Gdy się obudziłam, była już noc. Nie wiedziałam tylko, czy dzisiejsza. Może spałam kilka dni? Widziałam jednak po różowawych chmurach na horyzoncie, że zaraz nastanie świt. Postanowiłam poczekać do tego momentu, bo nie lubiłam ciemności. A może to ciemność nie lubiła mnie? Zawsze natykałam się w nocy na jakieś dzikie zwierzę i musiałam uciekać, bo walka jest dla głupców, a ucieczka dla tchórzy. Więc ja wolałam być tchórzem. To o wiele lepsze niż takie stracenie łapy czy oka. Tak więc czekałam, potwornie się nudząc. Zauważyłam koło mnie małego, martwego ptaka wielkości wróbla. Nie myślałam długo, tylko zjadłam go szybko. Oczywiście, nie najadłam się tym niezwykle skąpym posiłkiem, ale przynajmniej czułam, że mam coś w żołądku. Słońce w końcu wychyliło się na świat i zrobiło się jasno. Mimo wszystko, nie cieszyłam się z dalszego marszu. Odkryłam teraz, że doskwiera mi pragnienie, które czasem jest gorsze niż głód. Więc weszłam w jakieś krzaki, by poszukać jakiegoś zbiornika wodnego, choćby i bagna. No i trafiłam w dziesiątkę. Musiało padać, lecz tam tego nie czułam. A tu piękna, wielka kałuża. Nie przejmując się tym, że jeszcze niedawno brzydziłabym się chociażby dotknąć łapą brudnej wody, ale dziś było mi już naprawdę wszystko jedno. Piłam długo i łapczywie, ile tylko mogłam zmieścić. Kiedy skończyłam, przede mną zauważyłam bażanta. Pięknego, dorodnego bażanta. Ale nie, nie rzuciłam się na niego. Patrzyłam tylko, jak głupia. Czyli teraz do odznaki "tchórz" doszedł też "głupek roku", no świetnie. Ptak spojrzał na mnie, a ja tylko warknęłam. Nawet nie wiedziałam, czy dźwięk wydobywał się z mojego gardła, czy z skręcającego się żołądka. I tak oto moje śniadanie uciekło w pola, zostawiając mnie z jednym piórem z jego ogona. Westchnęłam, zrezygnowana. Musiałam wymyślić jakiś plan działania, coś, co pozwoliłoby mi pewnie i łatwo żyć. I wtedy za moimi plecami usłyszałam wesoły, lecz bardzo zdziwiony głos:
- Dlaczego go nie upolowałaś?- obruszyłam się ze strachem. Tak dawno z nikim nie rozmawiałam.
- Ja... Nie mam siły.- zauważyłam, że mój głos zyskał poważną chrypę.
- Fakt, mogłam Ci pomóc. W końcu piłaś wodę z kałuży...- westchnęła z malutkim, acz zauważalnym uśmieszkiem.
- Tak właściwie to kim ty w ogóle jesteś? Jakimś moim Aniołem Stróżem?- warknęłam cicho. Nie miałam czasu na udawanie słodkiej suni.
- Rona. Alpha pewnej sfory, nazywa się Geliebte Verloren.- uśmiechnęła się, machając ogonem. No świetnie. Właśnie wyszłam na kompletną ofiarę przed moją potencjalną przywódczynię. Ale ze mnie idiotka, no naprawdę.
- Przepraszam, że tak się zachowałam. A ja jestem Nevita i... fm, chciałabym dołączyć.- uśmiechnęłam się, ale wyglądało to niezwykle sztucznie, więc przestałam. Co ja wyprawiam? Jakieś stanowisko i będę się od razu podlizywać?! Nie, to nie ja.- A tak właściwie to słuchaj. Nie mam już siły być udawanie miła. Jestem okropnie zmęczona, przez tydzień zjadłam tylko jakieś dwa małe ptaki i suchą kromkę chleba. Napiłam się wody z kałuży i nie miałam siły upolować sobie śniadania. Jedyne o czym marzę to mieć dom. I Ty możesz mi go dać. Pytanie tylko czy chcesz.- powiedziałam to. Więc może i wyszłam na świnię, ale za to przynajmniej byłam szczera. A z doświadczenia wiem, że szczerość zazwyczaj działa lepiej niż moje ukochane kłamstwo. No ale trudno, musiałam czekać na werdykt.
<Rona? Wiesz, co masz robić.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz