czwartek, 21 sierpnia 2014

Od Assy

Szłam bez celu, sama. Jednak otuchy dodawał mi obraz gór, który widziałam przez ostatnich kilka dni. Pragnęłam tam dotrzeć, zwiedzić to piękne miejsce przynajmniej w małym stopniu. Było rano, moje łapy i futro były nasiąknięte od porannej mgły i rosy. Najważniejsze było to, że byłam wypoczęta i najedzona. Zaczęłam bieg. Zwinnie przeskakiwałam wystające korzenie czy zagłębienia w ziemi. Biegałam, a prędkość powoli stawałą się coraz większa. Nawet nie zauważyłam, kiedy lasek się skończył, a ja zaczęłam wbiegać na pagórki i wzgórza. Wreszcie stanełam u stóp gór i zadarłam głowę do góry. Wypatrywałam najwyższego szczytu i wreszcie go dostrzegłam. Był w części wysuniętej na zachód. Udałam się tam.
Kiedy dotarłam pod stopy góry zlustrowałam ją wzrokiem. Zauważylam kilka półek sklanych, które ułatwią mi wędrówkę. Zaczęłam wspinaczkę. Z początku szło łatwo, nie było bardzo stromo. Później było tylko gorzej. Po pierwszym postoju zaczęła się masakra. Każde podparcie dla łap było niepewne, a powietrze coraz rzadsze i zimniejsze. 
~Nie patrz w dół. Nie patrz w dół.~powtarzałam sobie w myślach, ale ja nawet samej siebie słuchać nie lubię.
Spojrzałam w dół i ujrzałam piękno. Góra osnuta była jakby szarą poświatą zmieszaną z mgłą, a trochę dalej korony drzew. Niestety przez moje podziwianie o mało co nie spadłam w przepaść. Szybko się otrząsnęłam i kontynuowałam wspinaczkę. Do następnej sklanej półki zostało ok. 110 metrów, więc była już niedaleko. Jednak szczyt nadal pozostawał hen daleko. Trochę szybciej, a jednak ostrożnie łapałam się wyszczerbień i szczelin, aż dotarłam na półkę. Usiadłam tam kilka razy szybko mrugnęłam i zaczęłam głęboko oddychać. Nie wiem ile to trwało. 5 minut, 10, a może godzinę? Jednak w końcu się podniosłam, żeby dokończyć wspinaczkę.
Włożyłam w to nie mało trudu, sił i czasu, ale w końcu stanęłam na szczycie. I odkryłam, że chyba jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Góry tworzyły pierścień, a w jego śroku ropościerały się piękne tereny. Zielone tereny obfitujące w łąki i lasy przecinała srebrna wstęga rzeki. Jednak w jednym miejscu było ciemno, nie było przyjemnie. I wtedy coś dostrzegłam. Sylwetki. Kiedy wytężyłam wzrok, przeniknął on mgłę i pozwolił mi ujrzeć psy. Jaka była wtedy moja radość! Przecież tam mógł być mój brat i ojciec! Chciałam czym prędzej zejść i wszystko zwiedzić, wszystkich poznać! Zaczęłam zchodzić stroną góry, która prowadziła na te piękne tereny. 
Schodziłam szybko, nie zważając czy podpora wytrzyma mój ciężar. I tak trafiłam na sklaną półkę, przy której było wejście do jaskini. Bez zastanowienia weszłam tam, nie wiem czego szukając. Ta euforia po prostu mnie rozsadzała! I wtedy poczułam zapach zgnilizny i usłyszałąm warczenie. Warczenie niedźwiedzia. Chciałam wyjść, ale było za późno. Trzeba było stawić mu czoło. Kiedy wyszedł z mroku zobaczyłam go. Przewyższał mnie o jakiś metr, a jego sadło przytłaczało wszystko inne. Mimo to poruszał się szybko i pewnie. Bez zastanowienia skoczyłam mu na wielki łeb. Zdążyłam wydrapać mu tylko jedno oko, po czym zwierz zrzucił mnie z siebie. Z jego pyska ciekła krew, na nosie miał zadrapania. Podniosłam się z ziemi i rzuciłam mu się do karku, jednak on odwrócił się i trafiłam na brzuch, którego nie było warto atakować. Potężny tłuszcz samca blokował dojście do jakichkolwiek ważnych organów wewnętrznych. Niedźwiedź rzucił mnie w głąb jego jaskini. Upadłam na kupkę kości. Niedaleko leżały zwłoki jakiegoś większego ssaka. Ale wtedy zobaczyłam kość z ostrym zakończeniem. Bez namyślu porwałam ją i sprytnie skryłam. Kiedy niedźwiedź wytoczył swój wielki łeb przez szparę, która była przejściem wyciągnęłam kość i wbiłam ją w głowę zwierza. Zwierzak warknął potężnie, odepchnął mnie potężną łapą, tworząc dość pokaźne zadrapanie na boku, a potem z hukiem legł na ziemi. Ostrożnie wyjęłam kość z łba niedźwiedzia używając jej do oskórowania zwierza. Starannie zdarłam skórę i oddzieliłam mięso jadalne i niejadalne, a potem zawinęłam przydatną niedźwiedzinę w skórę samca, którą przewiesiłam przez szyję i wyszłam z jaskini. Obejrzałam ranę na boku, z której ciekła krew, brudząc futro, ale nie mogłam nic z nią zrobić. Pomyślałam, że może dam sobie radę i zdążę zejść. Sprawdziłam czy skóra nie odwiąże się, a mięso nie wypadnie i zaczęłam schodzić, co szło dość dobrze.
Byłam już niedaleko małej polanki, która rozciągała się u stóp góry. Byłam wtedy tylko jakieś 20 metrów nad ziemią. Jednak los nie chciał współpracować. Krew, która spływała z boku obryzgała górę, a do tego jej utrata nieźle mnie osłabiła. Poślizgnęłam się i spadłam. Upadłam na ziemię. Boleśnie obiłam sobie plecy i spadłam na łapę. Przed oczami mi zamigotało, zobaczyłam ciemność. 


Ktoś dokończy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz