czwartek, 21 sierpnia 2014

Od Rony C.D Nevity

Spokojny spacer nawet na chwile nie dał zapomnieć mi o ukochanym bracie. Każde wspomnienie tego psa było zarazem smutkiem jak i radością, miłością wobec rodziny jak i żalem po rozłące. Przecież On nie mógł tak po prostu zginąć, On tutaj przybędzie. Przecież obiecał, że mnie znajdzie... Spojrzałam w górę, a wesołe promyki wiosennego słońca szybko znalazły wejście do mych oczu i dosyć niemile mnie poraziły. No cóż. Nevita zadała pytanie, a ja nie tyle, że nie chciałam na nie odpowiadać, a po prostu bałam się, że przywoła to kolejną falę nagłej melancholii, którą w ostatnich czasach tak źle znosiłam.
Usiadłam na zielonej trawie, bacznie przyglądając się mojej towarzyszce. Oczekiwała odpowiedzi, a ja miałam jej zaraz udzielić. Zaspokoić jej ciekawość, która potęgowała z minuty na minutę. Wiedziałam, że nie odpuści, jednak jedno pytanie mogło pociągnąć za sobą kolejne. Nie bałam się jednak na nie odpowiadać i po chwili zawahania postanowiłam, że opowiem jej nieco o sobie i swoim bracie.
- Widzisz. Ja i Yann przyszliśmy na świat w jakiejś zapyziałej norze, bez dostępu do wody jak i wszelkiego pożywienia. Od szczenięcia zostaliśmy skazani na śmierć, śmierć, która jednak nie nadeszła. Zostało nam dane żyć. Ukraina, tak bardzo pogrążona w wojnie domowej swoimi śmiercionośnymi objęciami starała się objąć wszystkich. Bomby stały się codziennością, tak samo jak przeraźliwe okrzyki mieszkańców. A uwierz mi na słowo, że te niosły się na kilometry. Żołnierze nie szczędzili nikogo, niektóre psy wzięte do wojska, a które służyć miały jako transporter już nigdy nie wróciły. A my? Ja i Yann zaczęliśmy dorastać. On był... Jest psem, moim najukochańszym bratem, za którym tak strasznie tęsknię. - poczułam, jak do moich oczu zaczynają napływać gorzkie łzy. Po krótkiej chwili jedna spłynęła po moim policzku, jakby wyżłabiając cieniutki rów. Chrząknęłam cicho, opuszczając obolały od natłoku myśli pysk, a prawa łapa mimowolnie zaczęła grzebać w wilgotnym jeszcze gruncie. - Wiesz może jak to jest stracić kogoś, tak bliskiego Twojemu sercu na czas bliżej nie określony? - nastała chwila krępującej ciszy. Nevita zapewne wiedziała co powiedzieć, nie chciała jednak pogarszać mojego stanu. Pazury, jakby na znak zagnieździły się w ziemi. W pewnym momencie poczułam wściekłość. Na Yann'a, bo odszedł? Na Nevitę, bo zadała to trudne pytanie? Nie. Na siebie. A może gdybym wtedy nie ruszyła w przeciwnym kierunku, to teraz razem z nim włóczyłabym się po ciemnych zakątkach miast, oddalonych od tego całego zgiełku wojny. A może wcale nie musiałam się z nim rozstawać? A może teraz razem żylibyśmy sobie tutaj. Szczęśliwi. Jak rodzina. A tak? Jego przy mnie nie było. W najważniejszych momentach, w chwilach, w których najbardziej potrzebował jego oparcia i braterskiej troski. A tak? Nie było ani jego, zostawały mi jedynie wspomnienia, tak pięknie układające się w moim umyśle i nadzieja. Nadzieja, że On wróci. On musi wrócić. Nie poradzę sobie bez niego. A co z więzami krwi? To nie mogło się tak skończyć. Nie mogło.
Kolejne łzy zaczęły spływać po moich policzkach, jakby wodospad, który po tylu próbach w końcu wydostał się na wolność. Szlochanie, przeplatało się z cichym śmiechem, gdy wspominałam te nasze wspólne zabawy w gruzach tamtejszego Domu Kultury. Nie przeszkadzał nam nawet fakt, że ojciec po prostu przestał się nami interesować, a matka, pochłonięta swoimi obowiązkami coraz rzadziej z nami przebywała. Mieliśmy tylko siebie nawzajem. Tak. Dwie puchate kulki, których wola walki przewyższała nie jednego generała, czy żołnierza. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności dano nam życie. Życie, które wykorzystywaliśmy do momentu naszej rozłąki. Skarciłam się na wspomnienie rozstania z Yann'em.
- Wszystko dobrze? - jakby przez mgłę usłyszałam cichy głos Nevity, który jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki wyrwał mnie z transu. Nie był zły, za niedokończenie opowieści. Wręcz przeciwnie. Usłyszeć można było troskę.
- Tak. Jak najlepiej. - pociągnęłam na nosie i spojrzałam w niebo. Słońce usilnie próbowało przedrzeć się przez kłębiaste chmury, rzucające przyjemny cień na tereny krainy. - Na czym to ja... A tak. - zaczęłam cicho, dalej patrząc w błękitne niebo. - Yann i ja postanowiliśmy wyruszyć w dwie różne strony, szukać szczęścia. Nie zauważyliśmy jednak, że to szczęście mamy, że mamy siebie. Rodzeństwo, które tak bardzo się kocha nie powinno się rozstawać. A my? Rozeszliśmy się. Z perspektywy czasu coraz bardziej uświadamiam sobie, że podjęliśmy złą decyzję. Przecież... Przecież jesteśmy rodziną, a rodzina powinna trzymać się razem. Bez względu na wszystko. A teraz? Może być już za późno. Może już nigdy go nie zobaczę. A tak bardzo chcę znowu się do niego uśmiechnąć, i radośnie hasać po tej zielonej polanie. Zostaje mi tylko nadzieja. Rozum mówi, że już go nie zobaczę, a serce ciągle wierzy, że po tych miesiącach znowu ujrzę go na te kolorowe oczy. - uśmiechnęłam się delikatnie. - Nigdy już nie spotkam psa tak cudownego, oddanego, wiernego, który tak pięknie bronił swoich przekonań i mnie. Tak. Zawsze stawał po mojej obronie. Tak się cieszę, że go mam. - przerwałam na chwilę, aby kolejne łzy ze spokojem mogły wydostać się na zewnątrz. - I to wszystko. Cała nasza historia... Tak. Nasza. Wierzę, że Yann wróci i razem dopiszemy jej zakończenie.

<Nevito?>

Od Rony C.D Gale'a

Po porannym śniadanku, obfitym w różnego rodzaju zachomikowane owoce postanowiłam, że udam się do Gale'a. Co prawda było jeszcze wcześnie, ale nie wydawało mi się, że On i tak nie będzie już spał. Dlaczego więc mam siedzieć sama w jaskini, skoro można wykorzystać ten dzień na daleki spacer i zwiedzanie? Może jestem leniem, ale trochę tego świeżego powietrza na pewno mi nie zaszkodzi.
Powolnych, charakterystycznym dla mnie truchtem wyłoniłam się z wnętrza mojego mieszkanka. Słońce przygrzewało nieco, a ja zbliżałam się do obszernej jaskini. Już sobie miałam mijać tamtejsze krzaki, gdy coś na mnie wyskoczyło. W zasadzie to ktoś, a konkretniej to Gale - mój nowy znajomy, którego dzisiaj miałam oprowadzać tutaj po terenach. No cóż. Najwyraźniej się zmieszał, bo po ułamku sekundy się podsunął, wyciągając w moim kierunku łapę. Chwyciłam ją umiejętnie i wstając otrzepałam się z tuman kurzu.
- Niezłe powitanie. - zaśmiałam się cicho. - Witaj Gale. Mam nadzieję, że znośnie minęła Ci ta pierwsza noc tutaj w Geliebte Verloren. Powiem Ci w zaufaniu, że moja nie była za bardzo udana. - powiedziałam cicho, przysuwając łapę do pyska, tak, jak w nawyku mieli to robić ludzie. - Ale z drugiej strony nie zamieniłabym ją na nic innego. - pies najwyraźniej po raz kolejny poczuł się zdezorientowany i zrobił coś na rodzaj sztucznego uśmiechu.
- Wiesz. Mi minęła dosyć twardo. Skały tutaj nie należą do najbardziej wygodnych. - powiedział po chwili, jakby chcąc kontynuować rozmowę. Myślałam, że dopowie coś jeszcze, jednak nic więcej nie wydobyło się z jego gardła.
- Dobrze. To co idziemy tak? Dalsza część zwiedzania. Nie należę do najlepszych tłumaczy, ale czas spędzony w moim towarzystwie wszystkim od dziwo się nie dłuży. - uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam iść. Gale burknął tylko coś pod nosem, jakby w swoim własnym języku i zaczął dalej się za mną wlec.
- Masz obrany jakiś specjalny kierunek? - zapytał po chwili. Odwróciłam łeb i dosłownie zmierzyłam go wzrokiem.
- Dzisiaj to my idziemy na tutejsze wybrzeże. Słynie z pięknej plaży, wysokich klifów i usypanych z wiatru wydm. Nikt nie może uważać się za członka sfory, jeżeli nie widział tego miejsca. Właśnie dlatego tam idziemy. - przyśpieszyłam kroku, w charakterystyczny dla mnie sposób.  - Rana powoli się leczy? - mówiłam przez plecy. - Mam nadzieję, że systematycznie zmieniasz opatrunek. Inaczej może wdać się zakażenie. - jestem dobrą duszą tego miejsca, więc moim obowiązkiem jest pomagać innym i wspierać ich w trakcie lub po leczeniu. Przecież każdy potrzebuje czasem słowa otuchy? - Jeżeli będziesz chciał nowe opatrunki, to możesz zwrócić się do mnie lub do naszej medyczki Kathleen. O! Już prawie jesteśmy. - pisknęłam niczym przerażone szczenię, na widok jakiegoś potwornego, dzikiego zwierza. - A oto nasze wybrzeże.

<Gale?>

Od Alaski C.D Timona

Suczka zwisała bezwładnie z grzbietu Timona. Szturchnęłam ją lekko. Kaszlnęła cicho. Więc żyje. Nakazałam samcowi położyć ją na ziemi.
- Hmm... Trochę znam się na medycynie. Mój ojciec należał kiedyś do sfory, był tam szamanem i przekazał mi trochę swojej wiedzy. - powiedziałam
Zamierzałam przygotować eliksir wzmacniający. Kazałam Timonowi znaleźć liście niezapominajek. Sama ruszyłam do lasu po imbir. Spotkaliśmy się po kilkunastu minutach w tym samym miejscu.
- Mam. - powiedział husky pokazując mi roślinę
- Ja też.
Znalazłam kawałek drewna, który mógł posłużyć za miseczkę. Nabrałam do niego trochę wody. Zmieszałam wszystkie składniki i wlałam delikatnie napój do pyska suczki.
- Póki jest nieprzytomna, zaszyjemy jej ranę. - oznajmiłam
Timon popatrzył na mnie zaskoczony.
- Na prawdę zamierzasz to zrobić?
- Tak. Nie wspomniałam Ci o wilczej jagodzie, którą dodałam do eliskiru.
- Ona jest trująca! - przerwał mi
- W niewielkiej ilości, tylko na chwilę ją uśpi. - pouczyłam go
Wysłałam mojego towarzysza na poszukiwanie kawałka naostrzonego drewna, lub kamienia. Zjawił się obok mnie zadziwiająco szybko, z potrzebnym przedmiotem. Miałam przy sobie nic ze ścięgien łosia - zawsze może się przydać. Nawlekłam ją na "igłę" i rozpoczęłam szycie. Biała suczka nic nie czuła, na szczęście, gdyż takie zabiegi nie są zbyt przyjemne. Wkrótce rana była już zasklepiona. Przemyłam ją wodą. Sierść suczki zasłoniła szew, czyniąc go prawie niewidocznym.
- Już po wszystkim.
Timon wziął suczkę na plecy. Zanieśliśmy ją do jego jaskini. Czekaliśmy przy psie póki się nie obudził.
- Gdzie ja...
- Miałaś wypadek. - wtrąciłam się
Suka otworzyła nagle oczy. Wstała. Syknęła z bólu. Rozcięcie było zszyte, ale nadal bolesne.

<Assa? Timon?>

Od Timona C.D Alaski & Assy

Do mojej nory przez wejście okalane bluszczowymi gałązkami wpadało przyjemne, wiosenne światło. Bluszczowa zasłona rozpraszało światło, które bajecznie rozchodziło się po ciasnym pomieszczeniu. Leżałem na ziemi i delektowałem się przyjemnym, acz nie przesadnym wiosennym ciepłem. Gdzieś niedaleko, rozlegał się ptasi trel. Ziewnąłem, ukazując rządek białych kłów, które chętnie rozszarpały by jakiegoś zwierza. Przeciągnąłem się i wstałem do pozycji leżącej, otrzepując się z wszechobecnego kurzu. Doprawdy, powinienem tutaj kiedyś posprzątać. Światło powoli zachodzącego słońca już zanikało, zza szczytami gór, gdzieniegdzie tylko przedostawało się przez wąskie szczeliny i błyskało odbijając sie od lodu i śniegu na szczytach. Wygramoliłem się ze swojej nory, która znajdowała się w ogromnym pniu pustego drzewa pod niewielką wierzbą.
Moje miejsce zamieszkania znajdowało się w dziwnym, aczkolwiek urokliwym miejscu.
Kotlinę otaczały ze wszystkich stron góry, jakby były tarczami skutecznie chroniące słoneczne światło, dlatego też było tu czasami zimno. Obok mojego mieszkania radośnie płynęła bystra, srebrzysta rzeczka, spływająca pięknym wodospadem w dół. W nocy, koncertowały tutaj świerszcze. Na dnie malutkiej doliny rósł mały zagajnik, z różnymi drzewami. Biegały tam głównie króliki.
Spojrzałem na niebo, już powoli przybierające pomarańczową barwę.
Przyjrzałem się skalnym ścianą gór, wspinając się wzrokiem do ich szczytów. Na jednej z większych gór dostrzegłem majacząca się postać. Tak myślałem, równie dobrze mogło to być odbicie słońca.
Podszedłem do potoku, którego w myślach powoli zaczynałem nazywać "Wartkim".
Przebrnąłem na drugi koniec i rozejrzałem się za jakąś rybą. Pod taflą wody mignął srebrzysty grzbiet węgorza. Nie miałem ochoty na niego polować, dlatego też poczekałem aż odpłynie i upiłem kilka łyków przyjemnie chłodnej wody. Lekko zaburczało mi w brzuchu. Okrążyłem starą wierzbę i moją norkę, udając się żywym krokiem do lasu, który był jedyną drogą ucieczki z tej przepięknej doliny otoczonej górami. Las zaczynał się w małym odstępie od dwóch pagórków, które z odpowiednią wysokością przeradzały się w ogromne szczyty. Teraz dzielił mnie od gęstwiny drzew tylko jeden krok, jednak zatrzymałem się, lekko przysiadając i przekręcając łeb na prawo, jakby zastanawiając się czy jestem wystarczająco głodny by tam iść.
Nie bałem się lasu, a zawsze mogłem upolować sobie królika w zagajniku, a poza tym chciałem poznać wilka który schodził ze szczytu, o ile nie był zwykłym przywidzeniem. Już miałem odejść, gdy usłyszałem donośny warkot, a po nim głos, który rozpoznałem jako głos samicy. Zatrzymałem się w pół kroku i jeszcze nasłuchiwałem, aby upewnić się czy to wiatr nie płata mi figli. Warczenie się nasiliło, było jakby donośniejsze i groźniejsze. Zaraz potem, gdzieś między drzewami, niedaleko spostrzegłem czarną sylwetkę, a potem dwie. Westchnąłem i spojrzałem na nieśmiertelniki, które się świetnie bawiły odbijając się od siebie. Zwróciłem uwagę na zgrabnie wyryty, Ukraińską cyrylicą napis "Sasza Iwanowicz." .
Po raz kolejny westchnąłem i postąpiłem kroku. Zastanawiało mnie, czy wystarczą mi siły na zamiary, w razie ewentualnej walki. Potem pomyślałem o moim opiekunie, a jakaś niewidzialna moc jakby pchała mnie do lasu. Nie zdołałem uratować towarzysza, nie zdołałem go ochronić to może spłacę dług ratując inne istnienia?
Popędziłem przed siebie, szukając źródła hałasu.
Światło ginącego słońca przedzierało się przez rzadsze korony drzew, tworząc jakby ścieżkę ze snopów światła, które idealnie nie wiedzieć czemu zaprowadziły mnie do mojego celu. Dotarł do mnie nieznany zapach, w którym rozszyfrowałem sukę oraz kilka psów, jak nie wilków. Przeczołgałem się pod kępą jeżyn, zgrabnie unikając kolców. Kolejna rzecz, co przypomina mi o wojsku Tor z przeszkodami.
Minąłem powalone drzewo i schowałem się za drzewem, przy krzakach. Stanąłem pod wiatr, więc tylko samica mogła mnie wyczuć. Rozpoznałem w niej mojego rówieśnika, huskiego.
Wyglądała jednak zupełnie inaczej niż ja, miała bledsze umaszczenie. Wyszedłem zza krzaków i warknąłem na psy, które jednak okazały się wilkami. Nie były wyższe ode mnie, ba. Chyba nawet jeden był niższy, toteż przestraszył się i uciekł. Nie chciałem walczyć, ale jednak moje kły domagały się jakiegoś zajęcia, toteż ugryzłem w szyję jednego członka ich watahy, po czym odskoczyłem od niego, zniżając się do pozycji bojowej.
Wilki uznały że nie warto zachodu i marnowania energii, więc odbiegły. I dobrze.
Ja również miałem odejść i powrócić do mojej doliny, pod górę na której zauważyłem znajomą sylwetkę, gdy przypomniałem sobie o tej psince.
Przekrzywiłem lekko łeb, jak to robiłem na skraju lasu i już miałem się jej zapytać czy nic jej nie jest, kiedy dokładniej się jej przyjrzałem. Stwierdziłem że nie ma po co się odzywać. Niestety, ona zapytała mnie o imię, a ja nauczony wojskowej dyscypliny "Jak pytają, masz odpowiadać" posłusznie wypełniłem jej prośbę.
Kultura podpowiadała mi, że powinienem się jej odwdzięczyć tym samym i również zapytałem ją o imię. Chwilę później wywiązała się z tego nic nie obowiązująca pogawędka.
-Skąd przybyłaś? - zapytałem, kierując się do mojej nory, chcąc wyjść z lasu.
-Urodziłam się w Norwegii. - odpowiedziała z promiennym uśmiechem. Słońce oświetlało jej delikatnie pysk. Na chwilę zwolniłem kroku, próbując sięgnąć pamięcią gdzie znajduję się Norwegia.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, jak to bywa przy poznaniach. Dowiedziałem się od niej że startowała w wyścigach zaprzęgów, a ja jej zdradziłem że pełniłem służbę w wojsku, jako Dowódca sztabu.
W końcu, wyszliśmy z lasu stając na jego skraju.
-To tutaj mieszkasz? - wskazała łbem na kotlinę, kiedy ja próbowałem odnaleźć wzrokiem psa którego widziałem na górach. Moją uwagę przykuło coś, czego wcześniej nie było. Wyglądało jak śpiący pies, leżący u stóp góry. Nastąpiła trochę niegrzeczna cisza z mojej strony, tak ze Alaska zaciekawiona tym w co się wpatruję również zaczęła tego wyglądać.
-Może to sarna? - odparła kiedy już odnalazła wzrokiem punkt. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w kierunku rzekomego zwierza. Nie sądziłem że takie zwierze może zapuścić się na te tereny.
Gdy byliśmy wystarczająco blisko, rozpoznałem kształty. To był pies, a co ciekawsze, samica. Prawdopodobnie ta, którą widziałem dzisiaj na szczytach gór. Leżała na trawie, jakby spała.
-Myślisz, że nic jej nie jest? - mruknąłem cicho.
-Można zawsze sprawdzić. - razem z poznaną suką zbliżyłem się do białej samicy. Widziałem że na skale góry widać ślady krwi, kończące się przy samicy. Miała ranę na boku. Stanąłem nad nią i pochyliłem psyk.
-Hej, słyszysz mnie? - nie uzyskałem odpowiedzi. Odwróciłem łeb w stronę huskiego, ale ona tylko wzruszyła bezradnie ramionami.
Nie byłem pewny co do końca zrobić, tak więc pomachałem jej łapą przed oczami. Znowu nic.
Przypomniała mi się przykra sytuacja. W bazie, na granicy Rosji. Kiedy to...
Nie ważna, wszyscy znają tą historię.
Trąciłem ją pyskiem, próbując ją obudzić.
-Może nie żyje? - burknęła Alaska, nie do końca pewna swoich słów. Parsknąłem cicho i natychmiast zaprzeczyłem.
-Przecież oddycha. To znaczy, chyba. - spochmurniałem. - Mam nadzieje że znasz się na medycynie. - powiedziałem z lekkim uśmiechem na pysku, i jakoś wsunąłem się pod białą samicę. Po chwili już niosłem ją delikatnie na grzbiecie, zabierając do jaskini. Chciałem za wszelką cenę jej pomóc.

(Alaska? Assa?)

Od Vervady C.D Wild Dead'a

Razem z Wild Dead 'em siedzieliśmy na szczycie jednej z mniejszych gór.
Żadne z nas się nie odzywało .Nad nami zawisła cisza przerywana przez wiejący wiatr.
Widok był cudowny.Pod nami rozciągała się panorama terenów sfory.
Łąki raziły kolorem soczystej zieleni pośród ,której można było dostrzec kolorowe kwiaty.Las roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości i z daleka do moich uszu doszły szelesty tamtejszych drzew.W samym środku Geliebte Verloren błyszczała tafla jeziora ,a nieopodal wiła się rzeka ,która z góry przypominała srebrzystą wstęgę.
To wszystko sprawiło ,że przypomniałam sobie ten niezwykły zachód słońca.
- Wtedy byłam sama -pomyślałam - Ale już nie jestem.
Uśmiechnęłam się na tę myśl i spojrzałam na Wild 'a. Pies przyglądał mi się z uwagą.
- Długo tu jesteś ? -spytałam próbując przekrzyczeć wiatr.
- Można powiedzieć ,że prawie od samego początku -odpowiedział.
Siedzieliśmy tak jeszcze kilka minut ,aż poczułam zimno smagające moją skórę pod futrem.Momentalnie zrobiło mi się zimno.
Chciałam spytać Wild 'a czy możemy już zejść.Otworzyłam buzię by zadać pytanie lecz zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć pies przytaknął i zaczął schodzić w dół.Ruszyłam za nim jak na komendę.
Chwilę później staliśmy już na miękkiej trawie.Przez godzinę razem spacerowaliśmy rozmawiając.W pewnym momencie spytałam :
- Tęsknisz za starym życiem ?
- To znaczy ? -spytał.Ton jego głosu stał się poważniejszy.
- Czy tęsknisz za tym co było kiedyś i chciałbyś do tego wrócić ?
Wild spojrzał mi w oczy.Ja spojrzałam w jego.Zauważyłam tam pewnego rodzaju melancholię ,ale również coś innego.Jakieś inne uczucia ,których nie mogłam rozpoznać.
Kiedy spojrzałam w niebo zorientowałam się ,że jest już późne popołudnie.
- Muszę znaleźć sobie jakiś kąt -pomyślałam.
- Pójdę już - rzekłam -muszę znaleźć sobie jakąś jaskinię...- z tymi słowy pożegnałam się i ruszyłam przed siebie.

Od Alaski

Wybrałam się na polowanie. Podobno w okolicy było dużo zwierzyny łownej. Wbiegłam do jakiegoś lasu. Chodziłam z przez kilka minut z nosem przy ziemi. Złapałam trop sarny. Przeszłam przez krzaki. Moim oczom ukazała się dostojna łania. Skradałam się do niej. Samica zerwała się z miejsca i zaczęła biec. Zamierzałam ją ścigać, to nie powinno być dla mnie trudne. W końcu jestem trenowanym psem zaprzęgowym. Powoli doganiałam swoją ofiarę. Wskoczyłam jej na zad i próbowałam się utrzymać. Ugryzłam sarnę w gardło. Zwierzę dziko wierzgało, co znacząco utrudniało moje zadanie. Łania zatoczyła się i bez sił padła na ziemię.
- Udało się! - krzyknęłam szczęśliwa
Odrywałam pyszne kawałki mięsa i zjadałam je. W pewnym momencie usłyszałam za sobą warczenie. Z początku pomyślałam, że któryś z członków sfory chce mnie nastraszyć. Odwróciłam się więc pewnie.
- Nie boję się Ciebie! - powiedziałam ze śmiechem
- My Ciebie tym bardziej...
Gardłowe warczenie narastało. Z krzaków wyłonił się niemal dwa razy większy wilk, a za nim jeszcze kilka innych. Przeraziłam się. Sama nie dam im rady.
- Czego chcecie!? - spytałam
Zwierzęta zignorowały moje pytanie. Cofnęłam się. Poczułam pod łapami skałę. Oparłam się o nią całym ciałem. Wilki mnie otoczyły. Żadnej drogi ucieczki... Usłyszałam kolejne warknięcie - tym razem inne. Zza krzaków wyskoczy husky, zupełnie nie podobny do mnie. Przyjął bojową postawę. Zaczął walczyć z opryszkami. Wkrótce wilki uciekły przestraszone.
- Kim jesteś? - spytałam niepewnie
- Timon.

<Timon?>

Od Alaski

Przechadzałam się po terenach sfory bez celu. Szukałam jakiś innych członków, bo samej było mi jakoś smutno. Przypadkowo natknęłam się na pewną suczkę.
- Cześć. Jestem Alaska. - powiedziałam
- Nevita.
Stałyśmy chwilę, przyglądając się sobie.
- Może już pójdę. - zaproponowałam
Nie potrafiłam się tutaj odnaleźć. Cały czas siedziałam gdzieś sama w kącie, spoglądając jak inni rozmawiają.
- Zaczekaj. - rzekła nieoczekiwanie suczka
Odwróciłam się zdezorientowana. Wlepiłam w nią pytający wzrok.
- Może się przejdziemy? - uśmiechnęła się lekko
Byłam taka szczęśliwa, że w końcu mogłam z kimś pogadać!
- Jasne! - odpowiedziałam uradowana
Poszłyśmy razem przed siebie.
- Jak tu trafiłaś? - zapytałam, mając okazję do rozmowy
- Nie chcę o tym opowiadać. - spochmurniała nagle
Widocznie nie miała zbyt dobrych wspomnień. Ja zresztą też nie. Były i te złe.
- Ja przywędrowałam tu z Finlandii. Gdy zaprzęg mojego pana się rozbił... Nie zobaczyłam już nigdy rodziców, straciłam dwójkę rodzeństwa.
Spuściłam łeb, zasmucona. Któż by chciał słuchać mojej historii? W dodatku zdążyłam się zorientować, że większość członków sfory nie przepadało za ludźmi, lub nawet nigdy nie miało z nimi do czynienia. A ja ich kochałam. I właśnie przez to byłam inna...

<Nevita?>

Nowe członkinie - Emily & Alaska!

A oto kolejne członkinie Geliebte Verloren - tym razem to Emily oraz Alaska! Do Em - cieszę się, że pomimo początkowych problemów z formularzem, tak ładnie udało Ci się go rozwinąć. Do Alaski - wiesz, że z Alaski są super laski? Wiem, że suche, a to przyszło mi na myśl i tego się trzymajmy. Obojgu wam życzę mile spędzonych chwil tutaj razem z nami, na tym skromnym blogu. Śmiejcie się dużo i zostańcie z nami na długo!
Emily
Wojowniczka
autor: zuzia18

Alaska
Tropiciel
autor: ranczo2003

Od Nevity C.D Rony

Siedziałam w bardzo ładnej i przytulnej jaskini. Oczywiście nie skomplementowałam tego, bo chyba suczka wie, że ma ładnie w swoim mieszkanku. Podeszłam powoli do jedzenia, ale wzięłam tylko jabłko i dwa winogrona, bo nie chciałam zabierać jej jedzenia, na które ciężko pracowała. To, że mi pomogła to już w ogóle zaskoczenie. No to mam dom, będę w sforze. Z tą jakże optymistyczną myślą zjadłam owoce, które co prawda nie tak mnie nakarmiły, co dodały trochę wigoru. Byłam niezwykle wdzięczna Ronie za pomoc, ale postanowiłam zgrywać zimną i naburmuszoną suczkę, przynajmniej do momentu, gdy będzie mi się chciało. A właściwie to już mi się odechciało. Zamachałam ogonem, zauważając, że wywołałam tym chmurę kurzu. Dopiero teraz przypomniałam sobie jak jestem brudna i skołtuniona. Musiałam się umyć i rozczesać, inaczej chyba nie wytrzymam. Spojrzałam na Ronę ze spokojem i odchrząknęłam. Od razu zwróciła łeb w moją stronę.
- Dziękuję za... yh, wszystko.- powiedziałam cicho i delikatnie się uśmiechnęłam. Suczka odpowiedziała mi tym samym. Nie wiedziałam co mam jeszcze powiedzieć, by wykonać dialog. W sumie to trochę zdenerwował mnie ten brak odpowiedzi, ale rozumiałam, że był to rewanż za moje ostatnie, karygodne zresztą, zachowanie. Chrząknęłam więc raz jeszcze i znów podjęłam próbę rozmowy z moją... wybawicielką?
- Wiesz, pochodzę z Australii. Tam było coś w rodzaju sfory, raczej obóz psów, bo przenosiliśmy się bardzo często. Ale nie o to chodzi. Każdy miał tam jakieś zadanie. Tu też tak jest, prawda?- zapytałam z nadzieją w głosie, bo czułabym się źle bimbając całe dnie, a nie dając nic od siebie. Suczka rozpromieniła się, najwyraźniej spodobała się jej moja ambitność.
- Oczywiście. Masz tu listę naszych stanowisk, możesz sobie jakieś wybrać.- spojrzałam na całe grono stanowisk, widać sfora była przygotowana na wszystko. Nie zajęło mi to jednak zbyt dużo czasu.
- Chyba kronikarka przemawia do mnie najbardziej. A teraz mogłybyśmy iść nad jakiś zbiornik wodny? Chciałabym się wykąpać.- poprosiłam suczkę, która była już w lepszym humorze.
- Kałuży jest pełno, nie martw się.- zaśmiała się cicho, a ja się zawstydziłam. Widząc to, szybko spoważniała i dodała:
- Tak, jezioro jest niedaleko. Możemy iść się wykąpać.- to dopowiedzenie bardzo mnie ucieszyło. Bez słowa wyszłyśmy z jaskini. Tym razem już nie musiałam się na niej wspierać, szłam krok w krok za nią. Trochę mnie dziwiło to, że raczej skakała, niż szła, ale jak kto woli. W każdym razie ja preferowałam stały i umiarkowany marsz.
- Chłodnawo dzisiaj, prawda?- zagadałam, by nie iść ciągle w tej przejmującej ciszy. 
- Tak. Ale ogólnie mamy bardzo ciepłą wiosnę.- odpowiedziała mi bez chwili namysłu, jakby miała odpowiedź na każde moje pytanie.
- Co prawda to prawda... Dawno nie było takiej cieplej wiosny. Jestem ciekawa ile psów dołączy do lata...- westchnęłam z rozmarzeniem. Odkryłam, że marzyłam o nowej społeczności, która będzie mnie szanować i rozumieć. 
- Może mój brat...- powiedziała cicho i wyraźnie się zasmuciła. Skończyła nawet swoje pocieszne skakanie.
- Ale... co się stało z bratem?- wiedziałam, że uderzyłam w czuły punkt, ale musiałam dowiedzieć się więcej. Skoro już mi coś powiedziała, to niech to dokończy. Nieważne ile miałoby polecieć przy tym łez. Wiem, że takie wygadanie się poprawia nastrój każdemu. Pytanie tylko czy suczka mi zaufa.

<Rona? Zaufasz?>

Od Assy C.D Wild Dead'a

~Skąd on tyle o mnie wiedział? Skąd ktokolwiek tyle wiedział? Raczej w tych sprawach nie byłam wylewna.~
Szliśmy w ciszy. Chciałam tylko zobaczyć rzekę, nic więcej. A on był pierwszym, którego spotkałam. 
Wreszcie dotarliśmy nad rzekę. Dlaczego chciałam w ogóle tu przyjść? Nie wiem. Ale jak już tu byłam, to postanowiłam się napić. Podeszłam do tafli wody i łagodnie zamoczyłam w niej pyszczek, a potem sam język. Potem patrzyłam na moje odbicie. Nie wiem, co mnie w nim tak zaintrygowało. Stałam tam trochę, jak idiotka wpatrując się w taflę wody. No nic. Ostatnio miałam kilka takich zawiech. Ale nic. Kiedy wreszcie oderwałam się od rzeki odwróciłam się, ale zobaczyłam, że mojego przewodnika już tam nie ma. Pewnie uznał, że nie ma co marnować na mnie czasu. Zrezygnowana, ale nie zawiedziona wróciłam do siebie.

Od Assy

Szłam bez celu, sama. Jednak otuchy dodawał mi obraz gór, który widziałam przez ostatnich kilka dni. Pragnęłam tam dotrzeć, zwiedzić to piękne miejsce przynajmniej w małym stopniu. Było rano, moje łapy i futro były nasiąknięte od porannej mgły i rosy. Najważniejsze było to, że byłam wypoczęta i najedzona. Zaczęłam bieg. Zwinnie przeskakiwałam wystające korzenie czy zagłębienia w ziemi. Biegałam, a prędkość powoli stawałą się coraz większa. Nawet nie zauważyłam, kiedy lasek się skończył, a ja zaczęłam wbiegać na pagórki i wzgórza. Wreszcie stanełam u stóp gór i zadarłam głowę do góry. Wypatrywałam najwyższego szczytu i wreszcie go dostrzegłam. Był w części wysuniętej na zachód. Udałam się tam.
Kiedy dotarłam pod stopy góry zlustrowałam ją wzrokiem. Zauważylam kilka półek sklanych, które ułatwią mi wędrówkę. Zaczęłam wspinaczkę. Z początku szło łatwo, nie było bardzo stromo. Później było tylko gorzej. Po pierwszym postoju zaczęła się masakra. Każde podparcie dla łap było niepewne, a powietrze coraz rzadsze i zimniejsze. 
~Nie patrz w dół. Nie patrz w dół.~powtarzałam sobie w myślach, ale ja nawet samej siebie słuchać nie lubię.
Spojrzałam w dół i ujrzałam piękno. Góra osnuta była jakby szarą poświatą zmieszaną z mgłą, a trochę dalej korony drzew. Niestety przez moje podziwianie o mało co nie spadłam w przepaść. Szybko się otrząsnęłam i kontynuowałam wspinaczkę. Do następnej sklanej półki zostało ok. 110 metrów, więc była już niedaleko. Jednak szczyt nadal pozostawał hen daleko. Trochę szybciej, a jednak ostrożnie łapałam się wyszczerbień i szczelin, aż dotarłam na półkę. Usiadłam tam kilka razy szybko mrugnęłam i zaczęłam głęboko oddychać. Nie wiem ile to trwało. 5 minut, 10, a może godzinę? Jednak w końcu się podniosłam, żeby dokończyć wspinaczkę.
Włożyłam w to nie mało trudu, sił i czasu, ale w końcu stanęłam na szczycie. I odkryłam, że chyba jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Góry tworzyły pierścień, a w jego śroku ropościerały się piękne tereny. Zielone tereny obfitujące w łąki i lasy przecinała srebrna wstęga rzeki. Jednak w jednym miejscu było ciemno, nie było przyjemnie. I wtedy coś dostrzegłam. Sylwetki. Kiedy wytężyłam wzrok, przeniknął on mgłę i pozwolił mi ujrzeć psy. Jaka była wtedy moja radość! Przecież tam mógł być mój brat i ojciec! Chciałam czym prędzej zejść i wszystko zwiedzić, wszystkich poznać! Zaczęłam zchodzić stroną góry, która prowadziła na te piękne tereny. 
Schodziłam szybko, nie zważając czy podpora wytrzyma mój ciężar. I tak trafiłam na sklaną półkę, przy której było wejście do jaskini. Bez zastanowienia weszłam tam, nie wiem czego szukając. Ta euforia po prostu mnie rozsadzała! I wtedy poczułam zapach zgnilizny i usłyszałąm warczenie. Warczenie niedźwiedzia. Chciałam wyjść, ale było za późno. Trzeba było stawić mu czoło. Kiedy wyszedł z mroku zobaczyłam go. Przewyższał mnie o jakiś metr, a jego sadło przytłaczało wszystko inne. Mimo to poruszał się szybko i pewnie. Bez zastanowienia skoczyłam mu na wielki łeb. Zdążyłam wydrapać mu tylko jedno oko, po czym zwierz zrzucił mnie z siebie. Z jego pyska ciekła krew, na nosie miał zadrapania. Podniosłam się z ziemi i rzuciłam mu się do karku, jednak on odwrócił się i trafiłam na brzuch, którego nie było warto atakować. Potężny tłuszcz samca blokował dojście do jakichkolwiek ważnych organów wewnętrznych. Niedźwiedź rzucił mnie w głąb jego jaskini. Upadłam na kupkę kości. Niedaleko leżały zwłoki jakiegoś większego ssaka. Ale wtedy zobaczyłam kość z ostrym zakończeniem. Bez namyślu porwałam ją i sprytnie skryłam. Kiedy niedźwiedź wytoczył swój wielki łeb przez szparę, która była przejściem wyciągnęłam kość i wbiłam ją w głowę zwierza. Zwierzak warknął potężnie, odepchnął mnie potężną łapą, tworząc dość pokaźne zadrapanie na boku, a potem z hukiem legł na ziemi. Ostrożnie wyjęłam kość z łba niedźwiedzia używając jej do oskórowania zwierza. Starannie zdarłam skórę i oddzieliłam mięso jadalne i niejadalne, a potem zawinęłam przydatną niedźwiedzinę w skórę samca, którą przewiesiłam przez szyję i wyszłam z jaskini. Obejrzałam ranę na boku, z której ciekła krew, brudząc futro, ale nie mogłam nic z nią zrobić. Pomyślałam, że może dam sobie radę i zdążę zejść. Sprawdziłam czy skóra nie odwiąże się, a mięso nie wypadnie i zaczęłam schodzić, co szło dość dobrze.
Byłam już niedaleko małej polanki, która rozciągała się u stóp góry. Byłam wtedy tylko jakieś 20 metrów nad ziemią. Jednak los nie chciał współpracować. Krew, która spływała z boku obryzgała górę, a do tego jej utrata nieźle mnie osłabiła. Poślizgnęłam się i spadłam. Upadłam na ziemię. Boleśnie obiłam sobie plecy i spadłam na łapę. Przed oczami mi zamigotało, zobaczyłam ciemność. 


Ktoś dokończy?

Od Wild Dead'a

Przyczaiłem się w krzakach. Kilkanaście centymetrów przede mną stał niczego nieświadomy zając. Już czułem pyszny smak jego mięsa... Skoczyłem i przygniotłem zwierzę do ziemi. Szybko zakończyłem jego żywot wbijając kły w gardło ofiary. Zaciągnąłem zwierzę pod drzewo i zacząłem spokojnie się posilać. Wtem usłyszałem jakiś dźwięk. Zza drzew wypadła biała suczka. Biegła jak szalona. Zobaczywszy mnie zwolniła nieco. Wstałem. Podszedłem do przybyszki.
- Czyżby Assa? - spytałem
Słyszałem już o niej. Podobno dołączyła niedawno.
- A ty to...
- Wild Dead. Ale wszyscy mówią mi po prostu Wild. - przedstawiłem się
Ostatnio dołączało dużo nowych członków. Gdy ja pierwszy raz zawitałem do Geliebte Verloren sfora liczyła tylko dwie suczki.
- Chcesz się poczęstować? - spytałem, wskazując na niedojedzonego królika
- Niezbyt.
No cóż... Nie to nie, namawiać nie będę. Zostawiłem suczkę i wróciłem do posiłku. Czułem na sobie jej wzrok. Assa podeszła do mnie. Wyglądało na to, że chcę coś powiedzieć. Niechętnie odstawiłem śniadanie na bok i przeżułem jeden kęs.
- Wiesz może, czy jest tutaj jakiś zbiornik wodny? - zapytała
Skinąłem łbem. Wiedziałem i to dobrze. Całkiem niedaleko płynęła rzeczka. Obrałem odpowiedni kierunek. Ostatnimi czasy czułem się jak jakiś przewodnik. Kogo bym nie poznał, chciał ode mnie oprowadzania po terenach. Przeskoczyłem przez kamień. Nie byłem zbyt zadowolony, że musiałem zostawić część jedzenia pod drzewem. Znając okoliczne lisy i kuny, jak wrócę mięsa już nie będzie.
- Jak tu trafiłeś? - wyrwała mnie z zamyślenia suczka
- Uciekając. Przed ludźmi. - odpowiedziałem jej krótko - A ty? Sądząc po rasie przybyłaś Szwecji?
- Powiedzmy.
Widać nie chciała mówić o swojej historii. Ja też nie za bardzo. Wolałem zostawić za sobą wszystkie wspomnienia.

<Assa?>

Od Wild Dead'a C.D Rony

Warknąłem na nią.
- Nie. - burknąłem
Poszedłem w swoją stronę. Nie sądzę, że wypuszczenie tego smoka było dobrym pomysłem. Tak na pewno ktoś go zobaczy, a wtedy będzie jeszcze gorzej. Gdy Rona zniknęła mi z oczu, wróciłem po klepsydrę w której był smok. Dobrze, że chociaż tego nie zabrała. Dzisiaj nie zamierzałem wracać do domu. Ja tak łatwo nie odpuszczę, oj nie. Skierowałem się na południe, tam, gdzie znajdowało się Zacisze. Była tam jaskinia o której mało kto wiedział. Raczej nikt nie zapuszczał się do tego lasu. Ja byłem tam raz, gdy się zgubiłem. Było tam na prawdę strasznie, ale patrząc z drugiej strony - to dobra kryjówka. Zapuściłem się już w głąb obumarłego lasu. Moim oczom ukazała się ogromna grota. Zobaczyłem na jednej ze ścian jakiś znak. Byłem pewny, że go tutaj nie było. Podszedłem sprawdzić co to jest. To był jakiś rysunek. Po lewej był smok razem z klepsydrą. A po prawej dwa, kłócące się psy. Ja i Rona? Tak to wyglądało. Średnio chciało mi się wierzyć, że to przeznaczenie. No ale co innego? Do podłogi jaskini przykuty był potężny łańcuch. Tak... I co jeszcze? Gdy ostatni raz tu byłem, znajdowała się tu zwykła jaskinia. A teraz wydawała się nawet być nieco większa. Westchnąłem. Trzeba było zrobić jakieś wejście. Przyniosłem kilka kamieni. Wybiegłem z terenów Geliebte Verloren, żeby znaleźć metal. Przetopiłem go szybko nad ogniem i spoiłem nim kamienie, które tworzyły jedną ze ścian wybiegu. Była na tyle wysoka, że nikt nie mógł by zobaczyć smoka, która lata skuty łańcuchem po niebie. Dach zrobiłem z przywiązanych gałęzi. Dodałem kilka żelaznych prętów, żeby smok nie mógł się wyrwać. Przykryłem wszystko bluszczem, jedyną rośliną która rosła w tym ponurym lesie. Zrobiłem niewielkie, metalowe drzwiczki, żebym mógł się dostać do wnętrza groty. Maskując je, postąpiłem tak samo, jak zrobiłem z dachem. Drzwiczki były zamykane na klucz, który był schowany w klepsydrze. Z daleka cały wybieg wyglądał zupełnie niewidocznie. Na prawdę zdziwiłbym się, gdyby ktoś go zauważył. Wdrapałem się na dach habitatu. Uniosłem w górę klepsydrę.
- Przybądź smoku! - krzyknąłem
Właściwie byłem niemal pewny, że cała ta praca poszła na marne, a ja już nigdy nie zobaczę swojego podopiecznego. Ale to był błąd. W lesie rozległ się cichy szum skrzydeł. Przede mną wylądował smok. Był znacząco większy niż wcześniej. Jeszcze wczoraj rano mogłem go bez problemu przygnieść łapą. Dzisiaj, był większy ode mnie. Rozpiętość jego skrzydeł była zdumiewająca.
- Wzywałeś mnie. - powiedział donośnym głosem
To było co najmniej dziwne. Najpierw znaleźliśmy jajo. Potem, ono wykluło się na pustyni. Te dziwne znaki w jaskini. I teraz to!? Wychodzi na to, że ta klepsydra daje władze nad smokiem. Albo ja jestem jego panem. Założyłem mu zrobioną wcześniej obrożę i wsadziłem go do klatki. Na wszelki wypadek przypiąłem łańcuch do niego, żeby nie uciekł.
- Kim jesteś? - zapytałem
- Zwą mnie The Lord of Time. Przybyłem tu, by Ci służyć.
Po tym wszystkim co przeżyłem w ciągu ostatnich dwóch dni, nie było to dla mnie dziwne.
- Strzeż tej klepsydry. Jeżeli ktoś będzie chciał ją ukraść, walcz do ostatniej kropli krwi! - nakazałem mu poważnym tonem i wręczyłem przedmiot
- Tak panie. - skłonił się
Zamknąłem drzwiczki i przywiesiłem klucz do obroży. Chciałem już odejść, jednak smok musiał coś jeszcze dla mnie zrobić.
- Time?
- Tak?
- Możesz uczynić ten klucz niewidzialnym. - powiedziałem, wskazując na przedmiot przywieszony do mojej obroży - Chcę, żeby nikt poza mną i Tobą go nie widział.
- Oczywiście.
Wypowiedział jakieś dziwne zaklęcie i w mgnieniu oka moje życzenie spełniło się.
- Dziękuje.
Zostawiłem smoka samemu sobie. Wracałem do reszty psów. Po całkiem długiej wędrówce moim oczom ukazał się las, a później także polana. Rona widząc mnie, zezłościła się, ale widać też było, że ulżyło jej po moim powrocie.
- Gdzieś ty był!? Ja wróciłam tutaj wczoraj rano, a teraz jest wieczór!
- Zgu...zgubiłem się. - skłamałem
Rona mi uwierzyła. Poszliśmy spać do swoich jaskiń. Cały wieczór rozmyślałem o smoku. Dobrze, że reszta się nie dowiedziała. Gdy zapadła noc i wszyscy już spali, wymknąłem się ze swojej groty. Chciałem pobyć sam, przejść się. Ale widać dokładnie na ten sam pomysł wpadła Rona.
- Ty nie śpisz? - zapytała przecierając oczy
- A ty?

<Rona?>

Od Shiry C.D Gale'a

Nie bardzo podobało mi się to, że nazwał mnie "mała". Może i mała, ale za to szybka.
-Ja idę. Idziesz?-Zapytałam zbierając się z ziemi
-Ok.-Powiedział
Cały czas szliśmy w niezmiennej ciszy. Czasem spoglądałam kątem oka na psa, a czasem na swoje łapy. Słyszałam jedynie śpiew ptaków i nasze kroki. Szelestu liści też nie dało się ukryć. Cisza była długa, ale nie powiem, że nieprzyjemna. Nagle pies ją przerwał :
-Gdzie mieszkasz?-Zapytał kontem oka spoglądając na mnie
-Ja... Ja nie mieszkam. Śpię wszędzie. Dosłownie. - Powiedziałam lekko zmieszana
Pies pokiwał łbem i znów pogłębiliśmy się w ciszy. Doszliśmy do jego jaskini. Bez słowa wszedł tam i znikną w ciemni. Ja udałam się w swoją stronę. Szukałam czegoś, co mogłabym zjeść. Natknęłam się na stadko króliczków. Przyjęłam pozę do polowania i rzuciłam się na nie. Zdążyłam schwytać tylko jednego. Reszta uciekła. Wszamałam zwierzaka. Z oddali usłyszałam :
-Shira!
Odwróciłam się do tyłu.

<Gale? Wybacz. Moja wena śpi>

Od Wild Dead'a C.D Vervady

Właśnie pałaszowałem ostatnie kawałki mojego śniadania, gdy na polanę weszła Rona z jakimś owczarkiem niemieckim. Podniosłem łeb zainteresowany. Podszedłem do suczek.
- Kto to? - zapytałem
-Vervada. Nowa członkini sfory. - powiedziała - Vervado, to jest Wild Dead.
Wskazała na mnie łapą. Ukłoniłem się, gdyż suczki mówiły o mnie.
- Jeżeli chcesz, mogę Cię oprowadzić. - uśmiechnąłem się do owczarka
Skinęła lekko łbem. Szliśmy w kierunku lasu. Lubiłem to miejsce. Było spokojnie, można tam znaleźć dużo zwierzyny łownej. Istny raj na ziemi.
- Wiesz , gdzie tu można coś zjeść? - zapytała, widocznie zirytowana głośnym burczeniem w brzuchu
- Niedaleko. - odparłem
Zacząłem tropić. Tutaj nie było to trudne. Niemal od razu wyczułem młodego łosia. Najwyraźniej oddzielił się od matki. No cóż, to był jego błąd.
- Tędy. - wskazałem -Chodź za mną.
Ukryliśmy się za kępą kilkuletnich wierzb. Szliśmy pod wiatr, więc zwierzę nie wiedziało o naszej obecności. Powoli, spokojnie, cicho... Rzuciłem się w pościg za młodym. Bez problemu je dogoniłem. Ugryzłem go w tylną nogę, a potem naskoczyłem na niego. Nie było to trudne, bo byłem mniej więcej tak samo wysoki jak on. W końcu wgryzłem się w kark zwierzęcia. Po moim pysku spływała pyszna, ciepła krew. Zataszczyłem łosia do Vervady, żeby mogła się posilić.
- Proszę bardzo. Podane do stołu.
Samica była wyraźnie zadowolona, że może coś zjeść. Ja nie włączałem się do uczty, gdyż niedawno jadłem obfite śniadanie, składające się z tłustego zająca i kilku borówek. Czekałem przy suczce co najmniej kilkanaście minut. Na szczęście posiliła się dość szybko. Kości zostawiła na miejscu. Nie były nam potrzebne. Dalsza wycieczka zmierzała do Górskiego Jeziorka. Droga nie zajęła zbyt dużo czasu. Po chwili pławiliśmy się w ciepłej wodzie, chlapiąc się przy okazji.
- I jak się Ci tu u nas żyje? - spytałem
- Świetnie!
Wyszedłem na brzeg i wytrzepałem sierść. Wyglądałem teraz trochę dziwnie. Tak bardziej... puchato.
- Chodź! Zobaczysz jaki piękny widok skrywają góry.
Posłusznie poszła za mną. Wbiegałem ostrożnie pod górę. Wkrótce, żeby rozmawiać, musieliśmy przekrzykiwać wiatr.
- To już tu! - wydarłem się na cały głos, chociaż suczka chyba tego nie usłyszała
Stanęła jak wryta patrząc na wszystkie cudowne tereny Geliebte Verloren.

<Vervada?>