środa, 27 sierpnia 2014

Od Ivana C.D Assy

Ze szczerym zaciekawieniem obserwowałem poczynania niedawno poznanej suczki. Poruszała się nader zwinnie do tego nie gubiąc po drodze gracji i wdzięku. W pierwszej chwili sądziłem, że zmierza ku tafli zimnej wody, Assa jednak zmieniła nieco plan lądując na skalnej półce. Otrzepała się niczym gwiazda filmowa występująca w filmie akcji. Wracając posłała mi wyzywające spojrzenie. Oczekiwała wykazania się…? Co miałem jej przez to udowodnić?
- Brawo – zaśmiałem się gorzko odwracając głowę w stronę przepaści.
- To tak dla potwierdzenia, nie lubię słodziutkich łąk. Lepiej to sobie zapamiętaj. – stanęła obok mnie uśmiechając się lekko. Więc to ona chciała coś wykazać. Zdecydowanie nie wyglądała na osobę lubującą w kicaniu po soczyście zielonych łąkach. Te klify o wiele lepiej do niej pasowały. 
- Niech będzie – kiwnąłem głową. Być może nie wszyscy są straceni, bardzo dobrze, nie można zbawić ich wszystkich w zaledwie parę tygodni.
Spuściłem łeb wzdychając cicho. Kto by pomyślał? Stoję na klifie, w dole słyszę rozbijające się fale o wybrzeże, morska bryza orzeźwiająco pobudza moje zmysły. Wszystkiemu towarzyszy ten nieziemski spokój, uczucie, które dawno ode mnie uciekło pozostawiając mnie bez żadnego oparcia, bez nadziei na następne jutro. Zdawało mi się, że nigdy nie zdołam go odzyskać. Na tę myśl serce mi przyśpieszyło, pompując do krwioobiegu paradoksalnie gorącą adrenalinę. To z kolei uświadomiło mi, że jestem wolny. Zupełnie, nie będę musiał walczyć o wolność. W pełni należy do mnie, tak jak ja do niej. Po prostu i zwyczajnie, dziko wolny. Na reszcie, po czterech latach w niewoli zdobyłem pierwotną wolność, poniekąd zapisaną w moich genach.
Wystarczyły dwa kroki. Dwa kroki w tył, taki rozbieg zupełnie mi wystarczał. Odbiłem się od półki skalnej, byłem pewien jak nigdy, czego zapytacie. Ano, tego, że nic mi się nie stanie, świadomość upragnionego bezpieczeństwa wypełniła mnie od nosa po sam koniuszek ogona.
Lot mógł trwać najwyżej parę sekund. Wiatr stawał się coraz mocniejszy, niemiłosiernie gwizdał mi w uszach. Nie docierało do mnie nic, prócz przejrzystej tafli zmąconej chaotycznymi falami. Nieuchronnie się do niej zbliżałem, a im bliżej byłem, tym uśmiech na moim pysku stawał się szerszy. Nigdy nie wątpiłem w swoje pokręcenie. Kochałem się za to.
Przenikliwe zimno najsampierw dotknęło mojej głowy. Błyskawicznie rozeszło się po całym ciele. Po kolejnych sekundach dookoła mnie nie było niczego wykluczając wszechogarniającą mnie czerń. Otwierając pysk wypuściłem trochę powietrza, wzrokiem powiodłem za bąbelkami rozpaczliwie uciekającymi ku górze. Jakie to wszystko zabawne, czemuś tak banalnemu udało się mnie rozśmieszyć. Chodziło o czysty egoizm, dążenie do przetrwania, desperackie łapanie się wszystkiego, byleby przeżyć.
Mój tył uderzył w piaszczyste dno podnosząc chmurę mułu. Piekielne wodorosty oplatały moje łapy, chcąc zabrać mnie na drugą stronę. Ja jednak nie pragnąłem śmierci, nie teraz. Zbyt mało doświadczyłem, moje oczy nie nacieszyły się widokiem świata, płuca wciąż chcą czerpać tlen z powietrza, a moje serce galopuje utrzymując mnie przy życiu. Kości nigdy nie zawiodły, uszy, choć słyszały wiele nie doznały troski i czułości, dusza nadal była niepełna. Czegoś nie doświadczyłem, bez tego się stąd nie ruszę. Dawno to sobie postanowiłem, a ci którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że słowa są dla mnie świętością.
Odbiłem się od dna. Wbrew pozorom nie było głęboko, moje marne umiejętności pływackie świetnie spisywały się w tych warunkach. Zimny prąd pchnął mnie w stronę brzegu, tam wynurzyłem głowę otrzepując się nerwowo. Co jak co, ale świadomość, że nie można zaczerpnąć powietrza, a płuca ściska z bezradności, wywołuje lekką panikę. Głupi strach, którego nijak nie można się pozbyć.
- Jesteś kretynem! – ryknęła z góry śnieżnobiała suczka przywołując mnie do świata żywych. Zanim zdążyłem ją zlokalizować, pędziła do mnie, utwierdzał mnie w tym równomierne echo odbijające się od ścian klifów. Tak, prawdopodobnie za chwilę dostanę siarczysty cios wymierzony prosto w nos. Albo oberwie mi się po uszach. Czasem można dać się pobić.
- Tak, wiem. – mruknąłem kiedy ta zatrzymała się parę centymetrów ode mnie.
- Mogłeś zginąć! Wiesz kto byłby pierwszym podejrzanym? Ja! – obsydianowe oczy płonęły złością.
- Co ty, nikt nawet nie zwróciłby uwagi – prychnąłem kręcąc przy tym głową. – Nie ważne. Co teraz?
W odpowiedzi uzyskałem zdziwioną minę. Czyżby Assa sądziła, że miałem zamiar ją opuścić? Nie, teraz, skoro już ktoś okazał mi choć trochę zainteresowania, należy się odwdzięczyć. Później może robić co chce. Niczego jej nie zabronię.
- Może powinieneś wybrać się do medyka? – wydukała po chwili krępującej ciszy. Parsknąłem sarkastycznym śmiechem.
- Proszę cię, mogę oddychać, wszystko widzę, słyszę, nic mi się nie dzieje. – odrzekłem już pewnie, bez cienia rozbawienia.
- Czyli… Często skaczesz na główkę do zbiorników wodnych, o których nic nie wiesz?
- Nie. Powiem szczerze, że parę minut temu zaprzeczyłbym gdybyś zapytała czy umiem pływać. W razie czego, liczyłem na twoją pomoc. – na moje wargi wpełzł złośliwy grymas.
- Powoli, acz skutecznie mnie do siebie zniechęcasz. – zmrużyła oczy chcąc wyglądać groźniej.
- Do usług – uchyliłem głowę w teatralnym geście.

<Asso? Optymistyczne zakończenie. xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz