piątek, 22 sierpnia 2014

Od Raymonda

Zaczęło się zacnie. Do mojej niewielkiej, przytulnej norki u podnóża niezbyt stromego i niskiego wzniesienia, wpadły jasne promienie porannego słońca. Zmrużyłem oczy, ponieważ światło nie powalało zupełnie ich otworzyć. 
Kiedy już zupełnie się wybudziłem, podziwiałem drobinki kurzu, idealnie widoczne w słońcu. Uśmiechnąłem się i powoli wyczołgałem zdecydowanie nieco zbyt ciasnym tunelem. Kiedy wreszcie znalazłem się na zewnątrz, cały byłem umorusany ziemią. Brud w niczym mi nie przeszkadzał, jednak postanowiłem zażyć kąpieli w pobliskim strumyku. Był to jeden z niewielu cieplejszych dni tej wiosny. Duchota sprawiała, że sama myśl o przyjemnie chłodnej wodzie napawała mnie entuzjazmem. Po kilku metrach przebytych piechotą po parnym lesie czułem się nieco kiepsko. Zacząłem odczuwać ciepło utrzymujące się wśród gęstych pni i liści. 
Potok orzeźwił mnie natychmiast. Urządzałem tam sobie wesołe zabawy. Mimo że zwykle unikam tego typu zbiorników, tutaj czułem się bardzo pewnie. Strumyk był płytki, sięgał mi zaledwie do połowy łap. Chociaż był rwący, nie przeszkadzało mi to. Lubiłem stawać na samym środku i przetaczać się kawałeczek w dół po śliskich kamieniach, gdy prąd podcinał mi łapy.
W zdecydowanie lepszym nastroju wyskoczyłem z wody. Dzień zapowiadał się znakomicie.
Słońce było już całkiem wysoko. Wyruszyłem w poszukiwaniu śniadania. Ptaki ćwierkały, woda szumiała, a ja podrygiwałem wesoło w miejscu. Cały aż się paliłem do polowania. Dostrzegłem kilka wron, dziobiących zaciekle podłoże. Przyczaiłem się w krzakach, a następnie wyskoczyłem z głośnym śmiechem. Moje niedoszłe ofiary poleciały we wszystkie strony, W pysku trzymałem jedną, niewielką wronę. Mimo to, byłem bardzo wesoły. Upuściłem ptaka i zacząłem gonić za własnym ogonem, niczym swawolny szczeniak. Wciąż głośno się śmiałem.
-Nie sądzę, byś w ten sposób szybko napełnił żołądek.- Usłyszałem tuż obok siebie. Rozglądnąłem się i za jednym z drzew dostrzegłem srebrnoszarą suczkę rasy husky.
-Zawsze tak mam.- Zaśmiałem się, niespeszony jej słowami. Również lekko się uśmiechnęła.
-Jestem Raymond- przedstawiłem się, robiąc minę, która w zamierzeniu miała zbliżyć mnie do dumnej arystokracji. 
-Alaska- odparła. 
-Podążasz gdzieś może tą zacną nawierzchnią utworzoną z materii zwanej ziemią, która prowadzi w bliżej nieokreślone, aczkolwiek zacne miejsce?- spytałem, tym razem z miną naukowca.


<Alaska? Wybacz, że krótkie :c >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz