Moje miejsce zamieszkania znajdowało się w dziwnym, aczkolwiek urokliwym miejscu.
Kotlinę otaczały ze wszystkich stron góry, jakby były tarczami skutecznie chroniące słoneczne światło, dlatego też było tu czasami zimno. Obok mojego mieszkania radośnie płynęła bystra, srebrzysta rzeczka, spływająca pięknym wodospadem w dół. W nocy, koncertowały tutaj świerszcze. Na dnie malutkiej doliny rósł mały zagajnik, z różnymi drzewami. Biegały tam głównie króliki.
Spojrzałem na niebo, już powoli przybierające pomarańczową barwę.
Przyjrzałem się skalnym ścianą gór, wspinając się wzrokiem do ich szczytów. Na jednej z większych gór dostrzegłem majacząca się postać. Tak myślałem, równie dobrze mogło to być odbicie słońca.
Podszedłem do potoku, którego w myślach powoli zaczynałem nazywać "Wartkim".
Przebrnąłem na drugi koniec i rozejrzałem się za jakąś rybą. Pod taflą wody mignął srebrzysty grzbiet węgorza. Nie miałem ochoty na niego polować, dlatego też poczekałem aż odpłynie i upiłem kilka łyków przyjemnie chłodnej wody. Lekko zaburczało mi w brzuchu. Okrążyłem starą wierzbę i moją norkę, udając się żywym krokiem do lasu, który był jedyną drogą ucieczki z tej przepięknej doliny otoczonej górami. Las zaczynał się w małym odstępie od dwóch pagórków, które z odpowiednią wysokością przeradzały się w ogromne szczyty. Teraz dzielił mnie od gęstwiny drzew tylko jeden krok, jednak zatrzymałem się, lekko przysiadając i przekręcając łeb na prawo, jakby zastanawiając się czy jestem wystarczająco głodny by tam iść.
Nie bałem się lasu, a zawsze mogłem upolować sobie królika w zagajniku, a poza tym chciałem poznać wilka który schodził ze szczytu, o ile nie był zwykłym przywidzeniem. Już miałem odejść, gdy usłyszałem donośny warkot, a po nim głos, który rozpoznałem jako głos samicy. Zatrzymałem się w pół kroku i jeszcze nasłuchiwałem, aby upewnić się czy to wiatr nie płata mi figli. Warczenie się nasiliło, było jakby donośniejsze i groźniejsze. Zaraz potem, gdzieś między drzewami, niedaleko spostrzegłem czarną sylwetkę, a potem dwie. Westchnąłem i spojrzałem na nieśmiertelniki, które się świetnie bawiły odbijając się od siebie. Zwróciłem uwagę na zgrabnie wyryty, Ukraińską cyrylicą napis "Sasza Iwanowicz." .
Po raz kolejny westchnąłem i postąpiłem kroku. Zastanawiało mnie, czy wystarczą mi siły na zamiary, w razie ewentualnej walki. Potem pomyślałem o moim opiekunie, a jakaś niewidzialna moc jakby pchała mnie do lasu. Nie zdołałem uratować towarzysza, nie zdołałem go ochronić to może spłacę dług ratując inne istnienia?
Popędziłem przed siebie, szukając źródła hałasu.
Światło ginącego słońca przedzierało się przez rzadsze korony drzew, tworząc jakby ścieżkę ze snopów światła, które idealnie nie wiedzieć czemu zaprowadziły mnie do mojego celu. Dotarł do mnie nieznany zapach, w którym rozszyfrowałem sukę oraz kilka psów, jak nie wilków. Przeczołgałem się pod kępą jeżyn, zgrabnie unikając kolców. Kolejna rzecz, co przypomina mi o wojsku Tor z przeszkodami.
Minąłem powalone drzewo i schowałem się za drzewem, przy krzakach. Stanąłem pod wiatr, więc tylko samica mogła mnie wyczuć. Rozpoznałem w niej mojego rówieśnika, huskiego.
Wyglądała jednak zupełnie inaczej niż ja, miała bledsze umaszczenie. Wyszedłem zza krzaków i warknąłem na psy, które jednak okazały się wilkami. Nie były wyższe ode mnie, ba. Chyba nawet jeden był niższy, toteż przestraszył się i uciekł. Nie chciałem walczyć, ale jednak moje kły domagały się jakiegoś zajęcia, toteż ugryzłem w szyję jednego członka ich watahy, po czym odskoczyłem od niego, zniżając się do pozycji bojowej.
Wilki uznały że nie warto zachodu i marnowania energii, więc odbiegły. I dobrze.
Ja również miałem odejść i powrócić do mojej doliny, pod górę na której zauważyłem znajomą sylwetkę, gdy przypomniałem sobie o tej psince.
Przekrzywiłem lekko łeb, jak to robiłem na skraju lasu i już miałem się jej zapytać czy nic jej nie jest, kiedy dokładniej się jej przyjrzałem. Stwierdziłem że nie ma po co się odzywać. Niestety, ona zapytała mnie o imię, a ja nauczony wojskowej dyscypliny "Jak pytają, masz odpowiadać" posłusznie wypełniłem jej prośbę.
Kultura podpowiadała mi, że powinienem się jej odwdzięczyć tym samym i również zapytałem ją o imię. Chwilę później wywiązała się z tego nic nie obowiązująca pogawędka.
-Skąd przybyłaś? - zapytałem, kierując się do mojej nory, chcąc wyjść z lasu.
-Urodziłam się w Norwegii. - odpowiedziała z promiennym uśmiechem. Słońce oświetlało jej delikatnie pysk. Na chwilę zwolniłem kroku, próbując sięgnąć pamięcią gdzie znajduję się Norwegia.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, jak to bywa przy poznaniach. Dowiedziałem się od niej że startowała w wyścigach zaprzęgów, a ja jej zdradziłem że pełniłem służbę w wojsku, jako Dowódca sztabu.
W końcu, wyszliśmy z lasu stając na jego skraju.
-To tutaj mieszkasz? - wskazała łbem na kotlinę, kiedy ja próbowałem odnaleźć wzrokiem psa którego widziałem na górach. Moją uwagę przykuło coś, czego wcześniej nie było. Wyglądało jak śpiący pies, leżący u stóp góry. Nastąpiła trochę niegrzeczna cisza z mojej strony, tak ze Alaska zaciekawiona tym w co się wpatruję również zaczęła tego wyglądać.
-Może to sarna? - odparła kiedy już odnalazła wzrokiem punkt. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w kierunku rzekomego zwierza. Nie sądziłem że takie zwierze może zapuścić się na te tereny.
Gdy byliśmy wystarczająco blisko, rozpoznałem kształty. To był pies, a co ciekawsze, samica. Prawdopodobnie ta, którą widziałem dzisiaj na szczytach gór. Leżała na trawie, jakby spała.
-Myślisz, że nic jej nie jest? - mruknąłem cicho.
-Można zawsze sprawdzić. - razem z poznaną suką zbliżyłem się do białej samicy. Widziałem że na skale góry widać ślady krwi, kończące się przy samicy. Miała ranę na boku. Stanąłem nad nią i pochyliłem psyk.
-Hej, słyszysz mnie? - nie uzyskałem odpowiedzi. Odwróciłem łeb w stronę huskiego, ale ona tylko wzruszyła bezradnie ramionami.
Nie byłem pewny co do końca zrobić, tak więc pomachałem jej łapą przed oczami. Znowu nic.
Przypomniała mi się przykra sytuacja. W bazie, na granicy Rosji. Kiedy to...
Nie ważna, wszyscy znają tą historię.
Trąciłem ją pyskiem, próbując ją obudzić.
-Może nie żyje? - burknęła Alaska, nie do końca pewna swoich słów. Parsknąłem cicho i natychmiast zaprzeczyłem.
-Przecież oddycha. To znaczy, chyba. - spochmurniałem. - Mam nadzieje że znasz się na medycynie. - powiedziałem z lekkim uśmiechem na pysku, i jakoś wsunąłem się pod białą samicę. Po chwili już niosłem ją delikatnie na grzbiecie, zabierając do jaskini. Chciałem za wszelką cenę jej pomóc.
(Alaska? Assa?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz