-No nareszcie - mój właściciel wypuścił ze swoich ust dym, nie wiem co za każdym razem do niej coś brał a potem wypuszczał te śmieszne kręgi, jedynym minusem było to że śmierdziały. - głupia dziewucha, mówiłem jej że ma go przyprowadzić 10 minut temu...zaraz tutaj będą! - krzyknął patrząc się z wściekłością na łysola, a tutaj to siedział...
Warknąłem na dryblasa podchodząc do swojego Pana, złapał koniec mojego łańcucha i kazał mi usiąść obok jego krzesła. Wykonałem jego polecenie i czekałem. Przez kilkanaście minut siedziałem wpatrując się w ścianę próbując nie kichnąć od tego dymu który właściciel cały czas wypuszczał ze swojej buzi.
Po chwili pomieszczenie wypełnił dziwny dźwięk, dochodził z jakiegoś urządzenia, było małe i białe. Mój właściciel burknął coś pod nosem, podniósł urządzenie i przyłożył je sobie do ucha.
-Że co!? Jaja sobie ze mnie robicie!? - jego twarz zrobiła się czerwona jak burak - Nie obchodzi mnie to, macie ich powstrzymać! I nawet nie denerwujcie mnie że dotarli do sektoru czwartego!...jak to do piątego...
Facet który zawsze towarzyszył mojemu właścicielowi spojrzał na niego z przerażeniem, nie rozumiałem o co im chodzi, wiem co te sektory, oraz że my byliśmy na końcu piątego. Ale kto tutaj szedł? Natychmiast odpowiedział mi krzyk kobiety na korytarzu i strzały z pistoletu.
-Gun! - właściciel spojrzał na mnie - bierz ich...
Odpiął łańcuch od obroży po czym wyciągnął z szafki w biurku broń. Powarkując zbliżyłem się do drzwi, czekając na wejście wrogów. Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem i pięciu mężczyzn uzbrojonych w wielkie pistolety i jakieś dziwne, twarde ubrania wbiegło do pokoju. Skoczyłem na pierwszego i wgryzając mu się w szyję powaliłem na ziemię. Poczułem wystrzał i kula walnęła kilka centymetrów ode mnie, spojrzałem na tego mężczyznę który we mnie wystrzelił. Warknąłem na niego zostawiając swoją poważnie ranną ofiarę. Jego równie szybko powaliłem, ignorowałem wystrzały w sali, zawsze wygrywaliśmy, teraz będzie tak samo...Kolejny wystrzał, tym razem ja dostałem w łapę. Pisnąłem i upadłem na ziemię. Zobaczyłem trzech uzbrojonych mężczyzn stojących nade mną. Rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu swojego właściciela, zarówno on jak i jego ochroniarz leżeli martwi na ziemi. Pisnąłem i spróbowałem do nich podbiec ale zagrodzono mi drogę. Spojrzałem na mężczyzn, byli przerażający...Kiedy jeden chciał mnie złapać za obrożę ugryzłem go, wykorzystałem ten moment ich nieuwagi i wyskoczyłem przez okno. Słyszałem ich wrzaski, jednak nie oglądałem się za siebie i biegłem najszybciej jak potrafiłem. Jednak biorąc pod uwagę fakt że byłem ranny, nie była to za wielka prędkość. Prawie że tratując grupkę ludzi przedzierałem się po ruchliwych ulicach miasta. Pierwszy raz byłem w tej zatłoczonej części miasta, przyznam że się teraz bałem. Byłem teraz samotny, zawsze taki odważny i groźny, a teraz czułem się jak szczur. Wybiegłem z tłocznej uliczki wprost do jakiegoś brudnego zaułku, kilka kotów syknęło na mnie i uciekło. Zignorowałem je i przeskoczyłem przez 2 metrową siatkę. Biegłem teraz w kierunku jakiegoś pustkowia, opuszczona popękana droga, zero jakichkolwiek aut, ludzi i zwierząt. Trzymałem się tej drogi przez jakiś czas, nie wiedziałem ile czasu minęło od śmierci mojego Pana. Nie chciałem nawet wiedzieć, dla psa z moim stanowiskiem to była hańba żeby właściciel zmarł na twej służbie. Przysiadłem obok jakiegoś drzewa powstrzymując się od łez...
-Nic ci nie jest? - usłyszałem czyjś głos
Spojrzałem gwałtownie za siebie, jest ze mną źle, dałem się zajść. Spojrzałem w oczy jakiegoś psa, za nim stały jeszcze dwa psy. Wszystkie wpatrywały się we mnie zaciekawione, wstałem chwiejąc się na łapach i warknąłem.
-Czego ode mnie chcecie?
-To ty jesteś na moim terytorium... - powiedziała niebieskooka suka wpatrując się we mnie ze szczególną ciekawością
-Skoro tak, to ja już sobie może pójdę...
Wstałem i omijając psy ruszyłem w głąb lasu, czułem się coraz słabiej z każdym krokiem ale ignorowałem to uparcie.
(Ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz