piątek, 22 sierpnia 2014

Od Alaski - QUEST #2

Przechadzałam się po terenach Geliebte Verloren. Wsłuchiwałam się w radosny śpiew ptaków i szum wiatru. Nikt mi nie towarzyszył. Rozłożyłam się wygodnie na trawie. Południowe promienie słoneczne lekko muskały mnie w łapy, gdyż tylko one były poza zasięgiem cienia. Z zagajnika dobiegł do moich uszu wesoły śmiech. Zdziwiłam się. Czyżby ktoś mi się przyglądał? Z tego co wiedziałam, cała sfora posilała się właśnie na polanie. Tylko ja nie byłam głodna i czmychnęłam niezauważenie z miejsca zgromadzenia.
- Ktoś tu jest? - spytałam
Wstałam podekscytowana z miejsca. Co to mogło być? Na prawdę nie sądziłam, że któryś z obecnych członków. Podbiegłam do miejsca, z którego dobiegał dźwięk. Coś zamigotało w krzakach.
- Mam dla Ciebie prezent. - powiedziało to coś, nie przestawając się śmiać.
Nie wierzyłam w istnienie wróżek. No ale jak to inaczej wytłumaczyć?
- Co? - spytałam niepewnie, onieśmielona obecnością magicznej istoty. Coś zaszeleściło. Z ukrycia wyszły dwa młode pieski, najwyżej miesięczne. Były wychudzone i miały skołtunioną sierść. Wlepiły we mnie słodkie ślepia.
- To szczeniaki, których matka zginęła w świecie ludzi. Pisane jest Ci się nimi zaopiekować. - powiedziała wróżka, poważniejąc
Oniemiałam. Ja? Szczeniaki? Bardzo je lubiłam, ale żeby od razu być matką? Przyszywaną, no ale jednak. To dużo obowiązków. Trzeba się nimi opiekować, karmić... No i wychować. A ja nie miałam doświadczenia w tych sprawach. Nigdy nawet nie byłam nianią.
- Ale co ja mam zrobić? - zapytałam, lecz wróżki już nie było
Nie wiedząc co robić przeniosłam kruszynki w bezpieczne miejsce. Z pewnością były bardzo głodne. Tylko skąd by tu wziąć mleko... Żadnych możliwości. Westchnęłam. Zaniosłam je do swojej jaskini. Zrobiłam tam posłanie i położyłam na nim szczeniaczki. Była ukryta w lesie, więc nikt ich tam raczej nie znajdzie. Próbowałam im powiedzieć żeby zostały, a one chyba to zrozumiały bo nie ruszały się z miejsca. Obrałam właściwy kierunek. W oddali już majaczyły góry a za nimi - inny świat. Biegłam tam, ile sił w łapach. W końcu moim oczom ukazał się obszerny tunel. Weszłam do niego po chwili. Unikałam nietoperzy, co było trudnym zadaniem, bo te były niemal wszędzie. Byłam już zmęczona. Przeszłam kilka kilometrów. Tunel zdawał nigdy się nie kończyć. Na szczęście po kilku kolejnych krokach w jaskini rozbłysło światło słoneczne, a ja opuściłam tereny Geliebte Verloren. Przez dłuższą chwilę przeczesywałam pola, dopiero potem szłam spokojnie brzegiem ulicy. Czekało mnie nie małe wyzwanie - zdobycie mleka. Biegłam po chodniku jak szalona. Kilka minut później znalazłam się w małym miasteczku. Kręciło się tu całkiem dużo ludzi. Podeszłam do pierwszego sklepu. Na wystawie były jakieś ubrania. Potem do drugiego, trzeciego i czwartego. Nigdzie nie było mleka... Nadjechała jakaś ciężarówka, niemal mnie potrącając. Tak, to jest to! Z jej bagażnika wystawała metalowa baryłka z mlekiem. Zaczęłam ją gonić, szczekając przy tym głośno. Nie jechała tak szybko, więc mi się to udawało. Po dłuższym dystansie szybkim biegiem, auto doprowadziło mnie do gospodarstwa hodowlanego. Wszędzie były jakieś zagrody, a w nich owce, kozy, krowy... Tak jak na prawdziwej farmie. Schowałam się w stodole i podsłuchałam konwersację dwóch osób.
- Nic się za bardzo nie sprzedało... - powiedział pierwszy
- Nie zamartwiaj się! Jutro będzie lepiej. - odpowiedział drugi
Ludzie byli zajęci sobą, więc postanowiłam zrobić to, po co tu przyszłam. Chwyciłam w zęby uchwyt jednej z baryłek i ściągnęłam ją z bagażnika samochodu. Przeczołgałam się pod ogrodzeniem i niepostrzeżenie umknęłam z towarem. Taszczenie tego za sobą nie było takie łatwe, ale byłam wystarczająco silnym psem. Ku mojej uciesze w odległości kilku metrów majaczył tunel. Był dobrze ukryty w zaroślach. Ale ja go widziałam. Zniknęłam pod ścianą z bluszczu i innych roślin. I znów na terenach sfory. Nie widziałam nic poza bezkresną czernią tego przeklętego tunelu. Może szczeniakom coś się stało? Na tą myśl przyśpieszyłam kroku. Starałam się niemal biec. Martwiłam się o młode. Nawet nie wiedziałam jak się nimi opiekować. Nie było mnie z trzy godziny, w tym czasie mogło stać się wszystko! Nawet nie pomyślałam, że powiedzieć komuś, że tu są... Zostały same, bez opieki. Zobaczyłam wyjście z jaskini. Padłam zmęczona na trawę. Nie miałam siły iść dalej. To bieganie za mlekiem zupełnie mnie wykończyło... Mijały kolejne minuty. W końcu leniwie pozbierałam się i chwyciłam uchwyt butli w pysk. Polanę coraz bardziej obrastały drzewa. W końcu ogromne buki i dęby przysłoniły Słońce, a do lasu nie dochodziło niemal żadne światło. Z ulgą spostrzegłam, że zbliżam się do swojej jamy coraz bardziej. Gdzieś, całkiem blisko rozległo się warczenie. Przestraszyłam się. Dochodziło z północy - dokładnie tam, gdzie zostawiłam szczeniaki! Zostawiłam mleko i pobiegłam sprawdzić co się dzieję. Usłyszałam piszczenie młodych. Spory lis baraszkował w okolicy jaskini. Rzuciłam się w jego kierunku z gardłowym warczeniem. Chwyciłam go za łapę a on wbił swe kły w mój kark. Szamotaliśmy się tak przez dłuższą chwilę, jednak lis nie miał ze mną żadnych szans. Uciekł utykając na zranioną łapę. Po moim grzbiecie spływała niewielka strużka krwi. Pobiegłam szybko po mleko, żeby nakarmić szczenięta. Gdy wróciłam psiaki czekały na mnie przed grotą, czołgając się niezdarnie. Zaśmiałam się. Były wprost urocze. Nalałam trochę mleka do drewnianej miski i podstawiłam pod nos pieskom. Zaczęły pić, głód powoli odchodził. Ułożyłam się obok nich, strzegąc je swoim ciałem. Musiałam opowiedzieć o tym wszystkim Ronie. To ona zadecyduje czy szczeniaki mogą zostać. Nie chciałam znowu ich zostawiać, ale nikogo nie było w pobliżu. Poczekałam jeszcze chwilę. Zazwyczaj o wieczornej porze ten las tętni życiem, więc z każdą chwilą szansę na spotkanie innego członka sfory wzrastały. Po kilkunastu minutach usłyszałam Wild'a. Zawołałam go. Podbiegł do mnie.
- Chcesz coś? - spytał
- Mógłbyś przyprowadzić Rone?
- Jasne.
Pies chyba nie zauważył dwóch puszystych kuleczek, które teraz skryły się za moimi plecami. Niedługo potem w oddali zobaczyłam Alfę sfory. Podeszła do mnie wolnym krokiem.
- Zobacz! - wskazałam na słodziaki
Rona zdziwiła się.
- Skąd je masz?
- Nie wiem. Dostałam je od wróżki. - zabrzmiało to co najmniej banalnie
Rona zaśmiała się.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytała
- Tak! Wiem jak to brzmi, no ale to prawda!
Po dłuższych namowach suczka chyba nadal nie dokończa mi wierzyła.
- Ale pozwolisz mi je zatrzymać?
Rona przewróciła oczami.
- Samych ich nie zostawimy. Możesz się nimi zaopiekować. Ucieszyłam się. Główkowałam, jakie nadać im imiona. Liznęłam jednego z nich.
- Kocham was... - wyszeptałam im do uszek

DOPISEK OD ADMINISTRATORA: No proszę. Quest bardzo ładny, brakło co prawda dwóch linijek, ale już Ci je podaruję ^^. Wiem, że wysiliłaś się pisząc tego questa, bo z braku kilku linijek przesłałaś mi poprawioną wersję i widzę, że się postarałaś. Tymczasem gratuluję wykonanego questu, a szczeniaczki wkleję w najbliższym czasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz