Mała, drewniana kuleczka zawieszona na rzemyku spoczywała na otwartej łapie.
Plamy krwi na jego czarnej sierść i poobijana morda zdradzała że koleś prawdopodobnie został pobity.
Dobra, nie prawdopodobnie tylko na pewno. I to przeze mnie.
-Ale, wiysz pan. Czasy siy zmieniają. - usiadłem przed nim, a raczej bardziej położyłem i turlałem kulką po brudnej od krwi ziemi. W moim głosie było słychać współczucie, jakby żal.
-Ta twój talizman? - uniosłem brew, spoglądając niebieskimi oczyma na oponenta. Ten gwałtownie poruszył głową. Nie był w stanie nic powiedzieć, głównie dlatego że podrażnione struny głosowe po wlewaniu do gardła octu były bezużyteczne. - Zapywne przynasił ci szczyście. - mruknąłem cicho, wpatrując się w wirującą kulkę. - Ale, wiysz pan. Czasy siy zmieniają. - powtórzyłem znów to samo zdanie i podszedłem do psa. Zaczął się rozpaczliwie szarpać, ale kawałki plastiku którymi zakneblowałem mu ręce tylko coraz bardziej wpijały się mu w łapy. Zacmokałem z niezadowoleniem. Z spojrzenia samca z łatwością wyczytałem nienawiść i pogardę do mojej osoby. Zresztą, nie dziwię się. Uśmiechnąłem się sarkastycznie, jakby przypominając sobie zabawną sytuację. Chrząknąłem i spojrzałem sugestywnie na kawałek szkła leżący nieopodal mojej „ofiary”. Przerażony wzrok, Maxa czy jak mu tam było również powędrował na ostry przedmiot. Z jego poturbowanego gardła wydobył się jęk. Uniosłem brwi w niemym zdziwieniu. Pies jakby dostał szału, wiercąc się w węzłach i jęcząc, co przyniosło mi na myśl scenę z zażynania świniaka.
-Właściwie, ta a tym nie myślałym. Ale, skora tak bardza chcysz. - po raz kolejny wzruszyłem ramionami, zmuszając się do wstania z ziemi. Leniwym krokiem ruszyłem w stronę kawałka stłuczonego szkła. Chciałem jak najbardziej przedłużyć cierpienia tego kundla. Wyrwałem bioniczną łapą zabrudzone szkło i zbliżyłem się do mojego znajomego. Miał bardzo wybujałą wyobraźnie, przyznam że sam nie wpadłem na pomysł pocięcia go i wyprucia wnętrzności. Bystrzak z niego.
Jednak, po coś mi przeszczepili tą kończynę. A jak się już ma takie szpanerskie cacko, trzeba pokazać że potrafi się go używać. Przegryzłem plastik więziący pana szanownego.
On, nawet gdy by bardzo chciał nie mógł uciec. Zmiażdżone łapy nie nadawały się do wysiłku fizycznego.
Ziemia styknęła się z jego krwią. Uniosłem łapę w teatralnym geście i położyłem ją lekko na czole spaniela.
-Do svidaniya, panie. - na moim pysku zawitał grymas obrzydliwego uśmiechu. Zacisnąłem szczęki łapy na jego stosunkowo małej głowie naparłem na nią całą swoją siłą. - Amen! - wykrzyknąłem, powstrzymując się od spazmatycznego śmiechu. Machnąłem ogonem, wytarłem zakrwawione szpony o jego futro i odszedłem dumnie krocząc przed siebie z łbem uniesionym do nieba. Nie byłem żadnym mordercą, wypraszam sobie. Ale nikt, k*rwa nikt nie będzie mi mówił że mam się j.ebać. Nikt!
Kiedy szedłem do „domu” zaczepił mnie jakiś pies który szedł szczęśliwym krokiem i pełen entuzjazmu zaczął ze mną rozmowę.
-Cześć, eje- przerwałem mu w połowę zdania.
-Spierrrd*laj – i natychmaist, tak jak przyszedł odwrócił się na pięcie i podreptal do swoich „znajomych” którzy rozbawieni całą akcją skubali resztki zająca. Kątem oka zobaczyłem jak koleś co chciał się ze mną zaprzyjaźnić oddaje im część swojego jedzenia. Ach tak, czyli już się zakładają „ Kto porozmawia z Artemem dostanie indyka!”. I tak w koło Macieju. Z jednej strony to jest zabawne, a z drugiej...Nie, właściwie to jest tylko zabawna strona tego całego przedwsiębwzięcia.
Starałem się unikać miast, omijać je szerokim łukiem. Pies z protezą łapy wzbudziłby zainteresowanie wielu ludzi, czy to handlarzy, hodowców albo organizatorom nielegalnych psich walk.
Mijając się więc ze zgiełkiem miast, pewnego „pięknego” dnia dotarłem do lasu. I to był taki prawdziwy, nie sad owocowy czy zagajnik.
Z jego głębi wydobywał się niesamowity zapach, krwi, choroby, śmierci, jedzenia ale też innych psów. Był wyraźnie bardziej zaznaczony niż w innych miejscach gdzie przyszło mi bytować. Las był jedyny skupiskiem porządnego żarcia, ale też równał się z niebezpieczeństwami ze strony innych psów. Ach, Artem idioto. Masz bioniczną łapę, kto by ci tam podskoczył...Tak, jestem zdecydowanie zbyt pewny siebie. Cóż, siła wyższa.
Wszedłem do lasu, rozglądając się i wodząc wzrokiem po korze drzew.
~Jest tu jakiś cwaniak, co?~ zapytałem w myślach, obchodząc jeden z większych pni drzewa.
Z każdym krokiem zapach innych psów się nasilał, a z każdym uderzeniem serca żałowałem że tu się zapuściłem. Nie, nie bałem się. Chodziło o towarzystwo innych psów, o pytania „Jak ci minął dzień? Ładną mamy pogodę, nieprawdaż?” które doprowadzało mnie do szału. Lecz jedna strona duszy pchała mnie wyraźnie w to miejsce, także wieczorem tego samego dnia znalazłem się na skraju lasu, a następnego już po pokonaniu gór. Powiadam wam, ze sztuczną łapą o wiele lepiej się żyje. Może by tak skoczyć pod kosiarke, żeby mi wstawili trzy kolejne? Ach, szalone marzenia.
Niezgrabnie powłócząc łapami skierowałem się do pierwszej lepszej jaskini z zamiarem zamieszkania w niej.
Ze względu na wszechobecność psiego zapachu, nie mogłem sprostować czy rzeczywiście jest zamieszkała czy porzucona. Wejście było delikatnie zarośnięte bluszczem, a przed jaskinią znajdowało się coś na wzór ścieżki z kamieni, przez to było słychać moje kroki i szczęk metalu. Prawie że idealne miejsce na zamieszkanie, tylko obecność psów mi lekko przeszkadzała.
-PUK PUK! - warknąłem i wparowałem do jaskini, zrzucając bluszczową zasłonę. Zakryła mi pysk i dopiero gdy ją zrzuciłem zauważyłem przed sobą białą samicę. Bluszcz całkowicie zasłonił sztuczną łapę. Machinalnie cofnąłem pysk i wbiłem zdziwione oczy w jej pysk. Lustrowałem jej pozycję, budowę ciała, kolor oczu, dosłownie wszystko jak na jakimś prześwietleniu. Potrząsnąłem łbem i lekko się skłoniłem.
-Privet, pani. - nie próbowałem kryć akcentu. Niech wie, kim ma do czynienia. Przez chwilę trwała cisza, a gdy próbowałem się zbliżyć suka się zniżyła i przybrała postawę bojową. - Pani, niech pani nie bydzie problymatyczna. - uśmiechnąłem się współczująco. Nie miałem w zwyczaju zdradzać swojej prawdziwej osobowości. Samica nie chciała jednak współpracować, warknęła obnażając kły. Przewróciłem oczyma i również ukazałem spiłowane zęby. Zrzuciłem zielsko z łapy i warknąłem, chcąc do pełni wykorzystać epickość tej sytuacji. - Panienka, możymy rozmawiać zupyłnie inaczyj. - zarzuciłem.
-Byłam tu pierwsza. - zdziwił mnie jej spokojny ton. Wyprostowałem się.
-Oboje chcemy odpocząć. - zacmokałem niespokojnie.
-To idź szukać innej jaskini. - prychnęła. Widocznie nie chciała przebywać w moim towarzystwie.
-Stokrotko, to nie jest takie proste jak myślisz. - powoli kręciłem łbem. Stokrotka, może być. Nie znałem jej imienia a ten kwiatek pasował do jej wyglądu. Uniosła brew, patrząc na mnie dziwnym wzrokiem. - To może zdradzisz mi swoje imię? - uniosłem łapę i zrobiłem krok w bok, potem drugi. Przysiadłem przy ścianie i wpatrywałem się w oblicze suczki.
Saversan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz