środa, 27 sierpnia 2014

Od Saversan

Kroczyłam prosto przed siebie, typowym dla mnie powolnym obdartym z dostojności krokiem. Brak mi było powabności, czy elegancji. Łapy powłóczyłam leniwie po ziemi. Myśli uciekały mi w kierunku, którego tak bardzo chciałam uniknąć. Przed oczami stanął mi wyraz pyska psa, który to wszystko mi zrobił. Potrząsnęłam głową chcąc uniknąć wracania do wątpliwych wspomnień z mojej przeszłości.
Opuszki łap natrafiały na oblodzone kamienie. Te natknąwszy się na wysunięte pazury wydawały z siebie charakterystyczny metaliczny odgłos, obcierających się o siebie krzemieni. Pozostawiałam za sobą nader głębokie wyżłobienia w błękitnej tafli. Kątem oka obserwowałam stopniową zmianę otoczenia. Iglasty las przeistaczał się w mieszany bór, z mocną przewagą drzew liściastych. Teren zdecydowanie się obniżył, zmuszając mnie do przykładania większej uwagi do tego, gdzie stawiam kolejne kroki. Lód ustępował, jego miejsce zajmowały większe lub mniejsze kałuże. Zaczęło mżyć, najwyraźniej ponownie biorąc pod uwagę błoto dookoła. Podniosłam głowę zachwycając się widokiem nowych terenów. Przyśpieszyłam nieco, zmierzając ku wydeptanej ścieżce usłanej pomarańczowymi i brązowymi liśćmi. Wchodziło się do niej, jakby przez bramę do innego świata. Dwa stare drzewa chyliły się ku sobie, a ich gałęzie tworzyły, chroniący przed deszczem, parasol. Pnie obrośnięte gęstym bluszczem, u swych podnóży wyhodowały coś na kształt dywanu z miękkiego mchu. Do moich nozdrzy dotarł stęchły zapach zgnilizny, doprawiony rozgrzaną trawą i ciepłym wiatrem. Bez dwóch zdań, wiosna. 
Ścieżka, kręta i wąska wiła się dalej, poprzez konary drzew, kolczaste krzaki oraz mniej lub bardziej znane mi rodzaje kwiatów. Ciekawość rosnąca we mnie z każdą chwilą popychała mnie do stawiania kolejnych kroków. Już po chwili korony drzew uniemożliwiły przedostanie się promieni słonecznych. Musiałam zamrugać parę razy, aby moje oczy zdążyły przyzwyczaić się do półmroku. Parę razy potknęłam się, tracąc na moment równowagę. Jakimś cudem udawało mi się ustawać na nogach. Wkrótce jasność dnia zginęła w czeluściach boru, pojedyncze promienie przedostawały się przez gęsto splątane gałęzie i liście, upadając strzeliście w paru miejscach. Te nikłe źródła światła zanikały powoli zmuszając mnie do kroczenia w zupełnej ciemności, na mojej sierści nie czułam już deszczu. Schylone ku ziemi drzewa napawały mnie nieprzyjemną myślą, zwodząc i oszukując. Zdawać by się mogło, że obserwowały mnie, czekając na choćby jeden, śmiertelny w skutkach dla mnie, błąd. Napotkałam strome zbocze, usłane ostrymi kamieniami, pokrytymi zdradzieckim mchem, uniemożliwiającym mi osądzenie stabilności. Wytrącona z uwagi poślizgnęłam się, plując sobie w brodę za to, że moja głupota zaprowadziła mnie do tego miejsca. Upadłam jak długa, bezwładnie ześlizgując się po stromym stoku. Zatrzymałam się dopiero u podnóża pagórka. Szczęście w nieszczęściu, poszkodowana okazała się być moja lewa strona z łopatką na czele. Krwawa szrama piekła niemiłosiernie. Z grymasem podniosłam się, chcąc jak najszybciej wydostać się z piekielnej pułapki. Na mojej drodze ponownie pojawiły się kamienie. Lekko utykając pokonywałam drogę krzywiąc się przy każdym ruchu. Na chwilę podniosłam wzrok ku górze, spoczął na nieboskłonie przykrytym gęstymi koronami drzew. Czym byłam zaślepiona kierując się akurat tu, w głąb nieznanego mi lasu?
Po mojej prawej stronie usłyszałam pęknięcie, odruchowo zwróciłam wzrok w tamtym kierunku. Spoczywały na mnie ślepia jakiejś istoty. Zignorować agresora? Może zostać tu gdzie stoję i zmierzyć się z przeciwnikiem oko w oko. Wertowanie możliwości zabrało mi zbyt wiele czasu, zanim zdążyłam się obejrzeć z gęstwiny wyłoniła się psia postać. Uszy przecięły powietrze, położyłam je po sobie odsłaniając rząd ostrych zębów. Dałam jej do zrozumienia, że jestem w stanie walczyć, ma się bać, będę się bronić. Najlepiej niech nie podchodzi. Krępa budowa i niewinny wyraz pyska przywiodły mi na myśl najzwyklejszego kanapowca. Lecz żadnego wroga nie można lekceważyć, posturą przypominała psa zaprzęgowego, mogła okazać się silna. Zmarszczyłam brwi przystępując do obmyślenia kolejnego ruchu. Postawiłam na 'grzeczne' pożegnanie się z przeciwniczką. Rozstawiłam szeroko łapy, jeżąc sierść na karku. Z głębi gardła wydostał się mroczny pomruk. Suczka, błędem byłoby nazwać ją suką, skuliła się w sobie. Z widocznym wyczekiwaniem lustrowała ścianę lasu, odwracając głowę za siebie. Poważny błąd, moja mała, skrzywiłam się złośliwie podrywając ciało do skoku. Dostała w bok, przewracając się na plecy. Wylądowałam nad nią, łapami zagradzając jej drogę ucieczki. Gdzie tu zaatakować? Suczka była na tyle pulchna, czy to jej sierść odpowiedzialna była za moje chwilowe zawahanie? Olałam sprawę, unosząc się na tylnych łapach, przednimi z mocnym impetem uderzyłam w jej brzuch. Ta zwinęła się z bólu z głośnym pisknięciem. Zostawić ją w takim stanie, czy zostać i dokończyć własne dzieło? Niech zdycha, pomyślałam. Przetrwają najsilniejsi.
Nie wiem jakim cholernym cudem udało jej się dosięgnąć mojej łapy. Jej zęby zacisnęły się na niej, powodując niemiłosierny ból. Więc tak...
Wyrwałam kończynę, odwdzięczając się pięknym za nadobne. Moje szczęki zatrzasnęły się parę centymetrów od jej krtani. Podcięła mnie, umiała się bronić. Podniosła się z ciężkim westchnięciem, wykorzystałam to, nie mogłam dać jej wygrać. Jednym susem znalazłam się pod nią, ruchem ciała uderzyłam nią w drzewo. To powinno nauczyć ją rozumu.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz