Naprężywszy nogi, nieco poszkodowane, ruszyłam przed siebie. Pędziłam w stronę przedzierającego się przez pnie drzew światła. Łapy stawiałam w idealnych miejscach, nie narażałam się na zdradzenie pozycji. Podczas krótkiego biegu nie nadepnęłam na żadną gałązkę. Dotarłam do ogromnej polanki, przesączonej promieniami słonecznymi. Dookoła panowała tak głucha cisza, że własne oddechy zdawały mi się odbijać echem po lesie. Na samym środku łąki, kij z nazwą, wypoczywał ciemny pies. Zatrzymałam się, dokładniej obserwując ruchy i poczynania samca. Przeciągał się leniwie, od zaatakowania go odciągnęła mnie jego masywna budowa. Miałabym z nim prawdziwe problemy, lepiej trzymać się z daleka. Za mną rozległ się ciężki stukot, gniecione liście i gałęzie spowodowały zwrócenie uwagi psa. Spojrzał w moim kierunku, ja łapiąc się ostatniej deski ratunku uskoczyłam w bok zderzając się z jakąś suczką. Zapewne winowajczyni całego hałasu. Po wykonaniu paru kroków w tył przybrałam minę pokerzysty.
- A ty to kto? - spytał pies nader spokojnym głosem. Mój oddech przyśpieszył, jednak nie chciałam dać satysfakcji dwóm intruzom. Towarzystwo innych, ani nawet rozmowa z nimi nie znajdowały się na samym szczycie moich marzeń. Ja jednak nie miałam wyjścia, byli razem, w walce z nimi nie miałam szans. Niby to od niechcenia rozejrzałam się dookoła. Dostrzegłam prostą drogę, gdyby tylko... Moje nerwowe wzdrygnięcie dostrzegł samiec. Zagrodził mi drogę, odbierając jedyną nadzieję na odzyskanie wolności. Muszę się wycofać, niestety i tam napotkałam opór.
- Saversan. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Po co kłamać? Tutaj nie było sensu, nie wiem co ta dwójka knuła. Czego ode mnie chciała i oczekiwała, co im po łbach chodziło. Każda droga ucieczki - starannie odgrodzona, co począć, mieli mnie w garści.
- Saversan, złotko, znajdujesz się na terenach mojej sfory. - suczka, dotąd trzymająca się z tyłu. Milcząca, obserwująca całą sytuację, uśmiechnęła się promiennie, co wywołało u mnie mdłości. Użyła słodkiego tonu, obdartego ze złości i wrogości. Sorry, nie zostaniemy przyjaciółkami. - Więc chodź z nami, pomożemy ci z twoimi ranami.
Odwróciłam łeb. Unikałam kontaktu wzrokowego jak ognia, naprawdę nie chciałam żadnej interakcji z tymi tu przedstawicielami mojego gatunku. Nie chciałam również, aby zdołali dostrzec rosnący we mnie strach. Bałam się o własne cztery litery. Nieznacznie skinęłam głową. Wlokąc się za nimi, w głowie przewijało mi się tysiące myśli. Niektóre z nich, krwawe i brutalne dotyczyły parki przede mną. Nie ukrywam, odpowiadałoby mi gdyby spotkał ich przykry wypadek i najlepiej oboje zginęliby na miejscu. Szczęście nigdy się do mnie nie uśmiechało więc musiałam porzucić marzenia. Całą drogę 'umilała' opowieść alfy o rozległych terenach, miłej atmosferze, dostatku. Raj na ziemi, sielanka, wszystko to powodowało napady mdłości. Rozpadało się na dobre, deszcz obmył moją sierść z zarówno z krwi mojej i tego ścierwa. Chciałam skryć się w jakiejś norze, zaszyć się tam i nie wychodzić. Z dala od żywych stworzeń.
Parę metrów dalej Rona, albowiem zdążyła mi się przedstawić, uroczyście mnie przywitała, parę psów złożyło puste gratulacje. Puściłam to mimo uszu. Wywinęłam się stamtąd, kierując się do niezamieszkanej jaskini. Zwinęłam się w kłębek przymykając powieki. Z lekkiej drzemki wyrwał mnie odgłos kroków. To tylko spowodowało przewrócenie się na drugi bok, zignorowanie intruza.
<Artem?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz