- Co dalej, pytasz? Obiad. Umieram z głodu. - powiedziałam z lekkim przekąsem i ruszyłam w stronę lasu.
Po chwili Sasha mnie dogonił. Biegliśmy łeb w łeb, ale nie spieszyło się nam. W końcu dotarliśmy do lasu.
- Rozdzielmy się, a za godzinę spotkajmy się tutaj, dobrze? - powiedział pies.
Co on kombinuje? Czyżby chciał się mnie pozbyć? Nie wiedziałam, ale zgodziłam się.
- Zgadzam się.- odpowiedziałam.
Odbiegłam w lewo, a Sasha w przeciwną stronę. Kiedy przebiegłam jakieś 20 metrów zatrzymałam się i zamknęłam oczy. Wyostrzyłam wszystkie pozostałe zmysły. Po kilku sekundach stania w bezruchu poczułam stukanie kopyt. Niewyraźne i rzadkie, co nie znaczyło, że moja przyszła ofiara jest daleko, to oznaczało, że jest słaba. A to świetna okazja. Zlokalizowałam jej położenie i już miałam odejść, kiedy usłyszałam coś jeszcze. Ciężkie tąpnięcia, głuche oranie pazurów w ziemi. To musiało być coś wielkiego. I niebezpiecznego. Ale chciałam najpierw coś upolować. Pobiegłam w stronę, gdzie zaprowadziły mnie kroki zwierzęcia. Po kilkunastu minutach zobaczyłam starego, ale wielkiego łosia. Jego kroki były słabe, pozbawione energii. Zwierzę bardziej wlokło się niż szło. Nie musiałam się skradać. Nie wyglądał na skłonnego do ucieczki. Wyszłam z krzaków. Zwierz spojrzał na mnie. W jego wypłowiałych oczach niemalże widać było błaganie o śmierć. Chciałam skrócić jego cierpienia. Podeszłam do niego i rozszarpałam mu szyję. Po prostu. Szybko. Trochę boleśnie. Ale mu ulżyło. W ostatniej chwili swojego życia wydał z siebie ciche westchnienie.
Jednak powtórzyłam czynność, aby namierzyć drugie zwierzę, które tak mnie zaintrygowało. 207 metrów na południowy-zachód.
Kiedy wreszcie dotaszczyłam łosia w bezpieczne miejsce, gdzie nic nie powinno go ruszyć, byłam już blisko tamtego zwierza. Godzina jeszcze nie minęła. Zostało mi jeszcze jakieś 20 minut. Udałam się przed siebie, dość wolno i spokojnie. Nie chciałam spłoszyć ,,tego czegoś". Wdrapałam się na drzewo i cicho, zgrabnie przeskakując z gałęzi na gałąź, dotarłam do celu.
Kiedy spojrzałam w dół nie wierzyłam własnym oczom. To było coś w rodzaju wielkiej jaszczurki. Jednak kiedy przyjrzałam się bliżej okazało się, że to jaszczur, o którym opowiadał mi tata. Mówił, że one wyginęły, że nigdy ich nie spotkam. Teraz mina by mu zrzedła! Zwierz miał ok. 6 metrów długości i 1.30 wysokości. Na karku miał wielki kołnierz, a wzdłuż jego ciała przebiegało tysiące kolców, chociaż ich największe skupisko znajdowało się na końcu długiego ogona. Jaszczurka była bordowo-ziemista, a wszystkie kolce pokrywające ją lśniły bielą. Była zwinięta w kłębek, spała. W pewnym momencie otworzyła oczy i ziewnęła ukazując rzędy wielkich kłów. Wstała, rozciągnęła się. Z mojego punktu widzenia zachowywała się trochę, jak kot. Jednak zrobiła się trochę niespokojna. Czyżby wyczuła mój zapach? Chciałam się wycofać, kiedy gałąź, na której stałam pękła. Runęłam w dół, prosto na jaszczura. Cudem ominęłam zabójcze kolce i spadłam na odsłonięte miejsce. Jaszczurka zrzuciła mnie z grzbietu, a potem stanęła nade mną. Powąchała mnie i odsłoniła kły. Co, jak co, ale z paszczy śmierdziało jej niemiłosiernie. Nie chciałam jej zabijać, chciałam, żeby to ona nie zabiła mnie. Ale ona chyba miała inne plany. Lekko zadarła łeb i kłapnęła zębami, jakby na próbę. Nastroszyła kołnierz i wystawiła pazury. Jednak nie zdążyła ich użyć, bo kopnęłam ją w brzuch, wpijając moje pazury w miękką powłokę ciała zwierzęcia. Jaszczur zawył, zamachnął się łapą i rzucił mną o drzewo. Chwiejnie podniosłam się i rzuciłam się na monstrum, odrywając jej przy tym kilka łusek. Z nosa ciekła mi krew, ale to było teraz najmniejsze zmartwienie. Próbowałam zedrzeć łuski z jej grzbietu, ale ona położyła się na plecach i przygniotła mnie.
- Sashaa!! - zdążyłam, tylko krzyknąć, bo potem zaczęło brakować mi powietrza, a mimo to dalej drapałam i gryzłam jaszczura.
Ivan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz