środa, 20 sierpnia 2014

Od Rony C.D Wild Dead'a

No proszę. Nie ma co, zaskoczenie. Pierwszy raz na oczy widzę prawdziwego smoka. A sądziłam, że takie stworzenia w ogóle nie istnieją i są tylko wytworem bujnej wyobraźni ludzi i pozostałych psów żyjących na Ziemi. Nie spodziewałam się tak dziwnej istoty na tym świecie. Z drugiej jednak strony to ten smok mógł uznawać nas za dziwnych. Dla niego, to my byliśmy innym gatunkiem, niespotykanym na tej ziemi.
- Chcesz go zatrzymać? - powiedziałam nieco poirytowana zachowaniem Wild'a. Jak on mógł zatrzymać to stworzenie przy sobie? Co. Myślał, że je oswoi? Przecież to smok. Jego istnienie powinno zostać zachowane w tajemnicy. Przecież jakby ludzie się dowiedzieli, to byłoby po Geliebte Verloren. A ludzie mają namiar wszędzie.
- No tak. A co? Wiesz jaki to może mieć towarzysz? Wyobrażasz sobie jak zionie ogniem? Na razie jest mały, ale pewnie... - przerwałam mu, jedym szybkim ruchem łapy, który wyrwał z jego obroży tajemniczą klepsydrę. - Oddawaj to! - warknął ostrzegawczo, nie śmiał jednak zbliżyć się do mnie i mnie uderzyć Widać, że mnie szanował. - Czemu mi to zabrałaś? - burknął pod nosem, spuszczając potężny łeb.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. - zaczęłam, a cały uśmiech zszedł z mojego pyska. W tym momencie trzeba było zachować powagę. - Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Najlepiej tego smoka wypuścić, żeby nie sprowadzić na Geliebte Verloren kłopotów. Chyba nie chcesz, aby na naszą ziemię wtargnęli nieproszeni goście?! Zniszczą naszą piękną krainę, posieją tutaj kwiat niezgody i wszystko zniknie, zginie! Rozumiesz? Nie pozwolę Ci tego czegoś tutaj zatrzymać! Na pewno nie teraz, gdy ja jestem Alphą. - powiedziała bez ogródek, próbując otworzyć jakby zamkniętą klepsydrę. - Nigdy Ci na to nie pozwolę. I z całego szacunku, jakim Cię darzę, wybacz, ale wypuszczam to stworzenie na wolność. Mamy jeszcze hieroglify do rozszyfrowania, a smok w żaden sposób nam nie pomoże i musisz się z tym pogodzić. Cenię Cię, drogi Wild Dead'zie, ale w tym wypadku nie masz racji, a ja postąpię po swojemu. - wieczko otworzyło się. Na mojej łapie znalazł się mały, brązowy smok, który po chwili wzleciał w powietrze, i szybko zniknął między chmurami. - To by było na tyle. A teraz wracajmy. - warknęłam i obróciłam się. Wydawało mi się, że Wild jeszcze patrzy w te chmury, jakby na powrót chciał przywołać tego smoka. On jednak nie wrócił. I dobrze. - Idziesz czy nie? - zatrzymałam się i burknęłam pod nosem, stawiając przy tym kolejny krok.

<Wild Dead? Zła Rona. Wiem. Wybacz :c>

Od Gale'a C.D Rony

Spojrzałem na waderę z niedowierzaniem. Nie spodziewałem się że ktoś tą kulę zatrzymał i że w ogóle mi ją podaruje. Nie sądziłem, że ktokolwiek stąd coś mi kiedyś da. Kiedy wziąłem kulę do swojej łapy spojrzałem na nią. Kula jakby lśniła w blasku księżyca, blaski były jak przebłyski w mojej pamięci. To wszystko przez tą i jeszcze inną kulę, zacisnąłem łapę i poczułem jak pierwsze łzy spływają po moim pysku. Nie chciałem być taki słaby, jednak nie miałem na tyle szczęśliwych wspomnień aby nie płakać. Rona oniemiała ze zdziwienia wpatrując się we mnie. Gale udający takiego kozaka teraz płakał, twardziel który nie daje sobie pomóc. Udaje samotnika, udaje że sam sobie poradzi we wszystkim. Teraz płacze. Musiałem wyjść teraz na konkretnego debila, szybko opamiętałem się i odwróciłem łeb w kierunku jeziora.
-Przepraszam - powiedziałem wstając od wadery
Podszedłem do brzegu jeziora, po chwilowym zastanowieniu postanowiłem iść dalej. Niedługo woda sięgała mi już do szyi, ponieważ było o tej godzinie zimno i ciemno, woda była jeszcze zimniejsza. Dysząc ciężko zacząłem płynąć, moje ciało trzęsło się z zimna ale płynąłem dalej uparcie.
-Gale! Wracaj mi tu, chcesz się utopić!?
Zignorowałem Ronę i płynąłem dalej, jednak po chwili rzeczywiście poczułem się słabiej. Zatrzymałem się żeby chwilkę odpocząć, po kilku sekundach przełknąłem ślinę i zacząłem zawracać. Ku swojemu zdumieniu zauważyłem, że brzeg był dalej niż myślałem. Wziąłem głęboki oddech ponieważ traciłem siły i coś jakby spychało mnie w dół. Pokręciłem łbem ze zdeterminowaną miną i zacząłem płynąc dalej, po chwili z wielką ulgą poczułem pod łapami grunt. Potem było już łatwo, wyjść i tyle. Udając że wszystko jest okej wyszedłem na trawę cały trzęsąc się z zimna.
-Zazwyczaj nie mówię tego nikomu, a w szczególności swoim członkom, ale jesteś kompletnym idiotą.
Otrzepałem się z wody po czym spojrzałem na Alphe uśmiechając się.
-To dla mnie komplement, więc nie martw się, nie uraziłaś mnie
-Ta kula...zgubiłeś ją?
Pokazałem suczce swoje kły, między nimi błysnęła srebrna, metalowa kula. Wyplułem ją na łapę i przyjrzałem jej się jeszcze raz, może szkoda że jej nie zgubiłem? Ostatni raz spojrzałem na jezioro, na jego niespokojną taflę wody którą ja wzburzyłem.
-Chcesz dokończyć zwiedzanie jutro? Czy teraz?
-Jutro - powiedziałem szczerze - przepraszam że Ci tak cały czas zabieram wolny czas. W zamian za to czy mogę jutro pomóc w twoich obowiązkach?
Rona zamrugała lekko zmieszana, spojrzała na swoje łapy zastanawiając się. Po chwili jednak odetchnęła i spojrzała w moje oczy. Jej oczy pełne były blasku księżyca, były jak wzburzona tafla jeziora; Potrząsnąłem łbem po czym go przekrzywiłem bo nie usłyszałem co suczka powiedziała. Po chwili poprosiłem ją lekko zawstydzony, żeby powtórzyła. Niechętnie, ale w końcu otworzyła pyszczek i zaczęła mówić.
-Nie wiem czy będzie w czym pomóc, oraz nie wiem czy będę potrzebowała pomocy. Ale jak coś dam Ci znać - powiedziała z powagą w głosie
Oznajmiłem że do niczego jej nie zmuszam, po czym ruszyłem w stronę swojej jaskini. Gdy tam dotarłem byłem tak zmęczony, że zignorowałem nawet moje niewygodne posłanie i od razu zasnąłem. Jednak poranek nie był taki piękny, wszystko mnie bolało. Nie, dzisiaj muszę dać na to ''wyrko'' coś miękkiego, na przykład jakieś futra. Jednak żeby to wszystko wyścielić, musiałbym zabić jakieś duże stworzenie, przykładowo...niedźwiedzia. Super, na pewno pies w pojedynkę nie zabije niedźwiedzia, szczególnie pies który aktualnie kuleje. Trudno, jakoś przeżyję to niewygodne posłanie, nie zamierzam tracić swoich kończyn mając całe życie przed sobą. Wychodząc z jaskini zamyśliłem się tak bardzo, że wpadłem na kogoś. Kto do cholery kręcił się obok mojej jaskinii!? Już miałem się na tego kogoś rzucić kiedy zauważyłem Ronę.
-O...przepraszam - powiedziałem pomagając wstać Alfie.

(Rona?)

Od Timona

Głośno przełknąłem ślinę. Sasza trzymał w swojej mocnej dłoni zimny łańcuch. Ja, niegdyś pies na posyłki teraz walczący na ponad półrocznej wojnie domowej siedziałem przed nim, z głową zadartą dumnie do góry.
Staliśmy w równej formacji, ja bardziej wysunięty na przód zgodnie z "zaleceniami".
byłem zdecydowanie najmłodszy z całego towarzystwa ponad dwudziestu sześciu psów na służbie. Najmłodszy i niestety najmniej zdyscyplinowany.
Nie wytrzymując powoli w ciągłym bezruchu, obróciłem powoli łeb w lewo, lekko wychylając nos z idealnie równego szeregu. Z tępym uśmiechem spojrzałem na starego dobermana, Kruka. Ten zaraz spojrzał na mnie wrogo i obnażył kły, nie zaburzając przy tym swojej pozycji. To mnie zwróciło do dyscypliny. Usiadłem na zimnym asfalcie i zadarłem pysk ku niebu. Przy tej czynności zawieszka na szyi, ba, nieśmiertelniki odbiły się o siebie, wydając radosny, metaliczny dźwięk który w panującej ciszy rozlegał się po budynkach przeraźliwym echem. Skarciłem się za to w duchu i głęboko westchnąłem. Prawde mówiąc, przez pół roku walczenia w Ukrainie, z trzydziestu dziewięciu psów, zostało dwadzieścia sześć. W tym ja i Kruk. Z stu wybranych w naszym oddziale żołnierzy przeżyło ich dziewięćdziesiąt dwa. Nie sądziłem, że ci kibole, przestępcy albo zwykli obywatele Ukrainy są w stanie zabić wojskowych, doskonale wyposażonych i przeszkolonych ludzi. Po raz kolejny, przełknąłem ślinę. Jej lodowate kropelki łaskotały mnie nieprzyjemnie w gardle.
Trzymałem łeb dumnie wysoko, pokazując nim, mieszkańcom Majdanu że się ich nie boję.
Nauczyłem się trzymać głowę wysoko w górze, aby nie zostać zdeptanym. I ta taktyka przez tą wojnę się utrzymywała.
Jednak Majdan mnie przerażał. Te wysokie, szare budynki ściśnięte bardzo klaustrofobicznie przy ulicach,, niebo zasnute szarym chmurami. Te miasto tworzyło taką niesamowitą acz przerażającą atmosferę. Jeszcze oni...mieszkańcy tego przerażającego miasta, wyglądający jeszcze bardziej przerażająco. Za betonowymi filarami wspomaganymi drutową siatką, stali wyposażeni w kije nabite gwoździami, pseudo rewolwery, czerwone flary, granaty dymne, nawet łomy. Wszystko co mogło się przydać do walki, brali pod pachę i hajta na wojnę. Odziani byli w kolorowe chusty, kominiarki tudzież maski przeciwgazowe. Nawet zauważyłem maskę z filmu "V jak Vendetta" który oglądałem z Saszą w jego kwaterze.
Westchnąłem raz jeszcze, znudzony tym całym przedstawieniem. Kątem oka widziałem rodziny czy też starsze osoby wyglądające na nas zza okien. Dziwne było to, ze oni czerpią z tego zabawę.
Nasz oficer, Oleg stanął przed nami w lekkim rozkroku, krzyżując ręce na plecach. Na ramieniu miał zawieszony karabin typu Kałasznikova. Wiem, bo Sasza i reszta żołnierzy również miała takie. Jego podkute buty stukały niepokojąco o asfalt, kiedy przechadzał się po ulicy tam i z powrotem.
Zatrzymał się nagle, nastała cisza.
Tą cisze rozdarł naraz świst wypuszczanej czerwonej flary. Rozjaśniła ona ciemniejące już, nocne niebo miszmaszem wszystkich kolorów i zgasła. Czerwona poświata przebiegła po budynkach.
Czułem jak pod "ubraniem" napinają się niespokojne mięśnie, gotowe w każdej chwili do szaleńczego biegu.
-Ćśss, spokojnie Timon. - łagodny głos Saszy i jego dotyk przywróciły mnie do porządku. Obroża zaciskowa wbijała się boleśnie w szyję. Po raz chyba już dziesiąty, westchnąłem.
Z tłumu kiboli dało się słyszeć szmery. Ktoś, na kiju wywiesił ogromną flagę Ukrainy, poszarpaną już i splamioną krwią w czasie wojny. Pamiętam ją, to ta którą na początku tej bitwy skradziono z sejmu. Teraz wyglądała...pięknie?
Żółto niebieska flaga wojenna, powiewała spokojnie na wietrze, w całkowitej ciszy, którą ośmieliły się przerwać tylko jej trzepoczące skrawki materiału. Oświetlały ją prowizoryczne pochodnie. Atmosfera panująca w tym miejscu była nieziemska. Byłem zbyt zdezorientowany, pożerając wzrokiem piękno a zarazem powagę tego miejsca gdy tuż przed nami wylądował granat dymny, całkowicie uniemożliwiający widoczność i maskujący wszystkie zapachy. Zdałem się na słuch. Sasza i reszta żołnierzy momentalnie odpięli łańcuchy i zwolnili nas. Z ust opiekuna wydarło się proste polecenie "Skacz, lewo."
Przez wszystkie te miesiące treningów, walczenia i płaczu powinienem wiedzieć co to znaczy. Ja stałem tylko sparaliżowany, gdy moi współbracia już śmigali do gardeł kiboli, którzy rozpoczęli atak. Nagle, przypomniałem sobie że jestem Piotrowi Iwanowiczowi winien wdzięczności i przysługę. Sasza, jego syn. Powinienem chronić go. Także zamiast skoczyć i biec na lewo, pognałem w lewo, tam gdzie w dymie zniknął mój pan. Biegłem na ślepo, powalając pędem i ciężarem randomowych ludzi, którzy akurat napatorzyli się pod łapy.
Miałem w oczach przerażenie. Nigdy w żadnej akcji się nie rozstawaliśmy. Fakt, tutaj było grubo i tego wymagały procedury, ja jednak nie posłuchałem. "Zły pies, niedobry!" i lekkie uderzenie otwartą dłonią w czubek głowy, tak reagował Sasza na moje nieposłuszeństwo. Jednak bałem się o niego. Kątem czujnego oka zauważyłem mundur, bez dłuższego myślenia rzuciłem się tam, powalając na ziemię dryblasa. Okazało się, że to nie Sasza. Tylko nasz dowódca, Oleg walczący przy Kruku.
-Gdzie masz Saszę?! - przekrzyczał ogólny harmider Kruk, swego czasu mój opiekun i nauczyciel. Milczałem. Doberman powtórzył pytanie, już z donośniejszym głosem. Wzruszyłem ramionami i wyjąkałem "Nie wiem"
-Jak to nie wiesz?! - warknął Kruk i uderzył mnie w głowę swoją silną łapą.
Przypomniałem sobie że mam problem z kierunkami. Lewo, prawo, prawo, lewo. A Sasza walczy na froncie, po lewej...Cholera.
Niby mam dobrą orientacje w terenie. No, niby.
Mina mi zrzedła i demonstralnie przetarłem sobie łapą pysk.
-Idiota. - mruknął Kruk i powrócił do Olega.
Rzeczywiście, idiota. Czasami zastanawia mnie jakim cudem przyjęli mnie do wojska. Machnąłem łapą i gwałtownie zawróciłem. Na moje szczęście, stał tam z rozłożonymi ramionami mój towarzysz. Podbiegłem do niego i liznąłem w otwartą dłoń, kładąc uszy po sobie i podkulając ogon. Sasza nie był zadowolony z mojej "ucieczki" ale zaraz potem poklepał mnie lekko po łbie i zacmokał z niezadowolenia.
-Chodź, pokażemy im. - uśmiechnął się spod kasku i złapał mnie za obrożę. Byłem nie posłuszny, splamiłem swój honor i dumę. Cóż, nie każdy może poszczycić się silną wolą i hartem ducha.
Posłusznie podreptałem za nim.
W tym dniu, widziałem wiele krwi.
W tym dniu, widziałem więcej trupów niźli zsumować całe cztery miesiące wojny.
Te dzień, zamienił bym na każdy inny.
Wróciłem na rondo, za poleceniem Saszy. Na rondzie stały dwa czołgi i jeden policyjny wóz. Wskoczyłem do otworu na dachu gąsienicowego pojazdu i z metalowego pudełka - na szczęście otwartego wydobyłem dwa granaty zawierające kwas musztardowy. Przypiąłem je do zawieszki po obu stronach mojego "ubrania" i zręcznie wyskoczyłem z czołgu, pędząc ile sił w łapach z powrotem do towarzysza.
Niegdyś nosiłem towar przez wiele mil od bazy do bazy wzdłuż granicy Ukrainy z Rosją, ale od czasu gdy zostałem przestrzelony, zmysł doskonałej orientacji w terenie powoli zanikał. Nadal mnie wykorzystują jako transport zaopatrzenia, ale na trochę mniejszych dystansach i chociaż raz odwiedzonym terenie.
Gdy dotarłem na miejsce, Sasza ledwo co trzymał się na nogach. Cóż, był marny , chudzina z niego i wyglądał tak przez większość czasu spędzonego na tej wojnie. Zważywszy na ogólny zapach krwi, nie mogłem wyczytać że mój pan jest ranny. Dopiero gdy podeszłem wystarczająco blisko, zauważyłem że z jego rękawa siurkiem leci bordowa krew, a czerwona plama na przedramieniu z każdą chwilą się rozrasta. Położyłem uszy po sobie i zaskomliłem cicho. Sasza blado się uśmiechnął, i pogłaskał mnie za uchem. Jego białą twarz oświetlało żółte światło pochodni pomieszane z czerwonym blaskiem flar. Usiadłem na ziemi, a mój towarzysz kucnął. Położyłem łeb na jego kolanie i zamknąłem lekko oczy.
Tak, wyglądało to co najmniej dziwnie.
Wokół nas dział się chaos, krew radośnie spływała po rozgrzanym asfalcie, ludzie deptali trupy a nad naszymi głowami, powietrze przecinały wystrzały i krzyki. Zanurzyłem się w swoim własnym świecie, gdzie przemierzałem dziewicze lasy. Tak, jak kiedyś...
W pewnej chwili, w barku poczułem przeszywające całe ciało, po każdą komórkę przenikliwy ból. Siła wystrzału spowodowała że przekoziołkowałem do tyłu. Tyle.
Obudziłem się wczesnym rankiem, w kwaterze Saszy. Poznałem ją od razu po brudnobrązowej ścianie naprzeciw mnie, która była wymalowana odciskami rąk i łap mieszkańców tej kwatery. Westchnąłem cicho i podniosłem się bez trudu z legowiska. Na pryczy leżał Aleks, przyjaciel Saszy. U jego stóp siedział z wywalonym jęzorem Rusakov, który widząc mnie uśmiechnął się swoim psim uśmiechem i radośnie zaszczekał. Aleks zerwał się z pryczy, spadając całym swoim ciężarem na podłoge i zaplątując się w koc. Przyglądałem się temu w lekkim rozbawieniu.
-Cześć Timon! - rozległ się głos po lewej. Albo to było prawo? Podszedł do mnie Sasza, a ja z radością wyskoczyłem z posłania, ale zaraz po tym zgiąłem się w pół, lądując na boku. Towarzysz zacmokał z niezadowoleniem, jak miał to w zwyczaju robić. Podparł się rękoma pod boki i obserwował mnie z zaciekawieniem. Próbowałem się podnieść, ale za każdym razem w barku przeszywał mnie ból. Spojrzałem na Saszę błagalnym wzrokiem. Ten uśmiechnął się promiennie i pomógł mi wstać. Od dzisiaj będę kaleką? Zauważyłem, ze syn Piotra Iwanowicza ma na ręce opatrunek.
-No, Timon. Jedziemy do Pana "Szanownego" Generała. - Aleks się zaśmiał i wykrzyknął jakiś sowiecki żart, którego nie byłem w stanie zrozumieć. Sasza również zaniósł sie szczerym, szczodrym śmiechem, a ja i Rusakov patrzyliśmy tylko na nich z uniesionymi brwiami. Nie lubiłem tego języka, kojarzył mi się z Rosją, gdzie miałem swoją pierwszą służbę, a tam zginęła duża ilość członków wojska...
Chwilę po tym już byliśmy zapakowani do furgonetki wojskowej. Kruk i Rusakov również tam byli, w towarzystwie swoich opiekunów.
Już w trasie, zapytałem z nutą ciekawości swojego dawnego nauczyciela.
-Po co jedziemy do bazy generalnej? - Kruk wydał z siebie znużony jęk.
-Nagrodzą Was za dzielną walkę na Majdanie. - przewrócił oczami i położył się u stóp Olega. Nagrodzą? Rusakov wyraźnie się rozpogodził i błyskał oczami.
Podróż upłynęła nam na śpiewaniu harcerskich piosenek, śmianiu sie oraz, spaniu.
Musieliśmy jechać aż do Sewastopolu. Swego czasu w Bazach byłem tylko raz, gdy mianowali mnie na żołnierza, czyli dokładnie w swoje pierwsze urodziny. Najlepszy prezent jaki mogłem dostać!
Mijaliśmy pagórki, pokonywaliśmy mosty, przejeżdżaliśmy tunelami...Prawdę mówiąc, podróż była długa i głównie nudna.
Weszliśmy do Budynku Głównego, przypominającego z daleka ogromny, betonowy pałac. Rusakov wytłumaczył mi że niegdyś był to średniowieczny gród. Chłonąłem wszystko wzrokiem, od czerwonych beretów na głowach wojskowych, po chmurach na niebie. Nie były takie jak na Majdanie, powietrze było tutaj lekkie i chłodne. Weszliśmy do głównej nawy. Było to ogromne pomieszczenie, z okrągłym stołem posrodku, który zajmowali urzędownicy i przyszli żołnierze wypełniające formalności. Po lewej (albo prawej) rozlegało się wielkie, przeszklone wejście na salę gimnastyczną gdzie widać było ćwiczących mężczyzn. Duże drzwi prowadziły do kuchni, z której unosił sie przesłodki zapach. Chciałem tam iść, ale Sasza pociągnął mnie za smycz do ciemnego, długiego korytarza. szliśmy nim jakby bez końca, a gdy dotarliśmy do metalowych drzwi oznaczonych jako "Dowódctwo" swędziały mnie łapy, bo chciałem jak najszybciej tam wejść. Gdy otworzyły się drzwi, oślepiło mnie jaskrawe światło mocnych lamp i zemdlił mnie zapach whisky i kubańskich cygar. Pies Aleksa był do tego przyzwyczajony i pierwszy postawił łapę w pokoju. Za mną stał kruk, który popchnął mnie nosem.
-No idź, nie zeżrą cię. - warknął mi do ucha i posłusznie postępiłem kroku.
Przed nami rozlegał się przepiękny krajobraz na otwarty ośrodek szkoleniowy. Mógłbym tam od razu pobiec, gdyby nie przeszklona ściana. To jednak nie były lampy, tylko światło słoneczne wpadające do środka przez okno.
Weszliśmy do Budynku Głównego, przypominającego z daleka ogromny, betonowy pałac. Rusakov wytłumaczył mi że niegdyś był to średniowieczny gród. Chłonąłem wszystko wzrokiem, od czerwonych beretów na głowach wojskowych, po chmurach na niebie. Nie były takie jak na Majdanie, powietrze było tutaj lekkie i chłodne. Weszliśmy do głównej nawy. Było to ogromne pomieszczenie, z okrągłym stołem posrodku, który zajmowali urzędownicy i przyszli żołnierze wypełniające formalności. Po lewej (albo prawej) rozlegało się wielkie, przeszklone wejście na salę gimnastyczną gdzie widać było ćwiczących mężczyzn. Duże drzwi prowadziły do kuchni, z której unosił sie przesłodki zapach. Chciałem tam iść, ale Sasza pociągnął mnie za smycz do ciemnego, długiego korytarza. szliśmy nim jakby bez końca, a gdy dotarliśmy do metalowych drzwi oznaczonych jako "Dowódctwo" swędziały mnie łapy, bo chciałem jak najszybciej tam wejść. Gdy otworzyły się drzwi, oślepiło mnie jaskrawe światło mocnych lamp i zemdlił mnie zapach whisky i kubańskich cygar. Pies Aleksa był do tego przyzwyczajony i pierwszy postawił łapę w pokoju. Za mną stał kruk, który popchnął mnie nosem.
-No idź, nie zeżrą cię. - warknął mi do ucha i posłusznie postępiłem kroku.
Przed nami rozlegał się przepiękny krajobraz na otwarty ośrodek szkoleniowy. Mógłbym tam od razu pobiec, gdyby nie przeszklona ściana. To jednak nie były lampy, tylko światło słoneczne wpadające do środka przez okno.
Po dwunastu godzinach dojechaliśmy do wyznaczonego miejsca. Było dziwnie cicho, a na przejściu granicznym którego zwykle strzegli chłopaki z naszego oddziału, było pusto. Sasza niespokojnie drapał mnie za uchem. Na polecenie towarzysza wyskoczyłem na pakę i rozejrzałem się za ludźmi. Szczeknąłem, a odpowiedziała mi cisza. Po chwili widok na bazę przysłoniła nam warstwa drzew. Gdy już one minęły, z wielkiego serca chciałem aby znów widok mi zasłoniła ściana zieleni. Szczeknąłem niespokojnie z przerażeniem, a reszta towarzystwa wyskoczyła z furgonetki. Oleg szeroko otworzył oczy, Aleks przeklnął coś po Rosyjsku a Sasza stał nieruchomo trzymając przyłożony do ramienia karabin. Nie spodziewaliśmy się tego, że cały obóz będzie zamordowany. Na metalowej ścianie schronu, było widać ślady od kuli i rozsmarowaną krew razem z częściami mózgu, albo ciała. Pod ścianą, w ogromnej kałuży krwi leżały martwe sylwetki naszych towarzyszy. Zaskomliłem cicho i z wolna poczłapałem do bazy. Nieśmiertelniki niespokojnie odbijały się do siebie.
-Timon, wracaj. - warknął Sasza. Zaraz po jego wypowiedzi rozległy się charkot z karabinu snajperskiego, a gdy się odwróciłem widziałem lecący w stronę mojego przyjaciela granat. Nim zdążyłem zaaregować, wybuchł rozrywając Kruka na strzępy, gdyż trafił centralnie w niego Noga Olega odleciała kilka metrów dalej, a samochód stanął w płomieniach. Rozwarłem szeroko oczy, obserwując jak w kraterze po granacie leży zakrwawione ciało Saszy. Saszy Iwanowicza. Bez zastanowienia podbiegłem do niego i jąłem lizać po zimnej już twarzy. Sasza Iwanowicz, mężczyzna którego na przysięge Piotra Iwanowicza powinienem chronić. Przyrzekłem że wynagrodzę mojemu staremu opiekunowi te poświęcone miesiące nad opieką nade mną i rodziną. Przyrzekłem, że odpłacę mu się za to. Słone łzy skapywały na czoło Saszy, rozmazując krew. Nie patrzyłem na strzępy ciała Kruka, nie zwracałem uwagi na poszatkowanego Rusakova, nie przejmowałem się krwawiącego Olega. Zacisnąłem powieki i musnąłem pyskiem rękę towarzysza. Po raz kolejny rozległy się strzały, a po nich zza gęstwiny drzew wyszła masywna postać mierząca do mnie z Glocka.
-Hej, psino. - postąpił kolejny krok w moją stronę, nieuważnie nastepując na skrawek ciała Kruka, który mlaśnął nieprzyjemnie.
-Wiem że cie do boli, ale ja ten ból zakończe. - uśmiechnął się. Wstawaj, Sasza! Pokażemy mu że jesteśmy silni, no wstawaj no! Trącałem go bezradnie pyskiem, zlizując krew z twarzy. Wiem, że dasz radę. WSTAWAJ! Skakałem wokół niego, zachęcając do w pewnym rodzaju zabawy.
-Twój pan nie żyję. - ten okropny głos. Ukraiński, kaleczony z Rosyjskim. Obnażyłem kły i zniżyłem się ku ziemi, strosząc sierść. Nie podchodź, radzę ci. Sasza zaraz, wstanie, pokaże ci że nie jesteś tutaj jedyny co ma broń! Warknąłem, strzygąc uszami. W jednej chwili rozległ się wystrzał. Na czole Saszy pojawiła się czarna dziura z czerwoną otoczką. SASZA! Mój Sasza, mój Sasza Iwanowicz! Co ty żeś mu zrobił, piczo! CO?!
Nim mężczyzna zdążył przeładować swój pistolet, już leżał na ziemi a mój pysk wypełniał ciepły, cierpki smak krwi z jego szyi. Zatopiłem swoje kły w jego mięsistej szyi, uwalniajac wodospady czerwonej posoki wokół nas. Moje łapy, skrawione. Moje ciało, skrawione Mój pysk, umorusany krwią. Sasza, zabity. Miałem go chronić, czyż nie? Miałem ryzykować życie, w jego obronie, czyż nie? MIAŁEM ODDAC PRZYSŁUGĘ PIOTROWI, CZYŻ NIE?!
Żałośnie zawyłem w niebo, szamocząc łapami. Znów polizałem towarzysza, a nuż kula go tylko drasnęła? Krew zalała już mu oczy, spływając ciórkami po bokach twarzy.
Hej, Sasza. Wstawaj, nie śpij.
Sasza, mówię ci! Wstawaj do cholery, dzień już nastał.
Czemu śpisz? Ja nie chcę żebyś spał! Wstawaj, noo!
Nim się obejrzałem, zapadł mrok, a ja pochłonięty rozmyślaniami zasnąłem przy boku mojego pana.
Nic mi się nie śniło.
Wybudził mnie głos ptaków. Sierśc mi zesztywniała od zaschniętej krwi, a powietrze wypełniał nieprzyjemny zapach zgnilizny. Kruk wyrywał szmaty mięsa z dziury w brzuchu Aleksa.
Byłem głodny.
Sasza, hej. Chodź, jestem głodny. Nakarm mnie, proszę. Położyłem swój łeb na jego ramieniu.
Proszę...
Zacisnąłem powieki.
Chciałem zasnąć, znów.
Chciałem znów wrócić do Kijowa, do bazy.
Chciałem przytulić się do ciepłego ciała Saszy, nie odganiać od niego padlinożerców.
Chciałem żeby mnie nakarmił, a nie spał.
Czemu jeszcze się nie obudziłeś? Jestem głodny. Wstań, proszę.
Czemu nie wstajesz? Sasza, no prosze. Generał nie będzie zadowolony że tak długo śpisz.
Przecież nic ci nie jest, prawda? Jesteś chory? Sasza, nie rób mi tego. Chce mi się jeść.
I tak upłynął kolejny dzień.
Nie jadłem trzy dni, głód wykręcał mi żołądek.
Nad ciałem towarzysza zbierały się muchy.
Oj, Sasza. Chyba się nie myłeś ostatnio. Nadal śpisz....Czemu śpisz? Już długo śpisz. Nie śpij już.
Martwię się, jesteś pewnie głodny...
Wiesz...
Stanąłem nad nim i nosem dotknąłem jego czoła. Po policzku spłynęła mi łza.
Wiesz że ja cię bedę zawsze kochać, nawet jak o mnie zapomnisz. I nawet jeśli będziesz spał tak długo. Kiedyś się obudzisz, ale mnie tu nie będzie... zrobiłem krok w tył i zawróciłem do kierunku naszej jazdy.
Zawiodłeś mnie, Saszo Iwanowiczu.
A ja zawiodłem twojego ojca, Piotra Iwanowicza.
W tej chwili kruk wylądował na jego ciele, a ja odbiegłem od mojego przyjaciela. Na zawsze.
Wiem że nie odszedł. On po prostu śpi.
Na wieczność.
Biegłem. Niby nic dziwnego, czyż nie?
Biegłem. Już tysiące mil.
Biegłem. Za granicę Ukrainy. Zupełnie w inną stroną niż powinienen.
Biegłem. A moje ciało rozrywały wspomnienia.
Biegłem. Już wiele tygodni.
Biegłem. Głodny
Biegłem. Spragniony.
Biegłem. Z świdomością na sercu, że zapomniałem czegoś wykonać, że tego nie wykonałem.
Z każdą milą, każdym biciem serca oraz każdym moim krokiem oddalałem się od miejsca snu mojego towarzysza, przyjaciela, brata...
Tłumiłem w sobie nadzieję, że Sasza kiedyś wstanie. Tłumiłem w sobie nadzieję, że w ogóle dotrwam do kolejnego kosza na śmieci.
Z każdym kęsem odpadków, słowa "Zły pies, niedobry pies!" zanikały gdzieś we mgle, tracąc się w wspomnieniach krwi i upolowanych wiewiórek.
Stawałem się dziki.
Obroża wrosła mi w szyję, moje ciało trawiła gorączka infekcji.
Wymiotowałem krwią, potykałem się na każdym kroku. Byłem zmęczony, kości wystawały, osoba trzecia mogła by pomyśleć że żebra zaraz przebiją skórę.
Coś jednak nie pozwoliło mi się położyć. Coś nie pozwoliło mi zasnąć, tak jak Sasza. Otaczał mnie zapach. Ich zapach.
Było w nim wszystko, brakowało jednak człowieka.
Być może odnalazłem psy...
Poddałem się, ległem na ziemię wycieńczony, przy okazji wymiotując krwią. Zmęczone oczy świdrowały od punkt do punktu, zmatowiałe, zesztywniałe od krwi futro sterczało na różne strony.
Zasnąłem. Nie powieniem tego robić, ale zasnąłem.
Na krótko jednak.
Melodyjny, przypominający dźwięk fletu odgłos wyrwał rozpalone gorączą ciało ze snu. Otowrzyłem oczy. Zamknąłem je, to naraz znów otworzyłem. Zamrugałem, oślepiony blaskiem. Na ziemie wokół mnie padały wydłużone cienie. Powoli, bardzo powoli budziło we mnie się przekonanjie. Już czas, pora wrócić do Saszy.
Byłem jednak zmęczony, och jakże zmęczony! Próbowałem tak usilnie, czuwałem tak długo. Chciałem tylko zasnąć i wrócić do miejsca, gdzie było ciepło i bezpiecznie, do kwatery. I przede wszystkim do Saszy. Zamknąłem oczy i położyłem łeb na łapach.
Głos niczym flet znów wyrwał mnie ze snu. Nagle, zamajaczyła mi się sylwetka psa. Albo suki. Byłem zbyt zmęczony by to rozpoznać.
Nagle, jakby nie wiedzieć czemu jakby skrzydła mnie uniosły, stawiając na nogi. Przede mną stały cztery psy. Albo jeden? Może jednak dwa...Jeden. Ale piękna. Samica.
A może jednak to tylko majaczenia przed wiecznym snem?

<Rono?>

Od Rony C.D Gale'a

Po odprowadzeniu Gale do jego nowej jaskini wzięłam się za swoje obowiązki. Sprawy związane ze sforą, przygotowania różnego rodzaju, a na końcu uprzątnęłam nieco w swojej jaskini. Nie wypada przecież, żeby Alpha miała nieporządek. Przecież mam spotkania. Tak więc sprzątnęłam tu i ówdzie, aby nie musieć powtarzać tego po powrocie. Czasu do wieczora nieco mi zostało, więc dlaczego miałabym go nie wykorzystać?
Słońce chyliło się ku zachodowi, a ja obudziłam się z popołudniowej drzemki. Lubiłam tak czasem sobie odpocząć, a to był pretekst idealny. Kolejnym zadaniem było wprowadzenie nowicjusza w cały ten system naszej społeczności, a do tego dochodziło oprowadzanie. Wstałam powoli z mojego mchowego posłania, i wyjrzałam na zewnątrz. Zapadł już prawie całkowity zmrok, był to więc dobry moment na spacer. Nie za ciepło, a burze tej wiosny wyjątkowo rzadko zdarzały się nocą. Zaczęłam iść w charakterystycznym, nieco skocznym dla mnie stylu, podśpiewując pod nosem. Często to robiłam, zważywszy na to, że jestem niepoprawną optymistką. Wolę o wiele bardziej zachowywać pogodę ducha, niż smęcić gdzieś w odosobnieniu. Po pewnym czasie dotarłam do jego jaskini, a ten popatrzył się na mnie ze zdziwieniem w oczach, przechylając swój nieco zaciekawiony łeb w lewo.
Po krótkiej wymianie zdań ruszyliśmy przed siebie. Nie do końca wiedziałam, gdzie chcę go zaprowadzić, a przecież to była istotna kwestia. Nie mogłam bowiem iść na oślep. Postanowiłam więc, że obierzemy kierunek tutejszego "serca Geliebte Verloren", czyli jeziora, znajdującego się w samym środku krainy. Przy okazji opłuczemy jego ranę i nałożymy nowy opatrunek.
- Już prawie jesteśmy. - rzuciłam z radością w głosie, nie oglądając się na psa, który nieco wolniej, zapewne z powodu rany wlókł się za mną. - Idziemy nad jezioro. Połączymy przyjemne z pożytecznym. Woda nieco natłuszczy Twoje futro, obmyjemy ranę i założymy nowy opatrunek. To takie pożyteczne. Przyjemnością natomiast będzie ujrzenie odbijającego się księżyca w tafli wody. Uwierz mi, że tego jeszcze nie widziałeś. To taki mój mały sekret, który Ty za chwilę poznasz. - uśmiechnęłam się szeroko, wyłaniając z krzewów i drzew.
Naszym oczom ukazał się pokaźnych rozmiarów zbiornik wodny, a za nim coś na wzór równiny. Podeszłam powoli do jeziora, upewniając się tym samym, że przy wodzie nie spotkamy nieproszonego gościa w postaci jakiegoś dzikiego zwierza. Wiatr zawiał nieco mocniej, a ja, jednym zgrabnym machnięciem łapy jakby "przywołałam" swojego nowego towarzysza.
- Dawaj tą łapę. - powiedziałam i zdjęłam nieco ubrudzony od gliny i krwi opatrunek. - Wypłucz sobie ranę. - powiedziałam cicho, puszczając łapę Gale'a.
Pies posłusznie włożył łapę do wody, która jednak nie należała do najcieplejszych, wykrztuszając z siebie tylko ciche "Ssss...". Ja w tym momencie wyciągnęłam kolejne opatrunki, nasączone ziołowym wywarem i małe zawiniątko, sprytnie ukryte w liściu.
- Już? - zapytałam po chwili, a pies pokazał mi łapę. - Rana zaczyna się goić. Co prawda nie jestem medykiem, ale wygląda już nawet całkiem dobrze. Tutaj masz nowy opatrunek. - powiedziałam i zawinęłam na łapie psa jeszcze wilgotną szmatkę. - A tutaj coś dla Ciebie. - powiedział rozwijając liść. - Kula, która tkwiła Ci w łapie. Wiesz... Wyciągnęliśmy ją w końcu z Twojej łapy tutaj w krainie, więc pomyślałam, że może być swojego rodzaju pamiątką, która ukazuje nowy początek Twojego życia tutaj w Geliebte Verloren. To taki prezent ode mnie. Zrobisz z nim jednak co zechcesz.

<Gale?>

Nowa członkini - Assa!

Bardzo się cieszę, że powitać mogę kolejną członkinie sfory. A oto Assa. Bardzo się cieszę, że postanowiłaś dołączyć do mojego kolejnego bloga i że pomimo początkowych problemow z wysłaniem wiadomości z formularzem, ta w końcu do mnie doszła i teraz bez problemu mogę go wstawić do zakładki. Postarałaś się moja droga. Trzeba było wysyłać cały formularz na dwie wiadomości! Baw się dobrze moja droga.
Assa
Szpieg
autor: bezimienna

Nowi członkowie - Raymond & Kathleen!

Mam zaszczyt powitać nowych członków sfory - tym razem to Raymond i Kathleen! Do Ray'a - cieszę się, że po tej katordze i wielu godzinach spędzonych przy jedzeniu chipsów, aby pobudzić wiedzę nareszcie udało Ci się moja droga napisać ten formularz. Jestem z Ciebie dumna! Do Kath - cieszę się, że mogę Cię tutaj gościć. Mam nadzieję, że spodoba Ci się nasze towarzystwo. Bawcie się dobrze! Oboje! Pamiętajcie, że śmiech to zdrowie, więc żeby mi go tutaj nie zabrakło!
Raymond
Łowca
autor: Ohayo

Kathleen
Medyczka
autor: animelove

Od Vervady

Był chłodny wieczór.Zachodzące już słońce zabarwiło chmury różnymi odcieniami różu i fioletu.Przystanęłam na chwilę napawając się tym widokiem.Niecodziennie można ujrzeć tak cudowne zjawisko.Trzeba być we właściwym miejscu ,we właściwym czasie...
Niedługo potem nastała noc.W powietrzu wyczułam wilgoć -zbliżający się deszcz.Szybko odnalazłam małą jaskinię ,która z wyglądu przypominała raczej kamienną budę.Zdążyłam się w niej schronić w ostatniej chwili ,gdyż na ziemię spadły pierwsze krople deszczu.
Nagle ogarnął mnie wielki smutek.Byłam sama w ciasnej wnęce ,padał deszcz , chłód zaczął przenikać przez moje gęste futro.
- Co dalej ? -zapytałam samą siebie w myślach.
Spróbowałam uciec od przeszłości by o niej zapomnieć ,lecz to nie jest łatwe zadanie.Zaczęłam tułać się po pustkowiach i lasach.Nie narzekałam na głód bo zawsze potrafiłam upolować sobie sytą zdobycz.
Z wielkim smutkiem i przytłaczającą samotnośćią pogrążyłam się w niespokojnym śnie.
Słońce obudziło mnie wczesnym rankiem.Przeciągnęłam się leniwie po czym ziewnęłąm ukazując rzędy ostrych kłów.Wstałam powoli po czym skierowałam się w stronę małego lasku.
W pewnym momencie usłyszałam cichy szelest.Kilka metrów dalej zza 
drzewa wyłonił się tłusty królik.
- Czas na śniadanie -pomyślałam oblizując się.
Podkradłam się do ofiary po czym skoczyłam na nią.Niestety nie tylko ja obrałam sobie tego królika za śniadanie.Jakiś pies również skoczył i razem wpadliśmy na siebie.Oczywiście w tym samym czasie królik uciekł i pozostał za nim tylko trop.
Szybko podniosłam się z ziemi.Pies zrobił to samo.Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.Stał przede mną husky i spoglądał na mnie z wrogą miną.
- Przeszkodziłaś mi w polowaniu - warknął nieco rozdrażniony brakiem śniadania.W jego głosie można było usłyszeć ruski akcent.
- Mogę to samo powiedzieć tobie - odparłam mierząc go lodowatym spojrzeniem.
- To nie twój teren ,radzę ci plątać się gdzieś indziej - odpowiedział.
- Twoja rada brzmi jak groźba. -warknęłam.
Chwilę później okrążaliśmy się warcząc.Nie chciałam walczyć ,ale ten pies nie pozostawiał mi wyboru.Nie pozwolę ustawiać się po kątach.
Nie minęło dużo czasu kiedy zaczęliśmy się szamotać.Mocno oberwałam w kilku miejscach.Z trudem przygwoździłam husky 'ego do ziemi.
W tem zza krzaków wyłoniła się suczka.Wprost z niej emanowała jakaś dobroduszna siła.Na widok naszej potyczki podbiegła w naszą stronę najszybciej jak mogła po czym rozdzieliła nas i stanęła pomiędzy nami.
- Timonie ,czy mogę wiedzieć co się stało ? -spytała psa.
- A więc się znają...-pomyślałam.
- Przez nią uciekł mi królik -mruknął.
Wzrok suczki powędrował w moją stronę.
- Miałam do tego królika takie same prawo jak on - odparłam.
- A więc wasza waśń dotyczy królika ? -spytała.
Lekko skinęłam głową.
- No cóż moim zdaniem ta kłótnia jest niepotrzebna.Tam dalej -tu łapą wskazała odległą o trzysta metrów polanę -jest ich mnóstwo.
Wystarczy ich dla całej naszej sfory.
Przez chwilę przyglądałyśmy się sobie w milczeniu.Timon odszedł we wskazanym przez suczkę kierunku.
- Nazywam się Rona - rzekła - I przewodzę tutejszej sforze.Jak ci na imię ?
- Vervada.
- Vervado ,jeśli chcesz możesz do nas dołączyć.Chętnie przyjmujemy do siebie każdego psa.
Zastanawiałam się przez chwilę po czym powiedziałam :
- Chętnie dołączę.
Rona przyjęła mnie i objaśniła ,że muszę wybrać sobie stanowisko.
Zdecydowałam się na bycie cichociemną.Później zaprowadziła mnie do członków sfory.

Ktoś chce dokończyć ?

Od Wild Dead'a C.D Christophe'a

- Zależy w jakim sensie. - odparłem spokojnie
Wybrałem się na mokradła, więc oczekiwałem ciszy i przede wszystkim samotności, ale chyba nawet tu nie można na to liczyć. 
- Mogę Ci powiedzieć, gdzie masz iść. Zaprowadzić Cię. Jest wiele opcji. - ponownie podjąłem temat
Wyczytałem w oczach psa, że raczej sam sobie nie poradzi. Wstałem więc i przeciągnąłem się leniwie. Ruszyłem na wschód, w kierunku lasu. Christophe nie odzywał się, ja zresztą też nie. Słychać było tylko nasze całkiem głośne kroki. Mały psiak zapadał się czasem w błoto i moczył łapy w brudnej wodzie. Nie ukrywam, ja też nie potrafiłem tego uniknąć. Przed nami rosło już znacząco więcej drzew, a grunt wreszcie był stabilny. To oznaczało, że las już blisko. Wytarłem błoto z łap w trawę i ruszyłem dalej. 
- Jak się nazywasz? - zapytał przybysz
- Wystarczy, że Cię prowadzę. Nie musisz wiedzieć jak mam na imię. - powiedziałem oschle
Nie byłem dziś w nastroju. Z resztą, ponury klimat mokradeł udzielił mi się. Jeżeli on chce dziś sobie porozmawiać, niech znajdzie kogoś innego. 
- Oto las. 
Pies popatrzył się przed siebie.
- Dziękuje. Możesz już iść. 
Zaśmiałem się ironicznie. 
- Jakoś mi nie spieszno. 
Zamierzałem już wracać. I tak byłem brudny od leżenia na wilgotnej ziemi. Musiałem się gdzieś umyć. Miałem dość towarzystwa małego. Ruszyłem biegiem naprzód. Christophe nie mógł mnie dogonić. Zresztą nic dziwnego. Był tylko trochę wyższy niż jamnik, więc na tych krótkich nóżkach nie mógł biegać szybko. Jak on sobie w ogóle radził? Jadł zdechłe myszy, czy co? Nie dogoniłby nawet borsuka. 


<Christophe? Sorry, że Wild taki ponury, ale czasami taki jest>

Od Wild Dead'a C.D Rony

- Z chęcią. - odparłem
- Zaniesiemy to na Piaszczystą Pustynię. Tam to coś nie będzie stanowiło dla nas niebezpieczeństwa. 
Wędrowaliśmy długo. Po trzech godzinach nasze łapy ogrzał gorący piasek. Słońce prażyło, upał był wręcz nie do zniesienia. Wokoło nie rosła prawie żadna roślina - tylko kilka kaktusów i uschniętych akacji. Obok mnie przemknął młody grzechotnik. Był groźny, ale najwyraźniej się nas bał. Czmychnął gdzieś, zostawiając podłużny ślad na piasku. Nie zauważyłem nawet, jak doszliśmy do skały, wielkości sporego niedźwiedzia. Rona położyła jajo w cieniu skały. 
- I już. - powiedziała z przekonaniem
Odwróciła się, chcąc wracać nad Górskie Jezioro, jednak nie pozwoliłem jej na to. 
- Rona... Czy to powinno tak być!? 
Przyciągnąłem ją i mimowolnie skierowałem jej łeb w kierunku jaja. Ukazały się na nim lśniące znaki, podobne do tych, które znaleźliśmy w lesie. A na dole także wyskrobany dopisek " Czas się dopełnił". Oślepiło nas światło, wydobywające się z jaja. 
- Uważaj! - krzyknąłem i rzuciłem ją na ziemię
Usłyszeliśmy głośne pęknięcie, światło zgasło a skorupka leżała na ziemi, lekko zakopana w piasku. Obok nas leżała mała klepsydra.
- To wszystko? Przez jedną klepsydrę musieliśmy zawędrować aż tutaj!? - krzyczałem zdenerwowany - Teraz w końcu można to rozwalić!
Przybliżyłem się do przedmiotu, i miałem go chwycić, gdy nagle wybiegło zeń dziwne stworzenie. Gwałtownie odsunąłem się. Okazało się, że był to mały smok. Syczał na nas i szczerzył ostre zębiska. Miał długie, proste, skierowane do tyłu rogi i niewielkie skrzydełka, wokół których kłębiła się jakby czarna mgiełka. 
- Co to jest!? - spytała wyraźnie przestraszona Rona
-Hmm... - zacząłem - Prawdopodobnie smok. 
Przygniotłem żyjątko łapą, żeby nie uciekło. Potem delikatnie schwyciłem je i przysunąłem do siebie, żeby móc się temu dokładniej przyjrzeć. 
- Gdyby udało nam się go wyszkolić, byłby nam posłuszny... Bylibyśmy najlepsi! Nic nie mogło by się równać z naszą potęgą! 
- Wild. Opanuj się. Niby jak chcesz to zrobić? - zapytała
- Nie wiem. Ale może być dużo zabawy! 
Wsadziłem smoczka do klepsydry, gdyż była ona swojego rodzaju "klatką". Przywiązałem ją sobie do obroży i ruszyłem w drogę powrotną. Suczka westchnęła i niechętnie ruszyła za mną. Dlaczego była przeciwko? Może to i było ryzyko, ale bez niego nie ma zabawy! Ten smok mógł mieć cudowne moce! 

<Rona?>

Od Gale'a C.D Shiry

Dzisiejszego dnia nudziłem się niemiłosiernie, pomimo tego że była dość ładna pogoda siedziałem cały czas w jaskini. Od mojego dołączenia do sfory minęło może kilka dni. Jednak w tak krótkim czasie, dołączyły tutaj dwie suczki i trzy psy. Z jednej strony to dobrze, Rona jest zadowolona że sfora się rozrasta. Zasługuje na to żeby ta sfora była jak najlepsza. Jednak mi było to wszystko obojętne, przecież i tak z nikim nie gadałem. A jak już coś to zostawałem na tym że tylko zdradzałem swoje imię, na tym koniec znajomości. Byłem przekonany że tutaj się otworzę, ale tak nie jest, ciągle mam ochotę kogoś zagryźć lub po prostu zignorować. No ale cóż, w końcu nuda dorwała i mnie. Ponieważ słońce dopiero wstawało, prawie nikt jeszcze nie wychodził z jaskiń. Była to co najwyżej Alfa, robiąca obchód. Ale jej tak często nie widywałem na moich spacerach, im mniej psów, tym lepiej. Zanim słońce całkowicie wstało, wyszedłem z jaskini kierując się w stronę lasu. Bacznie słuchając ptasich trelów i przekomarzać, spacerowałem przez las. Łagodny wiatr unosił delikatnie leśną ściółkę, która po chwili znowu upadała na ziemię. Przymknąłem oczy ponieważ słońce zaczęło dawać po oczach. To całe otoczenie znowu wyprowadziło mnie z równowagi i nie usłyszałem się zbliżającego psa. Jednak wystarczyło że go ''poczułem''. Mała suczka, prawie 3 razy mniejsza ode mnie wpadła na mnie. Spojrzałem na nią lekko zdenerwowany po czy odsunąłem się. Upomniałem ją tylko żeby uważała po czym oboje rozeszliśmy się w swoje strony, potem przez chwilę czułem jej wzrok na sobie. Nie wiedziałem o co jej chodzi, ale postanowiłem to całkowicie zignorować. Spacerowałem jeszcze z kilkanaście minut po lesie kiedy zachciało mi się pić, najbliższy wodopój był pół kilometra stąd, w ciągu 3 minut powinienem tam dobiec. Biegnąc i przeskakując przez różne leśne ''przeszkody'' prędko znalazłem się koło wody. Jednak ta suczka tam również była. Była taka malutka w porównaniu do innych psów ze sfory, że była jak szczeniaczek. Z rudobrązową sierścią i ciemnymi oczami wyglądała jeszcze bardziej jak szczeniaczek. Suczka zignorowała mnie i wskoczyła do wody, ponieważ nie miałem nic innego do roboty usadowiłem się wygodnie na kamieniach i przyglądałem się jej pływaniu. Przez pół godziny bawiła się w wodzie po czym zmęczona wyszła na brzeg. Otrzepała się z wody po czym patrząc się na swoje odbicie, zaczęła przygładzać futro. Kiedy miała już odejść, postanowiłem się odezwać.
-Jak Ci na imię? - zadałem moje standardowe pytanie
-Shira, a tobie?
-Gale - odparłem obojętnie, po chwili ciszy postanowiłem zadać kolejne pytanie - nie widziałem cię tu wcześniej, jak długo tutaj już jesteś?
-To mój pierwszy dzień - odpowiedziała natychmiast
Shira uśmiechnęła się lekko a ja niechętnie odwzajemniłem jej uśmiech. Jednak znając mnie był to pewnie paskudny grymas, a nie uśmiech. Suczka odchrząknęła i spojrzała na mnie od łap aż po czubek uszu.
-Gale, czym się tutaj zajmujesz?
A więc to tak, próbowała ocenić z kim ma do czynienia. Uśmiechnąłem się patrząc na małą sukę. Ta jedynie z zaciekawieniem przekrzywiła łebek sprawiając że jedno z jej oklapniętych uszu opadło na jej szyję.
-Zgadnij - powiedziałem kładąc się na trawie, teraz moje oczy były na poziomie oczu Shiry.
-No nie wiem...Cichociemnym?
-Blisko - podsunąłem waderze wpatrując się w swoje łapy
-Wojownik? - zapytała merdając lekko ogonkiem
-Bingo - powiedziałem przewracając się na plecy - bystry z Ciebie ''maluch''
Suczka na słowo maluch wzdrygnęła się, uniosłem brew ale ona tylko prychnęła. Chyba nie przepadała za tym jak się tak do niej mówi, cóż będę na przyszłość o tym wiedział.

(Shira? Cierpię na poważny brak weny -_- xD)

Od Christophe'a

Przemierzałem spokojnie nowe tereny. Powoli zapadał zmrok, a ja nie znałem okolicy. Postanowiłem ją zwiedzić dokładniej. zacząłem od tych najwyższych terenów w sforze - Góry. Były potężne. Rozciągały się na około tej cudownej krainy. Postanowiłem wejść na jedną z nich. Poszczęściło mi się. Trafiłem na niewielki zbiorniczek. Woda w nim była mętna, ale kusząca. Postanowiłem zanurzyć łapę. Cieplutko. Usiadłem tak, że było widać tylko moją głowę. Pełen relaks. Siedziałem tam do zmroku. Po zmroku wyszedłem i zasnąłem na trawie. Rano obudziło mnie ćwierkanie ptaków. Leniwie wstałem. Przetarłem oczy i podszedłem do zbiorniczka. Miałem zamiar się przejrzeć. Prawie nic nie widziałem, ale jakoś dałem radę. Postanowiłem wspinać się wyżej. Im bardziej byłem ku szczytu, tym zimniej się robiło. Byłem już tak wysoko, że wiatr oślepiał mnie dmuchając mi w oczy. W pewnym momencie moja łapa dotknęła czegoś sypkiego, jak i zimnego. Podejrzewałem śnieg. Wdrapałem się jeszcze wyżej. Nagle wszedłem do jakiejś groty. Wiatr nie dmuchał mi już w oczy, więc wszystko widziałem, jednak mgła zasłaniała mi część obrazu. Odczułem mocny chłód. Obejrzałem się do tyłu. Jaskinia w której byłem była cała pokryta lodem. Dyszałem głośno i ciężko. Po ścianach z lodu odbijało się echo. Szedłem powoli. Każdy mój krok miał być cichy, lecz echo... Idąc coraz dalej było coraz ciemniej i zimniej. W pewnym momencie z przodu ujrzałem oślepiające światło. Nie chciałem biec, gdyż obawiałem się o swoje zdrowie. Światło robiło się coraz większe, lecz bladsze. W końcu. Wyszedłem z lodowatego, długiego korytarza. Teraz czekała mnie tylko droga w dół. Tym razem zejście było spadziste niebezpieczne. Ledwo co, a bym się zabił. Moja łapa w końcu po stanęła na trawie. Ta ulga i to ciepło... Ominę ten nudny moment, gdy schodzę i schodzę i schodzę... Ok. Gdy już zszedłem, znalazłem się na można nazwać, że łące. Oprócz znajdującej się tam trawy rosły też różnokolorowe kwiaty. Miejsce mieniło się na żółto, czerwono, biało, niebiesko, zielono. Istny raj dla oczu. Przemierzałem te piękne miejsce. Długie źdźbła trawy łaskotały mów brzuch. Nagle żar słońca, zmienił się w uczucie lekkiego ciepła. Spojrzałem do góry i na mój pysk spadła pierwsza kropla deszczu. Następnie kolejna i kolejna. Była to tylko lekka mżawka. Nie żadna jakaś większa ulewa. Z łąką łączył się las. Wstąpiłem do niego i szukałem czegoś, co mógłbym zjeść. Na samym początku ujrzałem krzak z jagodami. Zjadłem kilka i ruszyłem dalej w drogę. Las był ogromny, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał. Kojący cień był idealny dla mnie. Nastał taki dziwny moment. Byłem chyba na granicy jakiegoś ciemnego lasu, a zwykłego. Szedłem. Słyszałem jedynie szelest liści i pękające gałęzie. Nie powiem, że nie, ale to miejsce mnie przeraziło. Kompletnie żadnych zwierząt. Czułem dreszcze, więc wziąłem nogi za pas i zacząłem biec ile sił w nogach. Wybiegłem gdzieś na mokradłach. Wszędzie była mętna i brudna woda. Drzewa zapadały się pod wpływam błota zamiast ziemi. Niektóre już rosły w wodzie. Strasznie tam śmierdziało. Już myślałem, że się zgubiłem, lecz ku moim oczom ujrzałem jakiegoś psa. Nie wiem jakiego. Nie mogłem rozpoznać.
-Ej!-Krzyknąłem 
Pies się odwrócił. Spojrzał na mnie i znów odwrócił wzrok. Postanowiłem do niego podejść,
-Jestem Christophe. Zgubiłem się. Możesz mi jakoś pomóc?-Zapytałem jeszcze z przerażeniem w głosie i oczach 

<Ktoś? Wybacz "Ktoś". Brak weny xD>

Nowy członek - Christophe!

A oto kolejny pies w sforze - mianowicie Christophe! Cieszę się droga Shiro, że postanowiłaś zrobić tutaj swojego drugiego psa. Cóż mogę powiedzieć? Obrazek jest po prostu śliczny, a sam pies niewyobrażalnie przystojny. Mam nadzieję, że jeszcze nie znudziło Ci się nasze towarzystwo, a wręcz przeciwnie - zostaniesz tutaj jeszcze na bardzo długo!
Christophe
Wojownik
autor: Werka1

Nowa członkini - Vervada!

Mam zaszczyt powitać kolejną członkinię sfory! Tym razem to Vervada. Kolejna suczka w sforze, ale pierwsza pies jako Owczarek niemiecki. Bardzo się cieszę, ze zdecydowałaś dołączyć właśnie tym psem, bo uwielbiam tą rasę! Czegóż mogę Ci życzyć? Na pewno mile spędzonych chwil na blogu w naszym towarzystwie, jak i kupy śmiechu i wyśmienitej zabawy!
Vervada
Cichociemna
autor: Winter *

Od Shiry

Pierwszy dzień w sforze. Nowe znajomości... Lubię takie, rzeczy, lecz zawsze miałam z tym problem. Cóż... Spacer. Niby gdzie indziej jak w lesie. Kocham szum drzew i woń kwiatów. Ścieżka była kręta, a ja chodziłam po niej jak mysz za serem. Może nie jest to najlepsze porównanie, ale co tam. Wracając do spaceru. Było wcześnie. Słońce było tak nisko, że jego promienie padały na moje oczy. Szłam tak do przodu z przymrużonymi oczami. Ledwo widziałam, co jest przede mną. Nagle uderzyłam w "coś". To "Coś" miało sierść, było dosyć miękkie. Nadal nic nie widziałam. Usłyszałam tylko głos :
-Parz jak łazisz!
Szybko odeszłam lekko do tyłu. Starałam się zobaczyć kto to. Jedyne co potrafiłam teraz powiedzieć to :
-Ja... ja... przepraszam.-Spuściłam łeb i wzrok wbiłam w ziemię.
Ominęłam tego psa i dalej udałam się w swoją stronę. Co chwilę odwracałam się do tyłu, starając się zobaczyć jego pysk. Udało się. Już mogłam rozpoznać psa, gdy go jeszcze kiedyś spotkam. Dobra. Szłam sobie dalej i dalej i doszłam do jeziora. Podeszłam do brzegu wodopoju, uchyliłam się i wzięłam kilka małych łyków wody. W tafli zobaczyłam odbicie psa. Tego psa, na którego wpadłam. On też mnie raczej rozpoznał.
-No cześć.-Powiedział z sarkazmem na ustach
-Yyyy.... Hej?-Powiedziałam z obawą
Podszedł do brzegu, oddalił się kawałek ode mnie i napił się wody. Ja postanowiłam zażyć kąpieli. Weszłam do wody. Na razie moje łapy tylko były mokre. Następnie brzuch, a później już weszłam do szyi. Dałam nura. Po wynurzeniu się spojrzałam na miejsce, gdzie stał pies. On dalej tam był. Nic sobie z tego nie robiłam. Dalej pływałam i nurkowałam. Taka moja zabawa trwała około pół godziny. Spojrzałam w niebo. Słońce było już dosyć wysoko.
-Pora iść.-Powiedziałam do siebie.
Wychodząc z wody zaczepił mnie ten pies, który tam ciągle siedział.

<Gale? Brak weny. Wybacz ;-;>

Od Gale'a C.D Rony

Kiedy z ust Rony usłyszałem słowo ''Banicja'' wzdrygnąłem się. W obecnej sytuacji czułem się bardzo dziwnie, nie przywykłem do tego żeby ktoś prawił mi kazania. Jednak suczka potrafiła tak mówić, że moje poczucie winy wzrosło kilkakrotnie. Wiadomo że nie myślałem o tym co robię, nie ukrywajmy, jestem w połowie zdziczałym psem. Tak samo nie zamierzam być pasożytem dla sfory. Wojownik, tak to stanowisko do mnie jak najbardziej pasowało, szczególnie gdy moja łapa już wyzdrowieje. Spojrzałem na Ronę i zastanowiłem się chwilę, Alfa również spojrzała na mnie i spokojnie wyczekiwała na moją odpowiedź. Widać było że jest dobrą osobą i zawsze da ci się wytłumaczyć, jest także cierpliwa i łagodna. Westchnąłem i pokręciłem łbem.
-Naprawdę jest mi przykro za wczorajszy dzień - powiedziałem w końcu - jednak jak już chyba zauważyłaś nie miałem wcześniej kontaktu ze swoim gatunkiem, jak coś były to tylko walki dla psów. Gdzie raczej musiałem albo zabić swojego przeciwnika, lub go poważnie zranić...
-Dobrze, wystarczy - suczka przerwała mi z lekko karcącym wzrokiem - jesteś pewien swojego stanowiska? Żeby potem nie było że chcesz je zmienić.
-Zdecydowanie chcę być wojownikiem - uśmiechnąłem się niechętnie
-To dobrze - uśmiechnęła się Rona - pokażę ci teraz twoją jaskinię, możesz rozejrzeć się po terenach, ale wiedz że wieczorem do ciebie przyjdę i cię chociaż na chwilę szybko oprowadzę, dobrze?
Skinąłem łbem a suka uśmiechnęła się, wstała i ruszyła na zachód. Kazała mi iść ze sobą. Posłuchałem jej i jakieś kilka minut później byliśmy już w dość dużej jaskini, powiedziała że teraz będzie dla mnie. Oniemiały spojrzałem na jaskinię, nie była ciasna, nie śmierdziała i nie było w niej duszno, całe szczęście.
-To widzimy się potem, na razie - powiedziała Rona po czym powoli wyszła z jaskini
Zostałem sam, to była dobra okazja żeby się przyjrzeć mojemu nowemu domowi. W jaskini do połowy wpadało światło słoneczne, natomiast druga połowa była ciemna. Dobre jakbym chciał się w środku dnia zdrzemnąć...Podszedłem do tylnej ściany jaskini, kawałem ściany był skruszony, gdzieś na wysokości dwóch metrów skała jakby się skruszyła. Było tam teraz wrzłobienie, długie na jakieś półtora metra i szerokie na metr. Mógłbym tam w sumie spać, zmieściłbym się idealnie. Spróbowałem tam wskoczyć, nie było to łatwe z moją łapą, ale jakoś mi się udało. Położyłem się, nie było to wygodne, ale cóż. Chociaż gdybym to czymś wyścielił, mogłoby się dać spać na tym, jednak teraz mi się nie chciało. Postanowiłem wyjść na zewnątrz żeby zobaczyć jak, wygląda przestrzeń obok mojej jaskini. Za jaskinią był mały staw, a obok niego jedno drzewko które w gorące dni może stanowić ochronę przed słońcem. W oddali było widać las i kwiecistą łąkę. To miejsce było niesamowite, podszedłem do wody i zamoczyłem w niej łapy. Gdy spojrzeć trochę dalej woda wyglądała na głęboką, jednak teraz nie będę pływał, było za zimno. Pomoczyłem jeszcze chwilę łapy, po czym położyłem się na kamieniach w słońcu. Z każdą minutą stawało się coraz zimniej, a słońce zachodziło coraz bardziej. W końcu było już prawie ciemno, a Rony wciąż nie było. Dziesięć minut później zapanował zmrok, nie widziałem już tam dobrze jak przedtem, jednak nadal potrafiłem dostrzec wiele rzeczy. Małe zwierzęta chowające się w wysokiej trawie, sowę przyglądającą mi się z drzewa a nawet małe ryby w stawie.
Po chwili usłyszałem szelest trawy za sobą, odwróciłem się gwałtownie i zauważyłem Alfę. Uśmiechnęła się do mnie i pomachała łapą dając znak żebym podszedł. Wzruszyłem ramionami i zeskakując z kamieni powolnym krokiem podszedłem do Rony.
-To co, gotowy na zwiedzanie?
-Ale takie noce? - zdziwiłem się
-Nie ma jeszcze nocy, po prostu jest ciemno - suczka uśmiechnęła się

(Rona? Brak weny, następne opo będzie lepsze)

Nowy członek - Alex!

Niezmiernie się cieszę, bo oto mogę powitać kolejnego członka Geliebte Verloren! Tym razem to Alex, o pięknym wizerunku i jeszcze piękniejszej rasie. Mam nadzieję, że dosyć wymagający formularz za bardzo Cię nie zniechęcił. Baw się dobrze, zostań z nami jak najdłużej, a my ze swojej strony oferujemy dużo śmiechu, w najlepszym tego słowa znaczeniu!
Alex
Psycholog
autor: koniara1002

Od Rony C.D Wild Dead'a

Znaki mnie niepokoiły. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie spotkałam, a widok czegoś w rodzaju hieroglifów na pewno nie było dobrym znakiem. Mogło to oznaczać, że ktoś tutaj przybywa, że na terenie Geliebte Verloren pojawiają się nieproszeni goście. Nie wierzę raczej w życie pozaziemskie, obstawiałabym więc inne psy, dzikie zwierzęta, a w najgorszym wypadku ludzi - niekoniecznie o dobrych zamiarach.
- Co my tutaj mamy... - zaczęłam powoli. - Nie znam się na tym, nie wiem, więc, co te znaki mogą oznaczać. Z jednej strony może to być jakiś starożytny napis, bądź jakaś zagadka, a z drugiej po prostu pozostałość po jakichś przodkach. Bardziej niż to, niepokoi mnie to jajko. Dziwne, za duże o nienaturalnym kolorze.
- Masz rację. Ale, co w takim razie mamy z nim zrobić? - zapytał Wild z wyraźnym zaniepokojeniem na pysku. Pomimo, że był psem twardym, to w tym wypadku również odczuwał w pewnym stopniu strach.
- Najlepiej byłoby to wynieść gdzieś daleko za obszar Geliebte Verloren. Bo nie wiadomo, co się tak kryje w tej skorupie. Oj nie wiadomo... - mówiąc to ruszyłam w stronę gniazda, omijając sprawnie kolejne wyryte znaki na skale. - Dobra. Biorę to. - znalazłam jakiś duży liść, owinęłam tym jajko i wróciłam do Wild'a. - A może by to tak po prostu rozbić? Niby bezpieczeństwo nie będzie takie duże, ale z drugiej strony możemy pozbawić tą piękną istotę życia... Nie... Wyniosę to. A później jak wrócę zajmiemy się sprawą tych znaków. Chyba, że chcesz mi towarzyszyć. Nie ukrywam, że przydałaby mi się Twoja pomoc. - czekałam na reakcję psa, w pysku trzymając luźny kawałek liścia.

<Wild Dead? Decyzję zostawiam Tobie.>

Od Rony C.D Nevity

No proszę. Poranny obchód zakończony takim oto widowiskiem. Nigdy nie sądziłam, że ktoś jest tak szczery do bólu. Co prawda brzydzę się kłamstwem, a postawa nieznajomej, tak odważana, gdzie postawiła wszystko na jedną kartę zrobiła na mnie wrażenie. Prawda była taka, że suczka była wykończona, nie miała siły iść i wszystko powoli zaczęło odmawiać jej posłuszeństwa, nie wspominając tutaj o głosie, który nie dość, że był zachrypnięty, to w pewnych momentach, gdy mówiła po prostu się załamywał. Nie mogłam jej tutaj zostawić. Co to, to nie. Jak można nie pomóc komuś w potrzebie? Wyszłabym na totalnie bezduszną egoistkę, która tylko czeka, żeby komuś coś się stało.
- Oczywiście, że możesz do nas dołączyć. - kredy zaufania, który dawałam każdemu może nie był najlepszym rozwiązaniem, ale przecież  nie można przejść obok cierpienia innych, bez skinienia łbem. Ona nie miała nic do stracenia, dlaczego więc, nie miałaby zaryzykować? - Jesteś słaba. Trzeba Cię nawodnić i napoić. - powiedziałam głośno, zbliżając się do suczki. - Wesprzyj się na mnie, a tutaj, całkiem niedaleko znajduje się moja jaskinia. Tam Cię zaprowadzę, postawię Ci dobry obiad i opatrzę powierzchowne rany. Nie chcesz chyba, żeby przez te kołtuny wdała się infekcja skórna?
- Ni potrzebuję pomocy. Wydaje mi się, że doskonale sama sobie poradzę. - burknęła tylko pod nosem, a ja popatrzyłam na nią z widocznym uśmiechem na pysku.
- Nie wydaje mi się, żebyś sobie poradziła, a co więcej, potrzebujesz pomocy. No już. - powiedziałam jeszcze głośniej. - Co? To dla Ciebie coś w rodzaju upokorzenia? - zaśmiałam się cicho. - Nie bój się. To pozostanie między nami. - Nevita fuknęła tylko i z wyraźną niechęcią nieco się o mnie oparła.
Szłyśmy powoli, w ciszy. Nie była to cisza krępująca, a cisza, której celem jest pewnego rodzaju rozeznanie w całej, zaistniałej tutaj sytuacji. Co jakiś czas śmiałam się cichutko, nie dlatego, że jej nie współczułam, a raczej dlatego, że jej postawa względem mnie była nieco za bardzo zdystansowana. W końcu pomagam jej się pozbierać, a ta jest dla mnie dalej nieco chłodna.
- Już prawie jesteśmy. - powiedziałam cicho, przekręcając łeb w drugą stronę, bo prawdę mówiąc od tego ciągłego podtrzymywania nie miałam za wielu możliwości ruchowych. Nevita odpowiedziała ponownym cichym fuknięciem. Najwyraźniej nie do końca odpowiadało jej moje towarzystwo. No cóż. Jak na razie to musiała je znosić, bo łatwo się mnie nie pozbędzie.
Po dłuższej chwili powolnego spaceru naszym oczom ukazała się moja schludna, ładnie wystrojona kwiatami jaskini. Co prawda, nie był to jakiś luksus, a przynajmniej nie taki jak w domu moich byłych właścicieli, ale skała, sprytnie przykryta mchem stwarzała całkiem znośne posłanie.
- Proszę. Połóż się. - moja nowa znajoma posłusznie położyła się na mchowym legowisku, a ja, przygotowawszy opatrunki usiadłam przed nią, przekręcając łeb. - To Ci pomoże, gdyby pojawiła się ewentualnie jakaś infekcja skórna. Najpierw musisz jednak coś zjeść. Tutaj masz owoce. Często chomikuję. A skały w jakiś dziwny sposób działają jak lodówka ludzi. - wskazałam łapą na coś w rodzaju przerębla. - Weź sobie ile tylko chcesz. Właściwie to możesz zjeść wszystko, jeżeli masz ochotę.

<Nevito? Przepraszam, że słabe... Brak pomysłu. Później akcja się rozkręci.>

Od Rony C.D Gale'a

Pies z pewnością nie należał do psów ze spokojnym charakterem. Na każdym miejscu próbował uświadomić, że jest nieposkromiony i nie spocznie dopóki się stąd nie wydostanie. Przynajmniej tak było na początku. Później coś się zmieniło, bo Gale zrozumiał, że nie mamy wobec niego złych intencji. Przecież chcieliśmy mu tylko pomóc. Z kulą wbitą w łapę na pewno długo by nie powędrował, do tego możliwe zakażenie. To wszystko nie wyglądało zbyt dobrze, a to, że w sforze nie było medyka jeszcze bardziej pogarszało sytuację. No cóż. Tymczasowo to ja musiałam objąć to stanowisko, moje umiejętności medyczne nie należały jednak do najlepiej wyszkolonych. To w tym wypadku musiało wystarczyć. Po wyciągnięciu metalowej kuli, którą został postrzelony rana zaczęła szczypać i krwawić. Opatrunek jednak naprawił sprawę.
Postanowiliśmy całą trójką odprowadzić Gale do granic. Z jednej strony dlatego, aby się z nim pożegnać, a z drugiej strony dlatego, że nie do końca wiedzieliśmy jak może zareagować. W końcu pokazał na co go stać, wierzyłam jednak w duchu, że obudziły się w nim wyrzuty sumienia, na myśl, tego co zrobił Nevicie. Po krótkim pytani Gale zdecydował, że jednak z nami zostanie. Była to świetna informacja, zważywszy, że idealnie nawał by się na stanowisko wojownika. Wild Dead, pomimo równie ciężkiego charakteru na pewno nie odmówi i nieco go podszkoli.
- Tak. Oczywiście, że Cię przyjmiemy. Możesz tutaj zostać. Co prawda za wielu nas tutaj nie ma, ale w swoim towarzystwie czujemy się niezmiernie dobrze, nie sądzę więc, abyś szybko chciał opuścić to miejsce. - na moim pysku po raz kolejny zawitał uśmiech. Tym razem nie współczucia, a szczerej radości z dołączenia do sfory kolejnego członka. - Pozwól ze mną. A Wy moi drodzy wracajcie już do jaskiń. Dziękuję wam serdecznie za pomoc.
Psy posłusznie skinęły głową i odeszły, ja natomiast musiałam zamienić kilka słów z Gale'm. Kiwnęłam głową i ruszyłam przed siebie nic nie mówiąc. Sytuację musiałam przedstawić mu jasno i klarownie, musiało zostać przydzielone mu stanowisko. Nie mógł sobie tak żyć na nas koszt. Przecież każdy, kto decyduje się dołączyć, musi coś z siebie dać.
Gun powoli wlókł się za mną z lekko opuszczoną głową, ja natomiast truchtałam jak baletnica z uśmiechem na pysku i dumnie podniesionym łbem do góry. Zapadła cisza, nieprzerywana żadnym ze słów, a po dłuższym spacerze dotarliśmy pod rozłożysty dąb. Dzień co prawda nie należał do najcieplejszych, ale ja nie przegapię okazji do posiedzenia w cieniu tak pięknego drzewa.
- Tak więc. - zaczęłam głośno, aby zwrócić na siebie uwagę psa. - Posłuchaj mnie. Nie myśl sobie, że zostaniesz tutaj i będziesz żył jak pasożyt na łapę innych. Co to, to nie. Zawsze Ci pomożemy, ty jednak musisz objąć jakieś stanowisko. Po tym co pokazałeś wczoraj, moim zdaniem najbardziej nadawałbyś się na wojownika? Co Ty na to? - chwila przerwy, jeden wdech, aby Gale mógł sobie to wszystko dokładnie przemyśleć. - Drugą sprawą jest natomiast własnie postawa względem pozostałych, z dnia wczorajszego, a która nie może się już powtórzyć. Rozumiem, że przeszedłeś wiele, uważam natomiast, że powinieneś zmienić swoje nastawienie względem innych, którzy próbują Ci pomóc. Nie mówię, że masz ich przepraszać, bo pewnie i tak nie miałeś zamiaru tego zrobić, pamiętaj jednak, że jeżeli sytuacja się powtórzy, a Ty po raz kolejny kogoś zaatakujesz będziesz skazany na banicję. Zapamiętaj to sobie.

<Gale?>

Od Wild Dead'a

Leżałem spokojnie nad Górskim Jeziorem. Moje futro ociekało ciepłą wodą, gdyż zdążyłem się już wykąpać. Wsłuchiwałem się w szum wiatru i piękne ptasie koncerty. W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś pies.
-Wild? - zagadnęła Rona
Zwróciłem łeb w jej stronę. Patrzyłem się na nią pytająco.
- Mam do Ciebie sprawę.
Suczka odwróciła się i wolnym krokiem ruszyła przed siebie. Wstałem, nieco niechętnie i otrzepałem swoją sierść z wody. Podbiegłem do Rony, gdyż zyskała już niemałą przewagę. Odeszliśmy spory kawałek od głównych terenów sfory.
-Co chcesz mi powiedzieć? - zapytałem już nieco zniecierpliwiony
- Ja, chcę Ci coś pokazać. - podkreśliła każde słowo
Weszliśmy do lasu. Przestraszony zając umknął gdzieś do nory. Suczka zupełnie niespodziewanie usiadła. Zrobiłem to samo.
- Patrz tam! - nakazała z niezwykłym spokojem
Gdy skupiłem wzrok we wskazanym kierunku, zobaczyłem coś na tym gniazda. Leżało w nim całkiem duże jajo, koloru pustyni. Bez zastanowienia wstałem i chciałem po nie pójść.
- Uważaj! - krzyknęła Rona
Pociągnęła mnie w tył. Rozgrzebała trochę ziemi i zobaczyłem, co się pod nią kryło.
- Kamienny ołtarz? Linia mocy? - zapytałem zaciekawiony
- Tego nie wiem. Ale musimy wziąć stąd to jajo. Podejrzewam, że jeżeli zostanie w tym miejscu dużej, stworzenie które niedługo się wykluje, obróci się przeciwko nam.
Zaskoczyło mnie, że pomimo powagi sytuacji Rona zachowywała taki spokój.
- Trzeba po nie iść! - oznajmiłem i zrobiłem krok do przodu
- Stój! Dopóki nie dowiemy się, co oznaczają te znaki na ziemi, nikt tam nie wejdzie. - zarządziła

<Rona?>

Od Nevity

Szłam. W tym jednym słowie był opis ostatniego tygodnia. W moich łapach nie było już siły na dalszy chód, mój mózg nie myślał. Nie, to nie te codzienne rzeczy kierowały mnie do przodu. To moja chęć wolności i ucieczki. Wiedziałam już, że to tego mi tak brakowało. Mimo tego, że brnęłam usilnie po tej piaskowej drodze, to całe moje ciało chciało się zatrzymać, położyć pod drzewem i zasnąć. Po jakiejś godzinie stawiania bardzo bolesnych kroków, postanowiłam się poddać mojemu ogromnemu zmęczeniu i położyłam się. Nie minęła chwila, a zasnęłam.
Gdy się obudziłam, była już noc. Nie wiedziałam tylko, czy dzisiejsza. Może spałam kilka dni? Widziałam jednak po różowawych chmurach na horyzoncie, że zaraz nastanie świt. Postanowiłam poczekać do tego momentu, bo nie lubiłam ciemności. A może to ciemność nie lubiła mnie? Zawsze natykałam się w nocy na jakieś dzikie zwierzę i musiałam uciekać, bo walka jest dla głupców, a ucieczka dla tchórzy. Więc ja wolałam być tchórzem. To o wiele lepsze niż takie stracenie łapy czy oka. Tak więc czekałam, potwornie się nudząc. Zauważyłam koło mnie małego, martwego ptaka wielkości wróbla. Nie myślałam długo, tylko zjadłam go szybko. Oczywiście, nie najadłam się tym niezwykle skąpym posiłkiem, ale przynajmniej czułam, że mam coś w żołądku. Słońce w końcu wychyliło się na świat i zrobiło się jasno. Mimo wszystko, nie cieszyłam się z dalszego marszu. Odkryłam teraz, że doskwiera mi pragnienie, które czasem jest gorsze niż głód. Więc weszłam w jakieś krzaki, by poszukać jakiegoś zbiornika wodnego, choćby i bagna. No i trafiłam w dziesiątkę. Musiało padać, lecz tam tego nie czułam. A tu piękna, wielka kałuża. Nie przejmując się tym, że jeszcze niedawno brzydziłabym się chociażby dotknąć łapą brudnej wody, ale dziś było mi już naprawdę wszystko jedno. Piłam długo i łapczywie, ile tylko mogłam zmieścić. Kiedy skończyłam, przede mną zauważyłam bażanta. Pięknego, dorodnego bażanta. Ale nie, nie rzuciłam się na niego. Patrzyłam tylko, jak głupia. Czyli teraz do odznaki "tchórz" doszedł też "głupek roku", no świetnie. Ptak spojrzał na mnie, a ja tylko warknęłam. Nawet nie wiedziałam, czy dźwięk wydobywał się z mojego gardła, czy z skręcającego się żołądka. I tak oto moje śniadanie uciekło w pola, zostawiając mnie z jednym piórem z jego ogona. Westchnęłam, zrezygnowana. Musiałam wymyślić jakiś plan działania, coś, co pozwoliłoby mi pewnie i łatwo żyć. I wtedy za moimi plecami usłyszałam wesoły, lecz bardzo zdziwiony głos:
- Dlaczego go nie upolowałaś?- obruszyłam się ze strachem. Tak dawno z nikim nie rozmawiałam.
- Ja... Nie mam siły.- zauważyłam, że mój głos zyskał poważną chrypę.
- Fakt, mogłam Ci pomóc. W końcu piłaś wodę z kałuży...- westchnęła z malutkim, acz zauważalnym uśmieszkiem.
- Tak właściwie to kim ty w ogóle jesteś? Jakimś moim Aniołem Stróżem?- warknęłam cicho. Nie miałam czasu na udawanie słodkiej suni.
- Rona. Alpha pewnej sfory, nazywa się Geliebte Verloren.- uśmiechnęła się, machając ogonem. No świetnie. Właśnie wyszłam na kompletną ofiarę przed moją potencjalną przywódczynię. Ale ze mnie idiotka, no naprawdę.
- Przepraszam, że tak się zachowałam. A ja jestem Nevita i... fm, chciałabym dołączyć.- uśmiechnęłam się, ale wyglądało to niezwykle sztucznie, więc przestałam. Co ja wyprawiam? Jakieś stanowisko i będę się od razu podlizywać?! Nie, to nie ja.- A tak właściwie to słuchaj. Nie mam już siły być udawanie miła. Jestem okropnie zmęczona, przez tydzień zjadłam tylko jakieś dwa małe ptaki i suchą kromkę chleba. Napiłam się wody z kałuży i nie miałam siły upolować sobie śniadania. Jedyne o czym marzę to mieć dom. I Ty możesz mi go dać. Pytanie tylko czy chcesz.- powiedziałam to. Więc może i wyszłam na świnię, ale za to przynajmniej byłam szczera. A z doświadczenia wiem, że szczerość zazwyczaj działa lepiej niż moje ukochane kłamstwo. No ale trudno, musiałam czekać na werdykt.

<Rona? Wiesz, co masz robić.>

Od Gale'a C.D Rony

Spojrzałem na nich zdumiony, dwie suki i jeden pies. Gdybym był o siłach pewnie z łatwością bym im uciekł, chociaż muszę przyznać że ten pies budził we mnie niepokój. Wyprostowałem się i warknąłem na nich, pokazując im żeby się cofnęli bo będę niemiły, uśmiechnęli się drwiąco nie ruszając się. Psy zaczęły iść w moim kierunku, kiedy pewna samica o jasnobrązowej sierści zbliżyła się do mnie, stanąłem na dwóch łapach po czym z całej siły walnąłem ją przednimi łapami w łeb. Ta pisnęła i zachwiała się.
-Nevita! - krzyknęła przywódczyni sfory podbiegając do zszokowanego psa
Uśmiechnąłem się pod nosem ale ten pies warknął na mnie, zagradzając mi drogę ucieczki. Ta postawa...z pewnością miałem do czynienia z profesjonalistą, albo był takiej profesji jak ja niegdyś, lub służył w policji lub czymś innym...miejmy nadzieję że nie. Pies szczeknął i skoczył na mnie powalając mnie na ziemię, próbowałem się z nim szarpać ale to nic nie dawało. Poddałem się unikając wzroku zgromadzonych, przywódczyni podeszła do mnie i westchnęła.
-No i po co stawiasz opór? Chcemy ci pomóc...
-Nie wiem czy zdołacie mi pomóc - powiedziałem obojętnym głosem
-Wild, pomożesz go zanieść, dobrze?
Pies z którym się przed chwilą biłem skinął łbem i pomógł mi wstać, z jego pomocą miałem gdzieś iść, tyle że nie wiedziałem gdzie. To wszystko było takie dziwne i tajemnicze, ostatnio tak wiele działo się w moim życiu że powoli nie byłem w stanie za tym nadążyć. Po kilku minutach weszliśmy do jakiejś jaskini, gdzie kazano mi usiąść.
-Nie mamy tutaj medyka ani nic, ale postaramy ci się pomóc - powiedziała suka o niebieskich oczach - Ja jestem Rona, to jest Nevita - wskazała na samicę którą uderzyłem, zrobiło mi się głupio - a to Wild Dead - wskazała na milczącego psa, jak tobie na imię?
-Gale - powiedziałem po chwili namysłu - ale niektórzy mówili do mnie wcześniej Gun...przepraszam że zadaję takie pytania, ale muszę - spojrzałem na Wild Dead`a. - Czy ty pracowałeś w jakimś gangu, mafii, policji lub...wojsku lub czymś innym?
Wszyscy spojrzeli na Dead`a, widocznie nie rozmawiał o tym i trafiłem w czuły punkt, przełknąłem ślinę, ponieważ dotarło do mnie że mogę oberwać.
-Wojsku - powiedział niechętnie, a ja skrzywiłem się - a można wiedzieć skąd poznałeś? Też specjalizowałeś się czymś takim?
-Można tak powiedzieć, tylko że mój właściciel pracował w mafii - uśmiechnąłem się
Pies na słowo ''Mafii'' warknął, widocznie nie znosił ''złych'' ludzi, jak ja tych ''dobrych''. Spojrzałem na niego wrogo, ale po chwili potrząsłem łbem i spojrzałem na Rone.
-Nie zrozumcie mnie źle, ale ja naprawdę nie chcę wam się naprzykrzać, rozumiem że jako przywódczyni masz wiele innych spraw na głowie i ktoś z zewnątrz, jak ja nie powinien ci zabierać czasu.
-Nie pragniemy cię również zatrzymywać - odpowiedziała niechętnie - ale pozwól wpierw sobie pomóc...Co ci jest w łapę?
Pokazałem im postrzeloną łapę uśmiechając się lekko, Nevita i Rona nie wiedziały co w niej tkwi, ale Wild Dead tylko coś burknął pod nosem widząc kulę.
-Powiedzmy że to wynik bycia psem mafii - westchnąłem - cóż, tak to bywa, w niebezpiecznym zawodzie - powiedziałem kierując wzrok na byłego wojskowego.
-Wystarczy chyba tylko to wyciągnąć i umyć, prawda? - zapytała Nevita
-Nie mam pojęcia - wzruszyłem ramionami
Rona westchnęła po czym przystąpiła do zabiegu, po minucie było już po wszystkim, krew polała się tylko chwilę a rana przez chwilę jedynie piekła niemiłosiernie, teraz ból powoli ustawał. Przyznam że czułem się o wiele lepiej gdy to metalowe coś zniknęło z mojej łapy. Moja łapa została opatrzona i miałem przesiedzieć tutaj noc, żebym poczuł się chociaż trochę lepiej, do dalszej wędrówki. Nie chciałem się przyznawać, ale nie chciałem stąd odchodzić, wszyscy byli tutaj dla mnie mili, pomimo że zachowałem się tak nieprzyzwoicie. Cóż, taka już moja natura, ale prawda taka że nie mam teraz domu. Co prawda nieraz zostawałem sam, ale nigdy za tym nie przepadałem, co innego czasem odpocząć od tłumu, a co innego być wiecznie samotnym.
Kiedy nastał już ranek i wszyscy poszli mnie odprowadzić na granice sfory, patrzyłem się poddenerwowany na swoje łapy, inni chyba wyczuli napięcie które panowało między nami.
-Gale - usłyszałem głos Rony, odwróciłem się wpatrując w niebieskie oczy suki - zapytam ostatni raz, czy na pewno chcesz stąd odejść?
Zastanowiłem się chwilę, z jednej strony bardzo łatwym byłoby powiedzieć prawdę, ale po co? Na nic bym się nie przydał, nie przywykłem do kontaktów z psami, a jednak chciałem tutaj zostać. Zamknąłem oczy żeby zastanowić się nad podjęciem słusznej decyzji, po chwili już wiedziałem. Otworzyłem oczy.
-C-chcę - powiedziałem patrząc się na trawę - przyjmiecie mnie?

(Rona?)