- Zaśmiałem się, niespeszony jej słowami. Również lekko się uśmiechnęła.
-Jestem Raymond- przedstawiłem się, robiąc minę, która w zamierzeniu miała zbliżyć mnie do dumnej arystokracji. 
-Alaska- odparła. 
-Podążasz gdzieś może tą zacną nawierzchnią utworzoną z materii zwanej ziemią, która prowadzi w bliżej nieokreślone, aczkolwiek zacne miejsce?- spytałem, tym razem z miną naukowca.


<Alaska? Wybacz, że krótkie :c >

Od Gale'a C.D Shiry

Tej nocy nie mogłem zasnąć, co prawda wyścieliłem sobie już moje posłanie skórami, ale plecy nadal bolały mnie niemiłosiernie. Warknąłem przewracając się tak co chwilę z boku na bok, po chwili nie wytrzymałem i zeskoczyłem z posłania. Cóż, dzisiaj chyba odpuszczę sobie spanie. Jak nie dość złego zaczęło mi burczeć w brzuchu. Przewróciłem oczyma i powolnym krokiem ruszyłem ku wyjściu jaskini, gdy tylko dotknąłem trawy moje futro zaczęło lekko unosić się na zimnym wietrze. Warknąłem i ruszyłem przedzierając się przez krzaki, dzisiaj nie miałem nastroju na polowanie, ale co zrobić? Wolę być w cholernie złym nastroju niż zdechnąć z głodu. Kiedy byłem już w moim ulubionym miejscu na polowanie prócz zwierzyny wywąchałem jeszcze psa. Co dziwne ten zapach był mi znajomy, aż za bardzo. Skradając się między drzewami próbowałem zbadać kto jest tym tajemniczym osobnikiem, ku mojemu nie małemu zdumieniu zauważyłem że to Shira. Widocznie na coś również polowała, dziwne, myślałem że od razu pójdzie spać. Przysiadłem na kamieniu żeby obserwować jak poluje, korzystałem po prostu z tego że jeszcze nie wiedziała że tu jestem. Suczka sprytnie przyczaiła się w zaroślach i za jednym skokiem upolowała królika. Niestety nie zrobiła tego dyskretnie i mnóstwo innych królików uciekło, zignorowałem mój burczący brzuch i przyglądałem się dalej jak Shira je. Kiedy skończyła wstałem i lekko kuśtykając ruszyłem w jej kierunku.
-Shira! - zawołałem gdy byłem już tylko 15 metrów od niej
Suczka odwróciła się w moją stronę i gdy mnie zauważyła zdziwiła się, nic dziwnego, byłem chyba ostatnią osobą jaką mogła się spodziewać spotkać. Podszedłem do niej lecz wpatrywałem się w głąb lasu a nie na nią.
-Polowanie się udało? - zapytałem
-Powiedzmy - powiedziała wzdychając - również przyszedłeś zapolować?
-Tak, tylko na coś większego niż na króliki..
-Dasz radę? - wskazała na moją łapę - a właściwie, to co Ci się w nią stało?
-Powiedzmy że to pamiątka po moim dawnym życiu - uśmiechnąłem się sam do siebie - to co? Idziesz popatrzeć jak poluje się na sarny?
Suczka niechętnie kiwnęła swoim malutkim łebkiem. Nie czekając na nią pobiegłem przez las, nie spieszyłoby mi się tak ale czułem tutaj obecność sarny, z tego co las mi ''powiedział''. Sarna nie była duża, była także słaba. To dobrze, nie wiem czy dałbym sobie rady na przykład, z dużym, zdrowym jeleniem. Wybiegłem pospieszni na polanę gdzie była wychudzona sarna, biegnąc jak jakiś chart złapałem ją za szyję zanim ta zdążyła jeszcze uciec. Czując słodką krew w pysku zacząłem ją rozszarpywać. Po chwili sarna leżała już martwa na ziemi.
Shira podbiegła do mnie patrząc się z lekkim obrzydzeniem na ciało zabitego zwierza.
-Jak jesteś jeszcze głodna to się częstuj - powiedziałem jedząc mięso

(Shira?)

Od Alaski - QUEST #2

Przechadzałam się po terenach Geliebte Verloren. Wsłuchiwałam się w radosny śpiew ptaków i szum wiatru. Nikt mi nie towarzyszył. Rozłożyłam się wygodnie na trawie. Południowe promienie słoneczne lekko muskały mnie w łapy, gdyż tylko one były poza zasięgiem cienia. Z zagajnika dobiegł do moich uszu wesoły śmiech. Zdziwiłam się. Czyżby ktoś mi się przyglądał? Z tego co wiedziałam, cała sfora posilała się właśnie na polanie. Tylko ja nie byłam głodna i czmychnęłam niezauważenie z miejsca zgromadzenia.
- Ktoś tu jest? - spytałam
Wstałam podekscytowana z miejsca. Co to mogło być? Na prawdę nie sądziłam, że któryś z obecnych członków. Podbiegłam do miejsca, z którego dobiegał dźwięk. Coś zamigotało w krzakach.
- Mam dla Ciebie prezent. - powiedziało to coś, nie przestawając się śmiać.
Nie wierzyłam w istnienie wróżek. No ale jak to inaczej wytłumaczyć?
- Co? - spytałam niepewnie, onieśmielona obecnością magicznej istoty. Coś zaszeleściło. Z ukrycia wyszły dwa młode pieski, najwyżej miesięczne. Były wychudzone i miały skołtunioną sierść. Wlepiły we mnie słodkie ślepia.
- To szczeniaki, których matka zginęła w świecie ludzi. Pisane jest Ci się nimi zaopiekować. - powiedziała wróżka, poważniejąc
Oniemiałam. Ja? Szczeniaki? Bardzo je lubiłam, ale żeby od razu być matką? Przyszywaną, no ale jednak. To dużo obowiązków. Trzeba się nimi opiekować, karmić... No i wychować. A ja nie miałam doświadczenia w tych sprawach. Nigdy nawet nie byłam nianią.
- Ale co ja mam zrobić? - zapytałam, lecz wróżki już nie było
Nie wiedząc co robić przeniosłam kruszynki w bezpieczne miejsce. Z pewnością były bardzo głodne. Tylko skąd by tu wziąć mleko... Żadnych możliwości. Westchnęłam. Zaniosłam je do swojej jaskini. Zrobiłam tam posłanie i położyłam na nim szczeniaczki. Była ukryta w lesie, więc nikt ich tam raczej nie znajdzie. Próbowałam im powiedzieć żeby zostały, a one chyba to zrozumiały bo nie ruszały się z miejsca. Obrałam właściwy kierunek. W oddali już majaczyły góry a za nimi - inny świat. Biegłam tam, ile sił w łapach. W końcu moim oczom ukazał się obszerny tunel. Weszłam do niego po chwili. Unikałam nietoperzy, co było trudnym zadaniem, bo te były niemal wszędzie. Byłam już zmęczona. Przeszłam kilka kilometrów. Tunel zdawał nigdy się nie kończyć. Na szczęście po kilku kolejnych krokach w jaskini rozbłysło światło słoneczne, a ja opuściłam tereny Geliebte Verloren. Przez dłuższą chwilę przeczesywałam pola, dopiero potem szłam spokojnie brzegiem ulicy. Czekało mnie nie małe wyzwanie - zdobycie mleka. Biegłam po chodniku jak szalona. Kilka minut później znalazłam się w małym miasteczku. Kręciło się tu całkiem dużo ludzi. Podeszłam do pierwszego sklepu. Na wystawie były jakieś ubrania. Potem do drugiego, trzeciego i czwartego. Nigdzie nie było mleka... Nadjechała jakaś ciężarówka, niemal mnie potrącając. Tak, to jest to! Z jej bagażnika wystawała metalowa baryłka z mlekiem. Zaczęłam ją gonić, szczekając przy tym głośno. Nie jechała tak szybko, więc mi się to udawało. Po dłuższym dystansie szybkim biegiem, auto doprowadziło mnie do gospodarstwa hodowlanego. Wszędzie były jakieś zagrody, a w nich owce, kozy, krowy... Tak jak na prawdziwej farmie. Schowałam się w stodole i podsłuchałam konwersację dwóch osób.
- Nic się za bardzo nie sprzedało... - powiedział pierwszy
- Nie zamartwiaj się! Jutro będzie lepiej. - odpowiedział drugi
Ludzie byli zajęci sobą, więc postanowiłam zrobić to, po co tu przyszłam. Chwyciłam w zęby uchwyt jednej z baryłek i ściągnęłam ją z bagażnika samochodu. Przeczołgałam się pod ogrodzeniem i niepostrzeżenie umknęłam z towarem. Taszczenie tego za sobą nie było takie łatwe, ale byłam wystarczająco silnym psem. Ku mojej uciesze w odległości kilku metrów majaczył tunel. Był dobrze ukryty w zaroślach. Ale ja go widziałam. Zniknęłam pod ścianą z bluszczu i innych roślin. I znów na terenach sfory. Nie widziałam nic poza bezkresną czernią tego przeklętego tunelu. Może szczeniakom coś się stało? Na tą myśl przyśpieszyłam kroku. Starałam się niemal biec. Martwiłam się o młode. Nawet nie wiedziałam jak się nimi opiekować. Nie było mnie z trzy godziny, w tym czasie mogło stać się wszystko! Nawet nie pomyślałam, że powiedzieć komuś, że tu są... Zostały same, bez opieki. Zobaczyłam wyjście z jaskini. Padłam zmęczona na trawę. Nie miałam siły iść dalej. To bieganie za mlekiem zupełnie mnie wykończyło... Mijały kolejne minuty. W końcu leniwie pozbierałam się i chwyciłam uchwyt butli w pysk. Polanę coraz bardziej obrastały drzewa. W końcu ogromne buki i dęby przysłoniły Słońce, a do lasu nie dochodziło niemal żadne światło. Z ulgą spostrzegłam, że zbliżam się do swojej jamy coraz bardziej. Gdzieś, całkiem blisko rozległo się warczenie. Przestraszyłam się. Dochodziło z północy - dokładnie tam, gdzie zostawiłam szczeniaki! Zostawiłam mleko i pobiegłam sprawdzić co się dzieję. Usłyszałam piszczenie młodych. Spory lis baraszkował w okolicy jaskini. Rzuciłam się w jego kierunku z gardłowym warczeniem. Chwyciłam go za łapę a on wbił swe kły w mój kark. Szamotaliśmy się tak przez dłuższą chwilę, jednak lis nie miał ze mną żadnych szans. Uciekł utykając na zranioną łapę. Po moim grzbiecie spływała niewielka strużka krwi. Pobiegłam szybko po mleko, żeby nakarmić szczenięta. Gdy wróciłam psiaki czekały na mnie przed grotą, czołgając się niezdarnie. Zaśmiałam się. Były wprost urocze. Nalałam trochę mleka do drewnianej miski i podstawiłam pod nos pieskom. Zaczęły pić, głód powoli odchodził. Ułożyłam się obok nich, strzegąc je swoim ciałem. Musiałam opowiedzieć o tym wszystkim Ronie. To ona zadecyduje czy szczeniaki mogą zostać. Nie chciałam znowu ich zostawiać, ale nikogo nie było w pobliżu. Poczekałam jeszcze chwilę. Zazwyczaj o wieczornej porze ten las tętni życiem, więc z każdą chwilą szansę na spotkanie innego członka sfory wzrastały. Po kilkunastu minutach usłyszałam Wild'a. Zawołałam go. Podbiegł do mnie.
- Chcesz coś? - spytał
- Mógłbyś przyprowadzić Rone?
- Jasne.
Pies chyba nie zauważył dwóch puszystych kuleczek, które teraz skryły się za moimi plecami. Niedługo potem w oddali zobaczyłam Alfę sfory. Podeszła do mnie wolnym krokiem.
- Zobacz! - wskazałam na słodziaki
Rona zdziwiła się.
- Skąd je masz?
- Nie wiem. Dostałam je od wróżki. - zabrzmiało to co najmniej banalnie
Rona zaśmiała się.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytała
- Tak! Wiem jak to brzmi, no ale to prawda!
Po dłuższych namowach suczka chyba nadal nie dokończa mi wierzyła.
- Ale pozwolisz mi je zatrzymać?
Rona przewróciła oczami.
- Samych ich nie zostawimy. Możesz się nimi zaopiekować. Ucieszyłam się. Główkowałam, jakie nadać im imiona. Liznęłam jednego z nich.
- Kocham was... - wyszeptałam im do uszek

DOPISEK OD ADMINISTRATORA: No proszę. Quest bardzo ładny, brakło co prawda dwóch linijek, ale już Ci je podaruję ^^. Wiem, że wysiliłaś się pisząc tego questa, bo z braku kilku linijek przesłałaś mi poprawioną wersję i widzę, że się postarałaś. Tymczasem gratuluję wykonanego questu, a szczeniaczki wkleję w najbliższym czasie.