Ilekroć
budzimy się, przez chwilę jesteśmy jakby zwieszeni między światem realnym, a
światem marzeń. Sen nie jest już tym, co w pełni Nas pochłania, a przyziemne
sprawy czekają na każdego i ponownie przyciągając do ziemi, sprawiają, że
musimy twardo stąpać po gruncie. Niektórzy powiadają, że: „Życie ma tyle
kolorów, ile potrafisz w nim dostrzec.”, inni wolą jednak dalej popadać w
niewypowiedzianą depresję, zatracając samych siebie. Tak rozbierze pojmowanie
świata może prowadzić nie tyle do tragicznych skutków, a dziwnych zbiegów
okoliczności. Jakim prawem więc niepoprawny optymista, istota która wszędzie
potrafi odnaleźć pozytywy, spotkał na swej drodze waderę, tak pochłoniętą przez
smutek, że wręcz momentalnie uległ nie tyle jej wdziękowi, elokwencji, czy
manierom, a po prostu tej malującej się coraz wyraźniej rozpaczy, uczuciu, z
którym do momentu jej ujrzenia nie miał nawet styczności? Emocje, które okazały
mu się nieznane tylko coraz bardziej Go przyciągały, aż w pewnym momencie owa
wadera stała się obiektem pożądania, nie tyle fizycznego, a psychicznego,
bowiem Olaf całkowicie zatracił się w uczuciach żywionych do swej towarzyszki,
przyjaciółki, miłości. Czas płynął im wręcz nieubłaganie szybko, a Ci z dnia na
dzień coraz lepiej się poznawali, spędzając ze sobą praktycznie każdą wolną
chwilę, a duma, z jaką ta odpychała swego adoratora i starania młodego basiora
po czasie przerodziły się w głębokie uczucie, uczucie, któremu oboje powoli nie
mogli się oprzeć. Można by powiedzieć, że nie było siły, która mogłaby
rozdzielić tych dwojga. Tak różne charaktery ich obojga sprawiały, że
zakochiwali się w sobie nawzajem codziennie od nowa, do tego jeszcze bardziej.
Pobrali się szybko, bez świadków, tak, żeby mogli cieszyć się jedynie swoją
obecnością. Czy byli szczęśliwi? Pomimo odmiennych zdań na pewne tematy, tak
różnych poglądów i temperamentów osiągnęli jednak wszystko, co chcieli
osiągnąć. Dopełniali się wzajemnie, nie szukając wymówek, nie okłamując się
wzajemnie. Miłość wręcz idealna, jakby z bajki, gdzie wszystko układa się po
myśli księcia i księżnej. Wszystko to przypieczętowane zostało poprzez
narodzenie Gustave’a – pierworodnego i jedynego syna Olafa oraz Hortense. Zwyczajny,
jakby niczym nie wyróżniający się młodziak nie posiadał właściwie żadnych mocy.
Jedyną jego magiczną umiejętnością stało się jedynie niewidzialne pole, które
nie pozwalało zbliżać się do niego innym, mającym złe zamiary. Była to jedyna
jego ochrona, którą zyskał jedynie dzięki swym oddanym rodzicom. Miłość, którą para
obdarzyła swoje jedynie szczenię nie trwała jednak zbyt długo, a odnajdując
tragiczny koniec odcisnęła gorzkie piętno na sercu młodego basiora. "Kocham
życie, przyjacielu, i nawet wtedy, kiedy zraniło mnie tak bardzo, że przez
krótką chwilę zapragnęłam umrzeć, nawet wtedy nie popełniłam zdrady.", a
wszystko to można wytłumaczyć tylko jednym, prostym słowem – wojna. Nie byle
potyczka, nie porachunki między klanami, a prawdziwa, krwawa i zażarta wojna
pochłonęła nie jedno istnienie. Gustave, który podczas całego zamieszania miał
zaledwie osiem miesięcy, nie zdawał sobie nawet sprawy co się dzieje, dlaczego
trzeba uciekać, zostawić wszystko, co tak bardzo się kocha. Matka tłumaczyła
mu, że taka kolej rzeczy, a ojciec niejednokrotnie próbował rozbawić swego
syna. Z początku wszystko układało się dobrze, do momentu, kiedy młodziak nie
został naocznym świadkiem śmierci swoich rodziców. Hortense spojrzała na niego
jedynie spojrzeniem, zawsze co prawda smutnym, jednak teraz wypełnionym
szczególną goryczą, natomiast Olaf posłał mu ostatni uśmiech. Oboje zginęli,
osierocając wilczka, jednak ich wiara w syna przyczyniła się do tego, że pomimo
tak okropnego, ostatniego obrazu rodziców, wilk nie stracił woli walki i chęci
życia. Stwierdzić można, że Gustave jakby zapadł w śpiączkę, nie kontaktując
przez pewien moment ze światem zewnętrznym, był za bardzo skołowany i
zszokowany, aby myśleć . "Śpiączka to miły stan. Dobrze w niego zapaść,
kiedy nie można się zdecydować: żyć czy umierać." – młody basior pogrążony
w nostalgii i żałobie wybrał jednak życie.
Minęły cztery, ciągnące się niczym nieskończoność, miesiące, gdzie Gustave został sam. Można powiedzieć, że z początku na wszystko patrzył niezmiernie optymistycznie, niczym ojciec, czasami jednak górę brał smutek, charakterystyczny dla jego matki i żałował tego, że nie zginął razem z rodzicami. Zdarzało się, że nie pragnął niczego innego niż tylko śmierci, chciał zasnąć i się nie obudzić. Życie bez bliskich okazało się jednak niezmiernie bezwartościowe i pomimo szczerych chęci tak młodej istocie nie zawsze udało się przezwyciężyć perspektywę samotności, a perspektywa ta sprawiała, że po czasie młodziak zaczął popadać w głęboką depresję. Pech chciał, że nastała zima. Sroga, okazała się Jego największą zmorą. Całą krainę spowił biały śnieg – z jednej strony niezmiernie piękny, z drugiej jednak okropnie wręcz niebezpieczny. Skazany na własne umiejętności, na to, czego zdołał nauczyć się od matki i ojca nie potrafił poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Wszystko traciło sens, życie stawało się ponure i z każdym dniem malowało się w coraz to ciemniejszych barwach. Wszystko mogłoby okazać się stracone, gdyby nie pojawienie się Anity – wadery z pewnej watahy, która to postanowiła przyjąć młodego basiora do zgromadzenia. Z osieroconego szczenięcia Gustave zmienił się jednocześnie w członka watahy, syna, brata, towarzysza podróży, kuzyna – z nikogo znowu zamienił w wartościowego, młodego wilka, do którego należy jakby cały świat. Odnalazł drugi dom, ostoję, gdzie mógł się zatrzymać, jakby cofnąć czas, sięgając pamięcią do wydarzeń sprzed śmierci swych rodziców. Miał teraz nową rodzinę. Przybraną matkę, siostry i braci. Nabierał doświadczenia życiowego, gotów był oddać życie za swych przyjaciół, którzy to przecież wcale nie musieli Go przygarnąć, a po prostu pozostawić na pastę losu. Mężniał, dojrzewał, uczył się od najlepszych – czy to sztuk walki, czy władania ostrzem. Jedyne, z czym nie mógł sobie poradzić to głęboko zakorzeniony w sercu smutek i żal. Ból zadany przez śmierć bliskich nie został nigdy wyleczony, czas nie zagoił ran, a blizny pozostaną już do końca jego życia. Tak mijały kolejne dni, miesiące, tym razem niezmiernie prędko, jakby rzeczywistość przeplatała się z marzeniami o lepsze jutro i snem. Snem, bo Gustave, zarówno jak jego ojciec i matka, doświadczył pierwszego zainteresowania, okazywanego przez waderę – Claire. Nie należała Ona ani do mądrych, ani do dobrych. Była jednak wręcz nieziemsko piękna i zdając sobie z tego sprawę potrafiła to doskonale wykorzystać. Niektórzy powiadali, że ukazał się anioł pod postacią wilka, który to na obiekt swoich westchnień wybrał właśnie Gustave’a. Można powiedzieć, że dojrzały już basior stał się obiektem fizycznego pożądania, a jego temperament, tak trudny, pełen wielu sprzeczności nie umknął uwadze wader. On, dumny, nieprzystępny nie dał jednak się jej zwieźć, a raczej zakochał się w niej, nie tyle nie chcąc brać udziału w jej gierkach, a raczej wiedząc, że piękne słowa, uwodzicielskie gesty i sama wadera to jedynie pusta fasada. Dlaczego więc postanowił ją poślubić? Smutek, żal, nostalgia, tak głęboko schowane sprawiły, że nie cieszył się życiem jak kiedyś, a widok innych, kiedy przechadzał się ze swoją partnerką napawały Go jakby optymizmem. Wykorzystał ją, był egoistą, jednakże z drugiej strony te spojrzenia, które kierowali członkowie watahy sprawiały, że chociaż na chwilę odzyskiwał radość, potrafił się przez chwilę śmiać. Claire okazała się bezmyślną i naiwną istotą, a On, jako inteligentny, obdarzony niezwykłym sprytem zdawał sobie sprawę z tej przewagi. "Żonie nie zawdzięczał nic prócz radości, jaką czerpał z jej głupoty i ignorancji. Nie jest to jednak ten rodzaj szczęścia, jaki na ogół mężczyźni pragnęliby zawdzięczać żonom, ale tam, gdzie brak innych źródeł zadowolenia, prawdziwy filozof potrafi wykorzystać i te, które mu są dane." Romans. Tylko tym słowem można określić to, co łączyło tych dwojga. Nie było to głębokie uczucie, trudno byłoby nazwać to uczuciem, była to jedynie fascynacja, nie miłość, nawet nie zakochanie, czy zauroczenie. Po prostu wspólna egzystencja, bez przyszłości, wspólnie spędzone noce i rozwód równie szybki, co sam ślub. Ona wyszła za mąż po raz kolejny, zyskując tytuł łatwowiernej wariatki, On natomiast zyskał coś, co niezmiernie Go uszczęśliwiało – reputację. Niektórzy powiadają: „Reputacja jest rzeczą równie kruchą, jak piękną.”, dla Gustave’a jednak nie była to rzecz krucha, przynajmniej do czasu.
Męstwo i odwaga to dwie cnoty, które połączyły Gustave’a oraz Arnaud’a. Nie znali się praktycznie wcale, nie byli w jakikolwiek sposób spokrewnieni, o swoim istnieniu zdołali dowiedzieć się dopiero po przybyciu pierwszego z Nich do watahy. Nie przepadali za sobą. Z początku oboje pałali do siebie niewypowiedzianą nienawiścią, która jednak z biegiem czasu, dzięki licznym treningom, wspólnych łowach i walkach, przerodziła się wręcz w braterską więź. Traktowali się wzajemnie jak najlepszych przyjaciół: „Przyjaciel szlachetny, z dawna doświadczony, nie mniejszej bywa ceny jak brat rodzony.", nie raz pomagając sobie wzajemnie. Mogli liczyć na siebie praktycznie w każdym momencie wspólnego życia. Dzielili się nie tylko dobrymi chwilami, przebłyskami optymizmu, a przede wszystkim momentami smutku, gdzie doznawali nie tylko głębokiej trwogi. Można powiedzieć miłość. Czysta, niczym diament, jednak nie fizyczna, czy psychiczna, a miłość do bliźniego. Przeżyli razem czas pokoju, dopóki nie nadeszła krwawa oraz zażarta wojna – dla Arnaud’a tylko kolejna bitwa z przeciwną watahą, jednak Gustave ponownie odczuł, jak grunt osuwa się, a On ponownie zaczyna pogrążać się w odmętach cierpienia i bólu. Momentalnie wróciło do Niego wszystko – od widoku śmierci rodziców, po samotną tułaczkę, prawie zakończoną śmiercią. Szalę goryczy przelała śmierć Arnaud’a, który oddał swoje życie za przybranego brata. Uhonorowany Arn został pochowany, a po raz kolejny przygnębiony Gustave pomyślał tylko: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.”, po czym opuścił swój drugi dom. Złożyło się tak, że data jego odejścia pokryła się z datą jego trzecich urodzin. Postanawiając odejść stracił reputację, a inni zaczęli traktować Go jak tchórza, uciekającego od życiowych problemów. Basior jednak wiedział swoje i nie zamierzał ulegać nieinteligentnym obelgom.
Ponownie stracił wszystko. Rodzinę, dom, przyjaciół. Tym razem jednak potrafił sobie poradzić o wiele lepiej niż wcześniej. Pobierając lekcje nabrał wręcz niewiarygodnej wprawy, a polowanie nie były już utrapieniem, a tylko rutynową częścią każdego dnia. Nie miał niczego, żadnej żywej duszy, z którą mógłby spokojnie porozmawiać, zwierzyć się ze swoich problemów, których ilość z każdym dnie przybierała na sile. Rutyna powoli zaczęła zamieniać się w depresję, a ta z kolei prowadziła już tylko do myśli samobójczych. Gdyby nie pojawienie się pewnej wadera, która znowu tchnęła w Niego iskierkę nadziei, zapewne już dawno by się stoczył. Stoczył, zmarł, a wszelki słuch by po Nim zaginął. Na imię było jej Margaux, a zjawiając się w odpowiednim momencie uratował Gustave’a. Z dumnego i zagorzałego basiora stał się teraz radosnym osobnikiem swego gatunku, który nie tylko się zakochał, ale i był gotowy oddać życie za swoją wybrankę. Dlaczego Ona znalazła się akurat w tym miejscu, co On? Jak to się stało, że taka istota jak Ona, była sama, bez rodziny? Nie wiadomo. Sama nigdy nie postanowiła się zwierzyć, opowiedzieć o swojej przeszłości i umartwieniach. Gustave jednak wcale nie nalegał. Uznał bowiem, że jeżeli zechce, to zwierzu mu się ze swoich problemów. Z dnia na dzień zakochiwał się w Niej coraz bardziej, a jego oddanie sprawiło, że i Ona Go pokochała. „Miłość uskrzydla, uczy latać.”, czego idealnym wręcz przykładem może być Gustave i Margaux. Darzyli się wręcz nieziemskim uczuciem, pomimo tego, że mieli tylko siebie, żyjąc na pustkowi, bez żadnych perspektyw. To jednak nie sprawiło, że czuli się mniej szczęśliwi, a wręcz przeciwnie, wszystkie drobnostki sprawiały, że czuli się jeszcze bardziej beztrosko, a nic, ani nikt im w tym nie przeszkadzało. Minął kolejny, tym razem piękny rok, a czteroletni w tym czasie Gustave zdołał wychować dwójkę uroczych wilcząt. Stało się to jakby błogosławieństwem losu. Sielanka jednak i w tym przypadku nie trwała za długo. Nadeszła kolejna, tym razem jeszcze sroższa zima. Pożywienia zniknęło już całkowicie, a polowanie nie przynosiło oczekiwanych przez wszystkich rezultatów. Huk, a później wręcz niewypowiedziany ból. Tylko tyle zdołał poczuć Gustave, przed tym, jak zemdlał. Stracił przytomność, pozostawał przez pewien czas w stanie głębokiego otępienia, aby później jak gdyby nigdy nic ponownie powrócić do świata żywych. Coś jednak się zmieniło. Rodziny już dłużej przy nim nie było, tak, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cały czar prysł. Bez zbędnych wiadomości, bez żadnego powiadomienia zarówno jego partnerka, jak i dzieci po prostu zniknęli. Nie zostawili mu nic, no może poza przeszywającym bólem i rozciętą raną brzuchu, z której teraz sączyła się czerwona krew. Znowu stracił wszystko – być może to Oni nie chcieli mieć z Nim nic wspólnego, być może dlatego, że znudziła im się Jego obecność, a może po prostu Margaux potrzebowała Go jedynie do spłodzenia potomka. Okoliczności zajścia nigdy nie wyjaśniono, a Gustave ponownie został sierotą, bez domu, bez rodziny, bez perspektyw na przyszłość. On już nie cierpiał. Nie bolało Go to, że ponownie wszystko stracił. Dla Niego stało się to częścią jego codzienności i pomimo tego, że urazy fizyczne dopiero zaczynały się goić, to rany psychiczne zostały już całkowicie zagojone. Pozostały po nich jedynie blizny, blizny na duszy, wspomnienia, często najgorsze, jednak jakże prawdziwe. Życie jest tylko ulotnym kochankiem, chwilą nadziei, która pcha Nas do przodu, tylko po to, aby następnie strącić w przepaść.
Podróżował rok. Właściwie dlaczego by nie, skoro nic już nie trzymało Go w tamtej jaskini, wśród wspomnień o rodzinie, która mogła po prostu o Nim zapomnieć. Nie liczyło się już dla Niego nic. Wyniosłość i duma ponownie zaczęły brać nad Nim górę, a dystans, którym obrażał każdego, kogo spotkał na swojej drodze stawał się tym większy, kiedy spotkał na swojej drodze waderę, przynajmniej podobną do jego Margaux. Żal i tęsknota tylko na początku dawały o sobie znać, później nie przerodziły się jednak w głęboką nienawiść, a jakby wyparowały, po prostu. Nie można powiedzieć, że Gustave już nie czuł. Jego temperament i sposób bycia właściwie nie zmieniły się od momentu śmierci jego rodziców, a wszystkie chwile radości okazały się jedynie chwilą ekstazy, niemającą wpływu na jego temperament. Nie było nic. Owe nic nie oznaczało jednak całkowitej pustki, depresji, czy samobójstwa. Lepszym określeniem byłoby „nikogo”, bo Gustave został po prostu sam. Ku jego zdziwieniu okazało się, że samotność nie jest taka zła, a biorąc po uwagę obowiązki, które miał, czy to w watasze, czy rodzinie, te wydawały się naprawdę ciężkie, porównaniu do tych, które miał obecnie. Wystarczyło zaspokoić głód oraz pragnienie. Wszystko układało się jak najbardziej po jego myśli, czuł się sam wręcz doskonale. Przynajmniej z początku, bo w końcu górę zaczęła brać bezczynność oraz wszechogarniające Go znudzenie. Znudzenie życiem, tym wszystkim co miał. Chciał czegoś innego, kolejnej watahy, kolejnych obowiązków, chciał odzyskać swoje życie, a nie z każdą sekundą zatracać siebie. Na horyzoncie pojawiła się niejaka Solliah – Alpha pewnej, nowo powstałej watahy. Gdy tylko zdał sobie sprawę, że może na nowo należeć do pewnego zgromadzenia, pieścić jakieś stanowisko obudziła się z Nim wola walki, walki o lepsze jutro. Zdecydował się dołączyć, zacząć żyć od nowa, pozostawiając za sobą przeszłość, a martwiąc się teraz o przyszłość. To już wszystko. Poznaliście historię Gustave’a, który teraz należy do Memento ut Mortem. Karty jego historii zostały już dawno zapisane, reszta powieści jednak zaczyna się tutaj i zależy jedynie od Niego.
Minęły cztery, ciągnące się niczym nieskończoność, miesiące, gdzie Gustave został sam. Można powiedzieć, że z początku na wszystko patrzył niezmiernie optymistycznie, niczym ojciec, czasami jednak górę brał smutek, charakterystyczny dla jego matki i żałował tego, że nie zginął razem z rodzicami. Zdarzało się, że nie pragnął niczego innego niż tylko śmierci, chciał zasnąć i się nie obudzić. Życie bez bliskich okazało się jednak niezmiernie bezwartościowe i pomimo szczerych chęci tak młodej istocie nie zawsze udało się przezwyciężyć perspektywę samotności, a perspektywa ta sprawiała, że po czasie młodziak zaczął popadać w głęboką depresję. Pech chciał, że nastała zima. Sroga, okazała się Jego największą zmorą. Całą krainę spowił biały śnieg – z jednej strony niezmiernie piękny, z drugiej jednak okropnie wręcz niebezpieczny. Skazany na własne umiejętności, na to, czego zdołał nauczyć się od matki i ojca nie potrafił poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością. Wszystko traciło sens, życie stawało się ponure i z każdym dniem malowało się w coraz to ciemniejszych barwach. Wszystko mogłoby okazać się stracone, gdyby nie pojawienie się Anity – wadery z pewnej watahy, która to postanowiła przyjąć młodego basiora do zgromadzenia. Z osieroconego szczenięcia Gustave zmienił się jednocześnie w członka watahy, syna, brata, towarzysza podróży, kuzyna – z nikogo znowu zamienił w wartościowego, młodego wilka, do którego należy jakby cały świat. Odnalazł drugi dom, ostoję, gdzie mógł się zatrzymać, jakby cofnąć czas, sięgając pamięcią do wydarzeń sprzed śmierci swych rodziców. Miał teraz nową rodzinę. Przybraną matkę, siostry i braci. Nabierał doświadczenia życiowego, gotów był oddać życie za swych przyjaciół, którzy to przecież wcale nie musieli Go przygarnąć, a po prostu pozostawić na pastę losu. Mężniał, dojrzewał, uczył się od najlepszych – czy to sztuk walki, czy władania ostrzem. Jedyne, z czym nie mógł sobie poradzić to głęboko zakorzeniony w sercu smutek i żal. Ból zadany przez śmierć bliskich nie został nigdy wyleczony, czas nie zagoił ran, a blizny pozostaną już do końca jego życia. Tak mijały kolejne dni, miesiące, tym razem niezmiernie prędko, jakby rzeczywistość przeplatała się z marzeniami o lepsze jutro i snem. Snem, bo Gustave, zarówno jak jego ojciec i matka, doświadczył pierwszego zainteresowania, okazywanego przez waderę – Claire. Nie należała Ona ani do mądrych, ani do dobrych. Była jednak wręcz nieziemsko piękna i zdając sobie z tego sprawę potrafiła to doskonale wykorzystać. Niektórzy powiadali, że ukazał się anioł pod postacią wilka, który to na obiekt swoich westchnień wybrał właśnie Gustave’a. Można powiedzieć, że dojrzały już basior stał się obiektem fizycznego pożądania, a jego temperament, tak trudny, pełen wielu sprzeczności nie umknął uwadze wader. On, dumny, nieprzystępny nie dał jednak się jej zwieźć, a raczej zakochał się w niej, nie tyle nie chcąc brać udziału w jej gierkach, a raczej wiedząc, że piękne słowa, uwodzicielskie gesty i sama wadera to jedynie pusta fasada. Dlaczego więc postanowił ją poślubić? Smutek, żal, nostalgia, tak głęboko schowane sprawiły, że nie cieszył się życiem jak kiedyś, a widok innych, kiedy przechadzał się ze swoją partnerką napawały Go jakby optymizmem. Wykorzystał ją, był egoistą, jednakże z drugiej strony te spojrzenia, które kierowali członkowie watahy sprawiały, że chociaż na chwilę odzyskiwał radość, potrafił się przez chwilę śmiać. Claire okazała się bezmyślną i naiwną istotą, a On, jako inteligentny, obdarzony niezwykłym sprytem zdawał sobie sprawę z tej przewagi. "Żonie nie zawdzięczał nic prócz radości, jaką czerpał z jej głupoty i ignorancji. Nie jest to jednak ten rodzaj szczęścia, jaki na ogół mężczyźni pragnęliby zawdzięczać żonom, ale tam, gdzie brak innych źródeł zadowolenia, prawdziwy filozof potrafi wykorzystać i te, które mu są dane." Romans. Tylko tym słowem można określić to, co łączyło tych dwojga. Nie było to głębokie uczucie, trudno byłoby nazwać to uczuciem, była to jedynie fascynacja, nie miłość, nawet nie zakochanie, czy zauroczenie. Po prostu wspólna egzystencja, bez przyszłości, wspólnie spędzone noce i rozwód równie szybki, co sam ślub. Ona wyszła za mąż po raz kolejny, zyskując tytuł łatwowiernej wariatki, On natomiast zyskał coś, co niezmiernie Go uszczęśliwiało – reputację. Niektórzy powiadają: „Reputacja jest rzeczą równie kruchą, jak piękną.”, dla Gustave’a jednak nie była to rzecz krucha, przynajmniej do czasu.
Męstwo i odwaga to dwie cnoty, które połączyły Gustave’a oraz Arnaud’a. Nie znali się praktycznie wcale, nie byli w jakikolwiek sposób spokrewnieni, o swoim istnieniu zdołali dowiedzieć się dopiero po przybyciu pierwszego z Nich do watahy. Nie przepadali za sobą. Z początku oboje pałali do siebie niewypowiedzianą nienawiścią, która jednak z biegiem czasu, dzięki licznym treningom, wspólnych łowach i walkach, przerodziła się wręcz w braterską więź. Traktowali się wzajemnie jak najlepszych przyjaciół: „Przyjaciel szlachetny, z dawna doświadczony, nie mniejszej bywa ceny jak brat rodzony.", nie raz pomagając sobie wzajemnie. Mogli liczyć na siebie praktycznie w każdym momencie wspólnego życia. Dzielili się nie tylko dobrymi chwilami, przebłyskami optymizmu, a przede wszystkim momentami smutku, gdzie doznawali nie tylko głębokiej trwogi. Można powiedzieć miłość. Czysta, niczym diament, jednak nie fizyczna, czy psychiczna, a miłość do bliźniego. Przeżyli razem czas pokoju, dopóki nie nadeszła krwawa oraz zażarta wojna – dla Arnaud’a tylko kolejna bitwa z przeciwną watahą, jednak Gustave ponownie odczuł, jak grunt osuwa się, a On ponownie zaczyna pogrążać się w odmętach cierpienia i bólu. Momentalnie wróciło do Niego wszystko – od widoku śmierci rodziców, po samotną tułaczkę, prawie zakończoną śmiercią. Szalę goryczy przelała śmierć Arnaud’a, który oddał swoje życie za przybranego brata. Uhonorowany Arn został pochowany, a po raz kolejny przygnębiony Gustave pomyślał tylko: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.”, po czym opuścił swój drugi dom. Złożyło się tak, że data jego odejścia pokryła się z datą jego trzecich urodzin. Postanawiając odejść stracił reputację, a inni zaczęli traktować Go jak tchórza, uciekającego od życiowych problemów. Basior jednak wiedział swoje i nie zamierzał ulegać nieinteligentnym obelgom.
Ponownie stracił wszystko. Rodzinę, dom, przyjaciół. Tym razem jednak potrafił sobie poradzić o wiele lepiej niż wcześniej. Pobierając lekcje nabrał wręcz niewiarygodnej wprawy, a polowanie nie były już utrapieniem, a tylko rutynową częścią każdego dnia. Nie miał niczego, żadnej żywej duszy, z którą mógłby spokojnie porozmawiać, zwierzyć się ze swoich problemów, których ilość z każdym dnie przybierała na sile. Rutyna powoli zaczęła zamieniać się w depresję, a ta z kolei prowadziła już tylko do myśli samobójczych. Gdyby nie pojawienie się pewnej wadera, która znowu tchnęła w Niego iskierkę nadziei, zapewne już dawno by się stoczył. Stoczył, zmarł, a wszelki słuch by po Nim zaginął. Na imię było jej Margaux, a zjawiając się w odpowiednim momencie uratował Gustave’a. Z dumnego i zagorzałego basiora stał się teraz radosnym osobnikiem swego gatunku, który nie tylko się zakochał, ale i był gotowy oddać życie za swoją wybrankę. Dlaczego Ona znalazła się akurat w tym miejscu, co On? Jak to się stało, że taka istota jak Ona, była sama, bez rodziny? Nie wiadomo. Sama nigdy nie postanowiła się zwierzyć, opowiedzieć o swojej przeszłości i umartwieniach. Gustave jednak wcale nie nalegał. Uznał bowiem, że jeżeli zechce, to zwierzu mu się ze swoich problemów. Z dnia na dzień zakochiwał się w Niej coraz bardziej, a jego oddanie sprawiło, że i Ona Go pokochała. „Miłość uskrzydla, uczy latać.”, czego idealnym wręcz przykładem może być Gustave i Margaux. Darzyli się wręcz nieziemskim uczuciem, pomimo tego, że mieli tylko siebie, żyjąc na pustkowi, bez żadnych perspektyw. To jednak nie sprawiło, że czuli się mniej szczęśliwi, a wręcz przeciwnie, wszystkie drobnostki sprawiały, że czuli się jeszcze bardziej beztrosko, a nic, ani nikt im w tym nie przeszkadzało. Minął kolejny, tym razem piękny rok, a czteroletni w tym czasie Gustave zdołał wychować dwójkę uroczych wilcząt. Stało się to jakby błogosławieństwem losu. Sielanka jednak i w tym przypadku nie trwała za długo. Nadeszła kolejna, tym razem jeszcze sroższa zima. Pożywienia zniknęło już całkowicie, a polowanie nie przynosiło oczekiwanych przez wszystkich rezultatów. Huk, a później wręcz niewypowiedziany ból. Tylko tyle zdołał poczuć Gustave, przed tym, jak zemdlał. Stracił przytomność, pozostawał przez pewien czas w stanie głębokiego otępienia, aby później jak gdyby nigdy nic ponownie powrócić do świata żywych. Coś jednak się zmieniło. Rodziny już dłużej przy nim nie było, tak, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cały czar prysł. Bez zbędnych wiadomości, bez żadnego powiadomienia zarówno jego partnerka, jak i dzieci po prostu zniknęli. Nie zostawili mu nic, no może poza przeszywającym bólem i rozciętą raną brzuchu, z której teraz sączyła się czerwona krew. Znowu stracił wszystko – być może to Oni nie chcieli mieć z Nim nic wspólnego, być może dlatego, że znudziła im się Jego obecność, a może po prostu Margaux potrzebowała Go jedynie do spłodzenia potomka. Okoliczności zajścia nigdy nie wyjaśniono, a Gustave ponownie został sierotą, bez domu, bez rodziny, bez perspektyw na przyszłość. On już nie cierpiał. Nie bolało Go to, że ponownie wszystko stracił. Dla Niego stało się to częścią jego codzienności i pomimo tego, że urazy fizyczne dopiero zaczynały się goić, to rany psychiczne zostały już całkowicie zagojone. Pozostały po nich jedynie blizny, blizny na duszy, wspomnienia, często najgorsze, jednak jakże prawdziwe. Życie jest tylko ulotnym kochankiem, chwilą nadziei, która pcha Nas do przodu, tylko po to, aby następnie strącić w przepaść.
Podróżował rok. Właściwie dlaczego by nie, skoro nic już nie trzymało Go w tamtej jaskini, wśród wspomnień o rodzinie, która mogła po prostu o Nim zapomnieć. Nie liczyło się już dla Niego nic. Wyniosłość i duma ponownie zaczęły brać nad Nim górę, a dystans, którym obrażał każdego, kogo spotkał na swojej drodze stawał się tym większy, kiedy spotkał na swojej drodze waderę, przynajmniej podobną do jego Margaux. Żal i tęsknota tylko na początku dawały o sobie znać, później nie przerodziły się jednak w głęboką nienawiść, a jakby wyparowały, po prostu. Nie można powiedzieć, że Gustave już nie czuł. Jego temperament i sposób bycia właściwie nie zmieniły się od momentu śmierci jego rodziców, a wszystkie chwile radości okazały się jedynie chwilą ekstazy, niemającą wpływu na jego temperament. Nie było nic. Owe nic nie oznaczało jednak całkowitej pustki, depresji, czy samobójstwa. Lepszym określeniem byłoby „nikogo”, bo Gustave został po prostu sam. Ku jego zdziwieniu okazało się, że samotność nie jest taka zła, a biorąc po uwagę obowiązki, które miał, czy to w watasze, czy rodzinie, te wydawały się naprawdę ciężkie, porównaniu do tych, które miał obecnie. Wystarczyło zaspokoić głód oraz pragnienie. Wszystko układało się jak najbardziej po jego myśli, czuł się sam wręcz doskonale. Przynajmniej z początku, bo w końcu górę zaczęła brać bezczynność oraz wszechogarniające Go znudzenie. Znudzenie życiem, tym wszystkim co miał. Chciał czegoś innego, kolejnej watahy, kolejnych obowiązków, chciał odzyskać swoje życie, a nie z każdą sekundą zatracać siebie. Na horyzoncie pojawiła się niejaka Solliah – Alpha pewnej, nowo powstałej watahy. Gdy tylko zdał sobie sprawę, że może na nowo należeć do pewnego zgromadzenia, pieścić jakieś stanowisko obudziła się z Nim wola walki, walki o lepsze jutro. Zdecydował się dołączyć, zacząć żyć od nowa, pozostawiając za sobą przeszłość, a martwiąc się teraz o przyszłość. To już wszystko. Poznaliście historię Gustave’a, który teraz należy do Memento ut Mortem. Karty jego historii zostały już dawno zapisane, reszta powieści jednak zaczyna się tutaj i zależy jedynie od Niego.
Mam zaszczyt powitać kolejną członkinię Geliebte Verloren - tym razem to Crystal! Owczarek szwajcarski o pięknym wyglądzie i super charakterze! Mam nadzieję moja droga, że spodoba Ci się tutaj u nas i będziesz się w naszym gronie doskonale bawiła!
Crystal
Aktorka
autor: kinia 800
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz