- Ja jestem z Australii.- odparłam krótko. Pies zaprzęgowy jakich wiele. Oddana właścicielowi całym sercem. Spoglądałam na nią co chwila, myśląc jakie mrozy musiały panować tam skąd pochodziła.
- To jak się tu znalazłaś? Przecież to szmat drogi...- zdziwiła się, przekrzywiając łeb. Wszyscy reagują na to tak samo.
- Wsiadłam w samolot, poleciałam. Ale historia nie jest teraz ważna. Fm, gdzie idziemy? Może coś upolujemy? Mam ochotę na zająca...- rozmarzyłam się, a Alaska cicho się zaśmiała.
- To chodźmy na tą łąkę. Często tu sobie kicają. Znaczy tyle ile tu byłam.- uśmiechnęła się delikatnie, ale widać, że była trochę zawstydzona.
- Dobrze. O! Widzę jednego!- krzyknęłam. Wielki, tłusty okaz siedział sobie spokojnie. Weszłam w wysoką trawę, ale nie traciłam go z oczu. Podeszłam go od tyłu, skoczyłam i... Już był mój. Przybiegłam do mojej towarzyszki, która trzymała dwa inne w pysku. Przystanęłam, zdezorientowana.
- Jak Ty...? Eh, nieważne. Sporo tego... Może zjemy je z poobijanymi jabłkami? Łatwo zrobić z nich mus.- zaproponowałam, bo w gotowaniu byłam całkiem niezła.
- Dobrze tylko widziałaś tu jakąś jabłonkę?- zapytała, a ja rozejrzałam się. Otaczała nas wysoka trawa i właściwie nie widziałyśmy nic. A tym bardziej jak wrócić.
- A wiesz jak stąd wyjść?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Nie ma to jak sie zgubić na polowaniu, no naprawdę.
<Alaska? Zagubione w polu...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz